poniedziałek, 30 czerwca 2008

****


moje niebo

codziennie patrzę w niebo otwarte
pełne natchnionych duchów
które spływają przez twoje dłonie
kiedy starannie kroisz chleb
układasz palcami na wierzchu
ogniste koła pomidorów
i jakby od niechcenia
święcisz całość pieprzem i solą

codziennie patrzę w niebo otwarte
kiedy dotykasz moich palców
żebym nie upadł zbyt głęboko
w rozpadlinę smutku wiecznego
kiedy całujesz moje blizny
pielęgnujesz otwartą wciąż ranę
nucąc prastare tajemne zaklęcia
znosząc zioła na moje srebrne skronie.


Jest to wyjątkowy wiersz, wiersz, który napisał dla mnie Ukochany. O mnie i dla mnie. Myślę, że to jeden z najpiękniejszych prezentów jaki można otrzymać od ukochanej osoby.
Dziękuję Ci Ukochany...

I ja kiedyś myślałam,ach..a gdyby tak poznać Miłosza...


"Brnąłem w poprzek przez całą Amerykę, żeby poznać Czesława Miłosza. Nie lubię poznawać sławnych ludzi, których szanuję i podziwiam. Wolę ich znać po swojemu i jakby pokątnie. Z książek, z ekranu, z dźwięków. Taka znajomość i taka przyjaźń zupełnie mnie zadowala.
Ale z Miłoszem jest trochę inaczej. Mój stosunek do niego, znakomitego współczesnego poety, zawiera w sobie elementy zabobonu i czci odrobinę religijnej. Kiedy spoglądam często na niego poprzez jego książki, przez zasieki kolczaste wersetów jego tekstu, mam w głowie czad płonących torfowisk litewskich, mam na grzbiecie chłód lęków przed zapomnieniem w topieli rojstów pośrodku puszczy, która nie zaczyna się i nie kończy, mam w sobie drżączkę jak przy odprawianiu guseł, ale guseł wypędzonych spomiędzy naszych dębów na obce runwaye lotnicze.
Kiedyś nie lubiłem Miłosza nie znając go zupełnie. Słuchałem obelg i zniewag miotanych na niego i wierzyłem leniwie tym potwarzom. Prawdę mówiąc, znałem go już trochę, bo robiłem korektę jego reportaży Żagarysty w 'Odrodzeniu'. Nie dość, już mnie wtedy zafascynował i znęcił, ale potem zapomniałem. Może zapomniałem umyślnie, gdyż był dla mnie w tych esejach, ale chyba tylko dla mnie, zbyt pański, zbyt przemądrzały i natychmiast w nim węszyłem panicza oraz prymusa, którzy mnie prześladują całe życie i których lękam się jednakowo przez całe życie.
Więc udrapowałem się w niechęć, a może nawet w pogardę słuchając z aprobatą bajań o przeniewiercy. Potem sięgnąłem, żeby dać ideologiczny odpór, po tom esejów Miłosza.Czytałem walcząc z książką do upadłego, na śmierć i życie. Spocony, zziajany, z pękniętym kręgosłupem uległem, ale jeszcze się nie poddałem. A potem przyszły wiersze, a potem przyszła 'Rodzinna Europa', którą czytałem jak Biblię, jak własną metrykę [...], którą znam prawie na pamięć, ale której nie umiem nikomu powtórzyć, ale która pozwoliła mi zrozumieć samego siebie i mój los nie dorobiony, nie zaczęty i nie skończony.
Obcowałem w spazmach miłości i niechęci z tym człowiekiem, co odzywał się jak z tamtego świata. Powolutku, sam nie wiem kiedy, usynowiłem się własnowolnie, związałem się uzurpowanym pokrewieństwem, zacząłem trochę grać dla niego, przyjmować jakieś pozy, stroić poufałe miny.
I nie wycofam się, choćbym miał skonać. To jest panicz jakiś i prymus. To jest besserwisser i nieprzyjemny wynioślacz. Ale dzięki Bogu, dzięki Dewajtisowi i czortowi, że jest. Czy mu się podoba, czy nie, będę wysysał z niego tę gorycz naszych ziół, dewyne po trys, które podtrzymują moje słabe życie.
Sunąłem cichcem do niego przez całą Amerykę, żeby pokłonić się do ziemi i chwilę pomilczeć przy nim. Nie zapowiadałem się uroczyście, nie pisałem, nie dzwoniłem, żeby nie było pretensjonalnego szumu. Chciałem go spotkać skromnie i dostojnie [...]. Pełzłem więc w męczarniach przez ten legendarny kontynent do legendarnej i kochanej już przeze mnie zatoki San Francisco pełnej widzeń, a po drodze obmyślałem i przeżywałem natychmiast tysiące wariantów rozmów oraz milczeń między rozmowami. Tysiąc razy w myślach telefonowałem skromnie do Miłosza, tysiąc razy podchodziłem nieśmiało do niego na podworcach Berkeley, tysiąc razy pozdrawiałem go ślicznie po litewsku i białorusku. Wymyśliłem wszystkie jego riposty i odzywki, wszystkie możliwe sposoby zachowania.
Lecz nie przewidziałem jednego jedynego. Że po prostu uniknie spotkania ze mną. No i bardzo dobrze".
Tadeusz Konwicki, "Kalendarz i klepsydra", Czytelnik, Warszawa 1982, s. 163-165.


A teraz sobie myslę,że pewnie Miłosz najzwyczajniej by uniknął spotkania ze mną. Nie czuję nawet o to żalu, uśmiecham się tylko i myślę sobie, jak to dobrze, że znam Miłosza tak po swojemu, z jego książek, wierszy z telewizji, że takie poznanie mi wystarcza.

Brodski nieustająca inspiracja.

Josif Brodski
***

Wyobraź sobie, paląc zapałkę, pieczarę
w nocy. By poczuć zimno, wykorzystaj szparę
w podłodze, aby poczuć głód - puste naczynia.
Co się tyczy pustyni - wszędzie jest pustynia.

Paląc zapałkę, wspomnij tamtą północ w grocie,
ogień, cień na zwierzętach i każdym przedmiocie.
Gdy ci się zemnie ręcznik lub tkanina jakaś,
widzisz Marię, Józefa, Dziecię w powijakach.

Karawanę, Trzech Króli, ich drogę do groty,
a dokładniej: zbliżenie trzech promieni złotych
do gwiazdy, chrzęst bagażu i brzęczenie dzwonków
(bo jeszcze nie zdążyło zarobić Dzieciątko
na dzwony z echem, które głucho w mroku dźwięczy).
Pomyśl sobie: Bóg Ojciec w tym Synu Człowieczym
najpierw siebie rozpozna w przestrzeniach, ogromnych
odległościach, w ciemności. Bezdomny w bezdomnym.



Brodski, cóż... gdzieś zawsze się u mnie przemyka, czasami tylko poboczem, śladowego widzę w swoich lekturach, ale przyznam, że jest głęboko we mnie,że mnie pociąga i intryguje. Poruszenie do korzeni myśli, to trzeba przyznać.
Zawsze gdy gdzieś się pojawia jego imię i nazwisko, wiem, że przeczytam to z całą pewnością. Brodski pisarz dla mnie chyba najważniejszy.



sobota, 28 czerwca 2008

Piękno poezji....

C.K. Williams
Kamień
Dziewczyna, niekochana przeze mnie, a potem, kiedy chciała odejść, kochana,
ta dziewczyna, tamtej niedzieli, kiedy do niej wpadłem, leżała w łóżku w nocnej koszuli
(dopiero później zrozumiałem, że przed chwilą ktoś z nią był),

ta dziewczyna, kiedy moja ręka dotknęła pod koszulą jej brzucha,
zaczęła zmieniać swój brzuch w kamień - nie wiedziałem, że tak może być,
ona, ta ludzka istota, to potrafiła - a potem, kiedy już jej brzuch był skamieniały,

zaczęła zmieniać całą resztę swojego ciała w coś jeszcze twardszego, twardego jak stal,
albo bardziej; a może zmieniła całą siebie, przedtem tak miękką,
w jakiś nieznany minerał, występujący tylko na innych, oddalonych planetach,

planetach z chemicznymi burzami, z ogromnymi, zlodowaciałymi oceanami amoniaku
a ja miałem tylko udawać - brałem to poważnie, nie byłem dzieckiem -
że wcale nie jestem jednym z tych dziobatych, kartoflowatych księżyców, o niepewnych orbitach,

i nagle znów byłem na ulicy, była niedziela, choć nie przypominam sobie dzwonów -
i gdzie one jest teraz, droga skamielina, drogi odłamek, gdzie teraz jesteś
w nocnej koszuli, w łóżku, stal i kamień? Kochana stal, kochany kamień.

piątek, 27 czerwca 2008

Margaret A

Wnuczka czarownicy ...

... czyli rozmowa z Margaret Atwood. Wywiad ukazał się w Wysokich Obcasach w marcu. Niestety nie jestem w stanie zamieścić tutaj całej rozmowy.


Jeśli napisałabym powieść o Ani i Marysi, które chodzą sobie razem na plażę i wspaniale się dogadują, to ile stron by pani przeczytała? Z Margaret Atwood rozmawiała Katarzyna Surmiak-Domańska

Niedawno wyszła u nas pani najnowsza książka "Moralny nieład". Podoba się pani okładka?

Ładna, choć może sugerować, że to rzecz o sadomasochizmie. Niektórzy mogą się rozczarować.

Okładka jest nie mniej przewrotna niż tytuł. A w środku ciąg pogodnych opowiadań powiązanych postacią głównej bohaterki. Nell patrzy na świat swojego dzieciństwa, młodości i dojrzałości, z nostalgią odkrywając szczegóły, które przetrwały w pamięci. Gdzie ten nieład?

W pierwszym opowiadaniu para starszych ludzi codziennie z mediów dowiaduje się o nowym zabójstwie czy wybuchu wojny. W drugim - świat małej dziewczynki zaczyna się chwiać przez nadejście drugiego dziecka. W każdej z tych historii obecny jest nieład.

A dlaczego moralny?

Akcja pokrywa czas od końca lat 40. aż do dzisiaj. To okres gwałtownych zmian w systemie wartości. Nieporównywalny pod tym względem z żadnym innym w historii. Nigdy wcześniej ludzie tak często nie zmieniali poglądów na temat tego, co jest dobre, a co złe.

W każdym z opowiadań prezentowany jest jakiś model kobiecości i model relacji między mężczyzną i kobietą. Modele są tak spolaryzowane jak obraz księżnej z przerabianego w szkole wiersza, zamordowanej przez męża pana za to, że była zbyt wesoła, a z drugiej strony - nowoczesny związek Tiga i Oony z lat 70., kiedy zazdrość uważana była za gafę.

Ani ten model, ani tamten zupełnie się nie sprawdziły.

To książka o poszukiwaniu modelu dla siebie?

O poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie, jak mamy postępować, zachowywać się. Nell w pewnym momencie staje się, jak wiele jej rówieśniczek, kobietą wyzwoloną. Mieszka sama, pracuje, ma kochanków, cieszy się niezależnością, ale zarazem tkwi w niej staroświecka obawa przed zostaniem starą panną z pryszczami na pośladkach. Jesteśmy istotami stadnymi i chcemy dostosować się do świata, ale on się ciągle zmienia. Co chwila stajemy się obiektem innego sposobu oceniania.

Jesteśmy tą samą osobą, ale zachowujemy się inaczej. Weźmy Polskę. Za komunizmu kelnerka była niegrzeczna, bo ceny były niskie, w restauracji był tłum, była zalatana, nikt jej nie płacił za to, żeby była miła. Po upadku muru berlińskiego ceny poszły w górę, lokale opustoszały, był problem z pracą, kobieta nagle stała się miła. A przecież pozostała tą samą osobą.

Mnie podoba się w "Nieładzie" jego osobisty charakter. Bardziej osobisty niż w poprzednich książkach.

Proszę uważać. Są książki osobiste i książki, które zostały napisane tak, żeby robić wrażenie osobistych.

Wyraźnie prześwieca przez nią pani biografia...

Powiedzmy, że to opowieść o tym, jaka bym była, gdybym nie była taka, jaka jestem.

Źródło: Zdjęcie i tekst pochodzą z Wysokich Obcasów.

Całą rozmowę na pewno jeszcze przez jakiś czas znaleźć będzie można tutaj:

http://kobieta.gazeta.pl/wysokie-obcasy/1,53662,5046127.html

Różewicz.

List pisany zielonym atramentem

przychodzą listy

wyjeżdżam dzisiaj
(nie w piątek)

całuję Cię
myślę o Tobie
tęsknię za tobą
brak mi ciebie

Kończą się „zabiegi"
kończy się turnus
kończą się niewinne
i wonne flirty
„na rykowisku"
na ławeczkach
pod ławeczkami
butelki po alkoholach
kolorowych i czystych
wydmuchane wesołe
prezerwatywy odlatują
baloniki baloniki
woła sprzedawca

„wrzuć to do kosza"
nie mogę „tego" wrzucić
do kosza
to twój list
pisany
zielonym atramentem
nie mogę miłości wrzucić
do kosza na śmiecie

smutek odjazdów
pakowanie walizki

ostatni spacer
ostatni łyk wody mineralnej

robię sobie zdjęcie pamiątkowe
koło starej pijalni

mijają mnie starsze panie
trzy
puch na głowach
fioletowy srebrny rudy
najmodniejszy teraz
„za dyktatury fryzjerów"

za mojej młodości
mówiło się o paniach w tym wieku
połowice matrony staruszki
złowione w zmarszczek siateczki
umalowane w kokardkach

Stoję na mostku

wrzucam do strumienia
kawałki listu
słowa „całuję mocno"
„myślę o Tobie"
biały papierek odpływa
znika
słońce powoli zachodzi
woda się rumieni
mówię do siebie do strumienia
strumień niemowa
nigdy nie przemówi
nie wymówi
Słowa

Kudowa Zdrój 1989





Wiersz ten mnie zasmucił ale i oczarował jednocześnie. Ważne by wsłuchać się w jego opowieść,zakosztować tego nastroju.

czwartek, 26 czerwca 2008

Muzyka + video

świetliki i Linda- Filandia

Marcin świetlicki


  • ZwB Panie Marcinie, wspomina Pan brulionowe czasy?
  • Marcin Świetlicki No, nie do końca jestem pewien, czy jest co wspominać. To był taki mały epizod w moim długim życiu. Nie byłem przy zakładaniu „brulionu”, nie byłem jego redaktorem, przez co nie czuję się nazbyt upoważniony do jego wspominania. Podejrzewam, że żaden z prawdziwych twórców tego pisma nie jest zadowolony z tego, że ludzie mnie z „brulionem” utożsamiają. To wielka pomyłka. Opublikowałem tam kilkanaście wierszy w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych. Zadebiutowałem książką w fioletowej serii „brulionu”. I tyle.
  • ZwB Wiedział Pan wtedy, że napisze Pan powieść kryminalną? I to nawet kilka...
  • M.Ś. Nie, nie wiedziałem. Wiedziałem, że będę pisał wiersze. Czułem się wtedy tylko do tego powołany. Napisanie powieści kryminalnych nastąpiło kilkanaście lat później. Bardzo długo do tego dojrzewałem.
  • ZwB Dlaczego tak długo? Trudno jest pisać dłuższe formy?
  • M.Ś. Szalenie trudno. Zawsze oczywiście znajdą się tacy, dla których stworzyć większą formę, to jak splunąć, ale ja bym im nie ufał.
  • ZwB Pisarze to bardzo podejrzliwy naród ;-) Ma Pan swoich cenionych autorów, którzy parają się tworzeniem powieści, może sag? Pamięta Pan może taki swój moment zachwycenia się jakimś utworem, który sprawił, że Pan pomyślał: „tak, powieść to jest to”?
  • M.Ś. Żyjących to ja wymieniać nie będę, bo nie wypada. Natomiast z nieżyjących to od zawsze podziwiałem Dickensa. To jest prozaik pełną gębą. Napisać powieść, w której występuje kilkudziesięciu bohaterów, a każdy jest wyrazistą postacią, to bardzo trudne. Napisać powieść, która ma 1100 stron i w ogóle nie nuży, to wręcz niemożliwe. A on potrafił. Ponadto u Dickensa istnieją bardzo inteligentnie zrobione wątki kryminalne.
  • ZwB W Pana ostatniej powieści Trzynaście cały czas przewija się motyw pisania. Mistrz jest zmuszany do pisania wspomnień, pewna idiotka pisze pamiętnik... wszyscy próbują zatrzymać czas, ułożyć jakoś te autonarracje w zupełnie delirycznej, rozmazanej rzeczywistości. Pisanie jest ważne?
  • M.Ś. Ma się rozumieć. A czego się Pani spodziewała? Że powiem, że nieważne?
  • ZwB A wie Pan, niektórzy to piszą tylko dla pieniędzy... na zamówienie, podchodząc do pisania czysto rzemieślniczo. Rzadko zdarza się osoba, która, przynajmniej w Polsce, publicznie mówi, że to ważne, że tworzenie może stanowić o sensie życia... Napisać bestseller, na przeciętym poziomie, by tak zwany przeciętny czytelnik go pojął, wejść na listy bestsellerów i zapomnieć. Takie to jakoś wstydliwe dzisiaj jest, to tworzenie... nie ma Pan wrażenia, że zagubiliśmy gdzieś godność pisania?
  • M.Ś. Kto zgubił, ten zgubił. Nie ma sensu przejmować się tymi, którzy zgubili godność. Zresztą – może nigdy jej nie mieli?
  • ZwB Może tak... Mistrz to postać, która zmaga się z własnym wizerunkiem. Jego medialna kreacja wdziera się w jego życie, nie dając mu spokojnie sączyć alkoholu. Właściwie to został on detektywem chyba przez przypadek, prawda?
  • M.Ś. Wszystko na tym świecie dzieje się przez przypadek. W świecie mistrza jeszcze bardziej.
  • ZwB Uwiera go ta rola? A Pan lubi być postacią medialną?
  • M.Ś. Nie, nie lubiłbym, gdybym był. Ale nie jestem. Niektórzy utrzymują, że jestem, ale to przez złośliwość. Prawdziwe postaci medialne to Doda lub Jerzy Pilch.
  • ZwB Ja tam bywam złośliwa... Zbrodnie w Pana powieściach to wątki, choć ważne, raczej nie pierwszoplanowe. Jaką rolę odgrywają?
  • M.Ś. Drugoplanową i trzecioplanową. Nie ma żadnego obowiązku, żeby zbrodnia była najważniejsza.
  • ZwB Czasem przez to są... pierwszoplanowe... Tak skupiają uwagę. Swoją drogą, ciekawe, jakby to było, gdyby pisarz miał obowiązek napisać coś wedle schematu, w ogóle miał obowiązek. Wyobrażam sobie, jaki ze sprzeciwu wybuchłby wspaniały gejzer twórczości. Wkurza to Pana, że ludzie pytają: „Kryminał? Nie według schematu... Ale to chyba nie tak bardzo kryminał?”
  • M.Ś. Ludziom się wydaje, że wiedzą lepiej ode mnie, na czym polega kryminał. Przeczytali Christie i Conan Doyle’a i uważają, że powieść kryminalna ma być taka jak u tych autorów. Gdybym miał wypełniać jakikolwiek schemat, to bym nie pisał w ogóle. Nie jestem po to, żeby wypełniać rubryczki.
  • ZwB Na szczęście pisarze nie poddają się takim „porządkującym” pomysłom. Ciekawa jestem (i założę się, że nie tylko ja) Pana fascynacji literackich?
  • M.Ś. E, ja się już nie fascynuję. Fascynowałem się, jak byłem młody. Teraz, jeśli coś mi się podoba – reaguję na to w sposób, który bardzo trudno by było nazwać fascynacją. Raczej pogodną, spokojną akceptacją.
  • ZwB Ale hobby Pan posiada? ;-)
  • M.Ś. Ludzie mają, a ja nie. Powinienem coś na starość sobie znaleźć, ale na razie nie mam czasu na żadne hobby. Ale na starość coś sobie znajdę. Na przykład dręczenie pielęgniarek.
  • ZwB Taaa, podejrzewam, że będą zachwycone. Nie planuje Pan jakiegoś kryminału z ponętnymi pielęgniarkami w roli głównej? A tak poważnie. Kobiety w Pana książkach odkrywają specyficzną rolę, a relacje mistrza z nimi są trudne i złożone. Można chyba nawet powiedzieć złowrogie. Którą z kobiecych postaci ceni Pan najbardziej?
  • M.Ś. Wszystkie kocham jednakowo. Wszak to moje córki są.
  • ZwB Wcale się Panu nie dziwię. Intrygująca jest Ćma barowa, którą doceni każdy bywalec knajp, zastanawiająca pani Maria, nie wspominając o suce. Też kobieta, choć jakoś – jak na życie mistrza – zadziwiająco wierna. Wszystko to symboliczne postaci, niejednowymiarowe i bardzo odległe. Mistrz żyje w swoim świecie, który choć miewa punkty styczne z tak zwanym normalnym światem, niewiele ma z nim wspólnego. Dlaczego?
  • M.Ś. Tak go sobie wymyśliłem. Bohater powieści musi być intrygujący. Użyłem różnych chwytów, aby uczynić go takim właśnie.
  • ZwB A mistrz lubi orchidee?
  • M.Ś. Uczulony na nie jest.
  • ZwB Tak myślałam. Jakiś przerażające rzeczy dzieją się z mistrzem w Orchidei. On tam trzeźwy bywa. Co się stało?
  • M.Ś. Działać należy zawsze wbrew oczekiwaniom czytelnika. Czytelnik nie może być bezpieczny. Czytelnik przyzwyczaił się, że mój bohater pije – no to niech, przynajmniej przez jakiś czas, nie pije. Wcale nie zależy mi na tym, żeby czytelnik myślał sobie: o, znowu ten stary, dobry Świetlicki pisze dla mnie to, o czym już u niego czytałem. Wielu pisarzy tak robi, ja nie mam zamiaru.

środa, 25 czerwca 2008

Film,który dzisiaj obejrzałam.



FUR. An imaginary portrait of Diane Arbus.

Obraz jest biografią jednej z najsłynniejszych amerykańskich fotografów XX wieku. Zdjęcia artystki, która w 1971 roku popełniła samobójstwo uznawane są przez wielu za dziwne i niepokojące. Film Shainberga będzie adaptacją książki "Diane Arbus: A Biography" napisanej przez Patricię Bosworth. Scenariusz pisze Erin Cressida Wilson, która z reżyserem współpracowała przy czarnej komedii "Sekretarka".

- Prace Arbus wywodzą się z najgłębszych osobistych przeżyć i mocno wpływają na każdego, kto się z nimi zetknie - wyjaśnia Shainberg, który jest zapalonym kolekcjonerem amerykańskiej fotografii. - Kiedyś wpatrywałem się w jej prace i zastanawiałem się jak ona je zrobiła. Jak dla mnie leży w nich bardzo duży potencjał filmowy.


Film, który poruszy, piękno obrazu i subtelność ukazywania ludzkiej dążności do wyrażania siebie, pokazuje inność, która zdumiewa i onieśmiela. Czy polecam? Myślę, że tak, że naprawdę warto zobaczyć.

Książki






A oto nasze podręczne książki,które mamy tutaj razem ze sobą. Część już kupiona w Anglii, a część przywiezionych z domu.

Czytane obecnie.


Obecnie zaczytana jestem w pamiętnik Simone de Beauvoir " W sile wieku". Gorąco polecam,jest to druga część jej pamiętników, w tej części mamy już do czynienia z kobietą dojrzałą, która chce kochać i być wierną sobie samej, swojemu powołaniu...a nie zawsze jest to takie łatwe.
Fragment z prologu książki:
Być może, moje książki zostały napisane tylko po to, bym mogła tej dawnej prośbie zadośćuczynić. Mając lat pięćdziesiąt, uznałam, że chwila nadeszła; użyczyłam mojej świadomości dziecku, dziewczynie, porzuconym w głębi utraconego czasu i razem z nimi utraconym. Dałam im czarno-białe istnienie na papierze. Mój zamiar dalej nie sięgał. Jako kobieta dorosła przestałam wzywać przyszłość; kiedy skończyłam mój Pamiętnik, żaden głos nie odezwał się z mojej przeszłości, by mnie przynaglić do dalszego pisania. Chciałam zabrać się do innych prac. I - nie udawało mi się. Pod ostatnią linijką tekstu jest postawiony niewidzialny znak zapytania, od którego nie mogłam oderwać myśli. Wolność: żeby co dalej? Jaki sens miał nadać dalszy ciąg mojego życia temu podnieceniu, wielkiej walce, ucieczce, zwycięstwu? W pierwszym odruchu chciałam się zasłonić moimi książkami; ale nie, one nie dawały żadnej odpowiedzi. Postanowiłam pisać, pisałam, tak; ale co? Dlaczego te książki, tylko te, właśnie te? Czy chciałam mniej, czy więcej? Nie ma wspólnej miary dla pustej i nieskończonej nadziei moich dwudziestu lat i dzieła dokonanego. Chciałam zarazem i dużo więcej, i dużo mniej. Powoli przekonałam się, że pierwszy tom moich wspomnień wymaga, dla mnie samej, dalszego ciągu: niepotrzebnie opowiedziałam dzieje mojego pisarskiego powołania, jeśli nie spróbuję powiedzieć, jak się stało faktem. Zresztą, po namyśle, sam ten zamiar pociąga mnie i ciekawi. Moje życie nie jest skończone, ale już ma sens, którego przyszłość zapewne za bardzo nie zmieni. Jaki? Dla przyczyn, które właśnie w ciągu tego śledztwa trzeba mi będzie wyjaśnić, unikałam pytania o to samej siebie. Czas już dowiedzieć się tego, teraz albo nigdy. Powiedzą mi, być rnoże, że jest to tylko moja sprawa osobista; otóż nie; jeśli Samuel Pepys czy Jan Jakub Rousseau, jeśli jednostka przeciętna czy wyjątkowa zdobywa się na mówienie o sobie szczerze, mówi, mniej albo bardziej, o każdym człowieku. Nie można oświetlić własnego życia nie oświetlając tu i ówdzie i życia cudzego. Zresztą pisarzy wciąż się dręczy pytaniami: dlaczego piszecie? Jak spędzacie wasze dni? Pominąwszy zamiłowanie do anegdot i plotek, zdaje się, że dużo ludzi chce zrozumieć, jaki gatunek życia przedstawia pisanie. Zapoznanie się z poszczególnym przypadkiem informuje lepiej niż abstrakcyjne i ogólne odpowiedzi: to mnie zachęca do zbadania mojego własnego przypadku. Może ten wykład dopomoże do rozproszenia niektórych nieporozumień, zawsze dzielących autorów od ich czytelników, nieporozumień przykrych, jakich często i mnie zdarzało się doświadczać; książka nabiera swojego prawdziwego sensu wtedy dopiero, kiedy się wie, w jakiej sytuacji, z jakiej perspektywy i przez kogo została napisana: chciałabym wytłumaczyć moje książki rozmawiając z czytelnikami bezpośrednio, osobiście. Muszę ich jednak uprzedzić, że nie mam zamiaru im powiedzieć wszystkiego. Opowiedziałam, nic nie opuszczając, moje dzieciństwo, młodość; ale, jeśli mogłam bez żenady i nadmiernej niedyskrecji obnażyć moją daleką przeszłość, od mojego wieku dojrzałego nie jestem aż tak oderwana i nie rozporządzam taką samą swobodą. Nie będę tu plotkować o sobie i o moich przyjaciołach, nie mam zamiłowania do plotek. Umyślnie pozostawię wiele rzeczy w cieniu. Po wtóre, moje życie byłó ściśle związane z życiem Jean-Paul Sartre'a; ale Sartre swoje dzieje ma zamiar opowiedzieć sam i zostawiam te sprawy jemu. Będę się zajmowała jego poglądami, pracami, będę mówiła o nim tylko w tej mierze, w jakiej wywarł wpływ na moje życie. Krytycy uznali, że w moim Pamiętniku chciałam dać lekcję młodym dziewczynom; ja pragnęłam przede wszystkim spłacić dług. To sprawozdanie jest w każdym razie pozbawione wszelkiego celu moralizatorsluego. Ograniczani się do dania świadectwa temu, czym było moje życie. Niczego nie przesądzam z góry, chyba to jedno, że każda prawda może być ciekawa i pożyteczna. Do czego i komu będzie pożyteczna ta, jaką się staram na tych stronicach wyrazić? Nie wiem. Chciałabym, żeby je brano do ręki tak samo niepodejrzliwie.

Medytacja w tuszu.















A oto rysunki robione czarnym tuszem autorstwa Ukochanego. Można je porównać do medytacyjnych miniatur, które mają w sobie coś z duchowości zen. Można siedzieć i rozmyślać o każdym rysunku, rozwiązywać tajemnice egzystencji. Mówią tak wiele o człowieku i jego egzystencji. Wczorajszego wieczora Ukochany zapełnił notes do ostatniej strony,są w nim prace z tego roku. Teraz ma już nowy notes czekający na następne medytacje zamknięte w kreskach wykonanych czarnym tuszem.
Dla mnie to piękne dzieła sztuki. Jestem pod totalnym urokiem.

wtorek, 24 czerwca 2008

Problemy moli książkowych.









W naszej sypialni zaczyna się robić bardzo ciasno, a to za sprawą rosnącej ilości książek. Praktycznie nie ma tygodnia abyśmy nie wzbogacili się przynajmniej o jedną książę. Dzisiaj Ukochany, który sam jest zaprzyjaźniony niebywale z książkami zaproponował, aby część książek schować w szafie,pomijając fakt, że szafy też są wypełnione po brzegi, napiszę tylko, że jestem absolutnym wrogiem chowania książek do szaf, pudeł, składowania ich w piwnicy czy na strychu. Książki za dużo mówią by je chować, one współtworzą klimat. Na pewno znajdziemy jakieś inne rozwiązanie.
A oto rozwiązanie, które znalazłam w internecie, jak dla mnie rewelacja, cóż w moim domu marzeń takie schody zapewne by się znalazły. Tylko stanąć i podziwiać....hmmm....

tęsknota.


Piękny wiersz o jesieni, choć ciągle tęsknię do upalnego lata, to jednak jesień jest tak uroczym czasem w roku. A oto piękny wiersz opisujący tę porę roku.


John Keats

„Oda do jesieni”

Pora mgieł i dojrzałych plonów

Bliska krewna słońca w porze popołudnia

Razem z nim jest karmicielką ludzkich domów

Pod strzechą pnie się wzwyż jak soczyste winogrona

W sadach zgina urodzajem gałęzie jabłoni

I napełnia każdy owoc dojrzałością aż do rdzenia

By nabrzmiały dynie, śliwki i orzechy w łupinach

Ze słodkim jądrem; przyszłe pąki przyszłych kwiatów zawiązuje do kwitnienia,

By wciąż dużo było kwiatów dla pszczół już następnej wiosny,

Choć wciąż jeszcze wszyscy wierzą, że to lato się nie skończy,

Bo ono kwitnie przepychem w płodnych, wilgotnych godzinach.

Kto jeszcze ciebie nie dostrzegł wśród tego dobrodziejstwa?

Czasami kto szuka daleko, może cię odnaleźć

Siedzącą beztrosko na podłodze spichlerza,

W powiewach wiatru, gdy miękko będzie ci włosy targać,

Albo na polu w porze żniw pogrążoną we śnie,

Uśpioną zapachami maków, kiedy twoja ostra kosa

Oszczędza wielkodusznie zboże i wszystkie w nim kwiaty:

I czasem, tak jak żniwiarz trzymasz ospale

I leniwe ciężką głowę patrząc w strumienia fale

Lub jak cydrem upojona, cierpliwie wpatrzona

Obserwujesz jak płyną ostatnie letnie godziny.

Gdzież się podziały świeże pieśni wiosny? Ach, gdzież one są?

Daj już spokój, nie myśl o nich. Wsłuchaj się w swój własny rytm,

Kiedy chmury przepływają nad gasnącym dniem w słońcu kwitnąc.

A zielone równiny przesłania różowy wieczór jak dym.

Wtedy w zawodzącym chórze płaczą rzewliwie komary

Nad rzeka spokojną, wysoko wzlatując

Lub znoszone w toń lekkim wiaterkiem żyją, albo umierają;

Jagnięta beczą już ze wzgórz chcąc wrócić na noc do zagrody;

Cykają świerszcze; a teraz miękkim dyszkantem śpiewając

Rudzik brzmi przy domu, gdzieś się w ogrodzie chowając;

I jaskółki piszczą i ćwierkają, gdy nisko w pogoni za owadami latają.

Przekład: Tomasz Krzykała

NARESZCIE!!!




A więc nareszcie, mamy nowego współlokatora- złotą rybkę. Od dawna było marzeniem Ukochanego posiadanie złotej rybki więc dzisiaj się ono ziściło. Rankiem wybraliśmy się do miasta i kupiłam Ukochanemu rybkę. Jest to pierwsze zwierze jakie z nami wspólnie zamieszkało. Ufam, że rybka będzie się dobrze z nami czuła. Jest to pierwsza rybka, jaką Ukochany ma w swoim życiu, dzięki temu zapewne jest jeszcze bardziej wyjątkowa. Powitanie było radosne. Jeszcze nie posiada imienia, czekam na decyzje Ukochanego, a pokus co do imienia tak wiele...

poniedziałek, 23 czerwca 2008

YAKAMOZ


Turecki wyraz "yakamoz", oznaczający odbicie księżyca w wodzie, został wybrany najpiękniejszym słowem świata. Wyboru dokonało jury konkursu rozpisanego przez niemiecki magazyn "Kulturaustausch" ("Wymiana kulturalna").

Na konkurs zostało nadesłanych około dwóch i pół tysiąca słów z 58. krajów świata. Jury oceniało oryginalność wyrazów, ich znaczenie kulturowe, a także uzasadnienie, towarzyszące każdemu zgłoszonemu słowu.
Bezpośrednimi konkurentami tureckiego "yakamoz" było chińskie słowo "hu lu", czyli - chrapać, oraz wyraz "volongoto" w południowoafrykańskim języku luganda oznaczający nieporządek. Zajęły one odpowiednio drugie i trzecie miejsce.
Honoru języka polskiego broniła "filiżanka", który to wyraz zgłosił Austriak mieszkający w Polsce. Organizatorzy konkursu podkreślają, że nie chodziło im o autorytatywny wybór, lecz o zwrócenie uwagi czytelników magazynu "Kulturaustausch" na bogactwo języków i kultur, a także zachęcenie ich do nauki języków obcych.

NIESPODZIANKA.


Te kwiaty wyrosły zupełnie niespodziewanie na naszym patio. Taki uśmiech od natury, którym się ucieszyliśmy, a zdjęcie zrobił z okna naszej sypialni Ukochany, który z zapałem fotografuje ptaki i rośliny, choć nie tylko to...

Odrobina mojej poezji.


Możemy

Kiedy jest ciężko i
trze mnie codzienność
powracam
do tej spokojnej myśli
jesteś ty
wiem
że mnie kochasz

Chcieliśmy i tak się stało
chcieliśmy- mogliśmy
możemy teraz
być dla siebie cali
teraz chłoniemy
swoje dawne losy
razem zapuszczamy korzenie
wplątani w siebie

a gwiazdy begłośne
jak śnieg wyśniony
przykrywają
dachy kościołów w naszym mieście.

niedziela, 22 czerwca 2008

KWIETNIOWA CZAROWNICA

Cztery kobiety dobiegające pięćdziesiątki. Nie są ze sobą spokrewnione, a jednak są siostrami. Wszystkie cierpią z powodu porzucenia, braku pewności siebie, krzywdy wyrządzonej im w dzieciństwie. Czy tak mogą wyglądać bohaterki powieści wzruszającej, porywającej, zakończonej happy endem? Powieści, którą jeśli raz zacznie się czytać, nie sposób jej odłożyć? Mogą.

Zobacz powiekszenie
Cztery kobiety dobiegające pięćdziesiątki. Nie są ze sobą spokrewnione, a jednak są siostrami. Jedna od lat kończy doktorat z fizyki, żyje w wolnych związkach, obawia się miłości. Druga jest zakompleksioną lekarką, tradycyjną żoną, matką bliźniaków chroniącą się przed światem w swoim starym, wypieszczonym domu. Trzecia to ćpunka, alkoholiczka, przypadek beznadziejny. Czwarta nie może mówić ani chodzić, oczekuje na śmierć w szpitalu dla przewlekle chorych, ale jest też czarownicą; potrafi opuszczać swoje kalekie ciało. Wszystkie cierpią z powodu porzucenia, braku pewności siebie, krzywdy wyrządzonej im w dzieciństwie. Czy tak mogą wyglądać bohaterki powieści wzruszającej, porywającej, zakończonej happy endem? Powieści, którą jeśli raz zacznie się czytać, nie sposób jej odłożyć? Mogą.

"Kwietniowa czarownica" stała się światowym bestsellerem, otrzymała najwyższą szwedzką nagrodę literacką, osiągając oszałamiający wręcz nakład. I trudno się dziwić, jest to bowiem znakomicie skonstruowana powieść dotycząca spraw najważniejszych. Z jednej strony bardzo realistyczna, pełna drobiazgowych opisów życia w Szwecji w latach pięćdziesiątych i przekonujących portretów psychologicznych, z drugiej - piękna, przepojona magią baśń. Pojawia się w niej jeszcze jedna bardzo ważna kobieta - matka dziwnych sióstr. Ciepła i wyrozumiała, obdarzona wyjątkowym "talentem do macierzyństwa". Właśnie talentem, a nie instynktem! I może dlatego, że jest to talent, a nie obezwładniający instynkt, nawet ona jest zdolna porzucić swoje dziecko, tak jak potrafi dać miłość dzieciom innych kobiet.

Pewnego dnia trzy zdrowe siostry otrzymują listy, złe, jątrzące, przypominające o ich najbardziej skrywanych cierpieniach. Czy możliwe, aby napisała je czwarta z nich, ta, która nie może nic zrobić o własnych siłach? Od początku przeczuwamy, że listy te dadzą początek trudnej pracy przypominania i radzenia sobie z przeszłością i wreszcie doprowadzą do zbliżenia między siostrami. Trzeba jednak o tym samemu przeczytać!

"Kwietniowa czarownica" Majgull Axelsson wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2000

Książkę tę czytałam dawno temu,pomimo tego nadal mam ją w pamięci, więc warto przeczytać.
Ostatnio dużo piszę o książkach,widocznie taki czas porządkowania w swojej głowie swojej prywatnej biblioteki. Zresztą z Ukochanym codziennie czytamy.

sobota, 21 czerwca 2008

Gorąco polecam.

Śniadanie u Tiffany'ego

plakat
Reżyseria: Blake Edwards
Scenariusz: George Axelrod
na podstawie książki Trumana Capote
Muzyka: Henry Mancini
Zdjęcia: Philip H. Lathrop, Franz Planer

Obsada:

Audrey Hepburn jako Holly Golightly
George Peppard jako Paul 'Fred' Varjak
Patricia Neal jako 2-E (Mrs. Failenson)
Buddy Ebsen jako Doc Golightly
Martin Balsam jako O. J. Berman
José Luis de Villalonga jako José da Silva Pereira
John McGiver jako sprzedawca u Tiffany'ego
Alan Reed jako Sally Tomato
Dorothy Whitney jako Mag Wildwood
Beverly Powers jako tancerz w klubie nocnym
Stanley Adams jako Rusty Trawler
Claude Stroud jako Sid Arbuck
Elvia Allman jako Librarian
Orangey jako Cat
Mickey Rooney jako Mr. Yunioshi

Rok produkcji: 1961
Tytuł oryginalny: Breakfast at Tiffany's
Czas trwania filmu: 115 min.
Produkcja: USA
Gatunek: komedia romantyczna

Audrey Hepburn jako Holly Golightly w czarującej romantycznej komedii na podstawie bestsellerowej noweli Trumana Capote. Holly to przemiła, ekscentryczna nowojorska playgirl zdecydowana za wszelką cenę poślubić brazylijskiego milionera. George Peppard gra jej sąsiada zza ściany, pisarza „sponsorowanego” przez bogatą Patricię Neal. Łatwo przewidzieć, kto jest odpowiednim mężczyzną dla Holly, jednak śledzenie rozkwitającego romansu dwojga bohaterów to prawdziwa przyjemność. Ich miłosne rozgrywki toczą się na tle oscarowej ścieżki dźwiękowej skomponowanej przez Henry’ego Mancini z niezapomnianą, nagrodzoną Oscarem piosenką Moon River . Gorąco polecam, ten film mnie osobiście zainspirował do wielu rozmyślał, oglądając go miałam ochotę a to płakać a to śmiać się. żałuję, że ciągle go nie mam w swojej videotece...

Leonard Cohen- dance me to the end of love.

piątek, 20 czerwca 2008

Dla ciekawych świata.

O projekcie "Hungry Planet: What the World Eats" Pisano między innymi w indyjskim wydaniu Marie Claire. Fotograf Peter Menzel robił zdjęcia rodzinom i ich tygodniowym porcjom jedzenia w dwudziestu czterech krajach świata, w rezultacie czego powstała książka i kilka wystaw. Pogrzebałam w internecie i wynalazłam zdjęcia rodzin ze wszystkich krajów, z czego prezentuję tu kilkanaście. Pokazuję je tutaj zamiast dać link, ponieważ na stronie internetowej fotografa nie są one zgromadzone w jednym miejscu.

Każde zdjęcie można po kliknięciu na nie powiększyć.

USA

Polska

Mongolia

Meksyk

Mali

Kuwejt

Japonia

Włochy

Ekwador

Wielka Brytania

Uchodzcy z Darfuru w Czadzie

Bhutan

Kuba

Indie

Chiny

Turcja

Francja

Grenlandia

Niesamowite porównanie, gdy

Tę KSIążKę KUPIłAM BARDZO OKAZYJNIE,CZASAMI SKARBY SPRZEDAWANE Są ZA BEZCEN..


Henry Miller
KORESPONDENCJA 1934-1979
45 lat przyjaźniHenry Miller

Henry Miller (1891-1980), amerykański pisarz, eseista, bez wątpienia należy do najwybitniejszych prozaików XX wieku. Urodził się w Nowym Jorku w dość zamożnej rodzinie niemieckich emigrantów. Nie ukończywszy studiów uniwersyteckich, rozpoczął dobrze zapowiadającą się karierę urzędniczą, którą porzucił dla literatury. W młodości pracował w różnych zawodach i wiele podróżował po Ameryce. Pierwszą książką o charakterze quasi- czy krypto-autobiograficznym Clipped Wings (Obcięte skrzydła, 1922) otworzył serię utworów szokujących przez długie lata amerykańską opinię literacką i czytelniczą. Wątki autobiograficzne splatają się w nich z anarchizującą filozofią życiową i drapieżnym, niemal ekshibicjonistycznie potraktowanym seksem. Nie mając możliwości publikowania w Stanach Zjednoczonych ze względu na cenzurę obyczajową, w 1930 roku wyjechał do Paryża, gdzie osiadł na dziesięć lat. Tam, wzorem innych przedstawicieli "straconego pokolenia", poznawał środowiska artystycznej bohemy, a także świat paryskiej ulicy. We Francji ukazała się też większość jego utworów. Największy rozgłos zyskała trylogia: Zwrotnik Raka (1934), Czarna wiosna (1936) i Zwrotnik Koziorożca (1939), będąca autobiograficzną kroniką przeżyć autora z okresu paryskiego oraz lat młodości w Ameryce.

Autobiograficzny charakter mają też dalsze utwory Millera, napisane już po powrocie do Ameryki, m.in. Świat seksu (1940), Kolos z Maroussi (1941), który jest peanem na cześć Grecji i wyznaniem duchowej więzi autora z jej kulturą, oraz dwa tomy wspaniałych esejów będących owocem podróży Millera po Ameryce: Klimatyzowany koszmar (1945), studium jałowości amerykańskiej zmechanizowanej cywilizacji, i Pamiętać, by pamiętać, żarliwy protest pisarza przeciwko wojnie. W 1944 roku Miller osiadł w malowniczej posiadłości w Big Sur w Kalifornii, gdzie powstała jego druga słynna trylogia Różoukrzyżowanie, w której odtwarza własne przeżycia z okresu przed pobytem w Paryżu. Trylogia ta, obejmująca tomy Sexus (1949), Plexus (1953) i Nexus (1961) i należąca dziś do klasyki literatury światowej, zwłaszcza zaś przesycony erotyzmem Sexus, utwierdziła swego czasu reputację Millera jako pisarza-skandalisty, czego dowodem jest fakt, że aż do 1962 roku większość jego książek nie mogła się ukazać w Stanach Zjednoczonych.

Późniejsze lata przyniosły jeszcze kilka ważnych książek, m.in. zbiór znakomitych opowiadań Noce miłości i śmiechu (1955), powieść-tryptyk Big Sur i pomarańcze Hieronymusa Boscha (1958) czy utwór sceniczny Just Wild About Harry (Do szaleństwa kocham Harry'ego, 1963). Miller pozostawił też po sobie bogatą spuściznę epistolograficzną - był bowiem maniakiem pisania listów - a uporządkowane zbiory jego korespondencji z Blaise'em Cendrarsem i Lawrence'em Durrellem są nie tylko literackim dokumentem epoki, lecz także żywym zapisem rozwoju niezwykłej osobowości twórczej.

Dziś obyczajowe prowokacje Millera nie wzbudzają już tak wielkich emocji, niemniej na zawsze jego twórczość pozostanie symbolem literackiego buntu, twórczej anarchii, wyzwolenia z oków zakłamanej mieszczańskiej etyki. Jego pisarskie nowatorstwo polega nie tylko na przełamaniu barier obyczajowych, łamaniu ograniczeń i konwencji językowych, stylistycznych i kompozycyjnych, lecz przede wszystkim na podniesieniu kolokwializmów i potocznego języka do rangi zjawiska literackiego w myśl zasady adekwatności słowa do tego, co ono wyraża. Niezwykła swoboda, z jaką Miller łączy naturalizm opisów, surrealistyczne wizje senne, brutalizmy i prozaizmy z wyszukaną, uwzniośloną retoryką, przydają jego pisarstwu ogromnej emocjonalnej i intelektualnej spontaniczności.

Miller żył na miarę swoich książek - z pasją, rozmachem, entuzjazmem. Wiele podróżował, kochał życie i wielbił kobiety, miał pięć żon i przeżył wiele burzliwych romansów. Co najcenniejsze, swoje bogate doświadczenia i przemyślenia potrafił przetworzyć w fascynującą fikcję powieściową.

Kolejna z książek niezwykłych.

Analfabetka to krótka, pozbawiona patosu autobiograficzna opowieść o losach emigrantów, trudnościach z odnalezieniem się w nowej rzeczywistości, zadziwiająca prostotą i celnością języka.
Na początku książki czteroletnia dziewczynka, wychowująca się na przedwojennej węgierskiej wsi bez elektryczności, bieżącej wody i z dala od stacji kolejowej, umie już czytać. Od najmłodszych lat pochłania wszystkie teksty, jakie tylko wpadną jej w ręce, uwielbia także opowiadać zmyślone historie. Jako czternastolatka trafia do internatu, w którego murach rozbrzmiewają rewolucyjne pieśni. W 1956 roku bohaterka wraz z mężem i paromiesięcznym dzieckiem opuszcza Węgry. O przybyciu do Szwajcarii opowiada bez ozdobników - na przywitanie orkiestra, prysznic i dezynfekcja odzieży, zakwaterowanie w lozańskich koszarach. Monotonia pracy w fabryce, izolacja kulturalna odbierają życiu nadzieję. Bohaterka czuje się analfabetką - potrafi wysłowić się po francusku, lecz upokarza ją kontakt ze słowem pisanym.
Agota Kristof

Agota Kristof urodziła się w 1935 roku w miejscowości Csikvand na Węgrzech. W 1956 roku, po upadku węgierskiego powstania, udaje się do Szwajcarii, gdzie znajduje zatrudnienie przy taśmie w fabryce zegarków. Uczy się francuskiego i debiutuje jako autorka sztuk teatralnych. W 1986 wydaje Duży zeszyt, który odnosi ogromny sukces i zostaje wyróżniony nagrodą Le Prix du Livre Européen. Duży zeszyt, wraz z kolejnymi częściami trylogii, Dowodem i Trzecim kłamstwem, należy do klasyki współczesnej literatury francuskojęzycznej. W przeciwieństwie do innych autorów, którzy w obcym języku piszą z wyboru, Agota Kristof podkreśla, iż o tym, że stała się pisarzem francuskojęzycznym, zadecydował przypadek. Choć pisze po francusku od lat, nie ukrywa, że ciągle robi błędy i potrzebuje pomocy. Każde zdanie pozostaje dla niej "wyzwaniem rzuconym analfabetce".

Fragment książki .Początki

Czytam. To jest jak choroba. Czytam wszystko, co mi wpadnie do ręki, na co spojrzę: gazety, książki, plakaty, skrawki papieru znalezione na ulicy, przepisy kulinarne, książki dla dzieci. Wszystko, co jest zadrukowane.

Mam cztery lata. Właśnie zaczyna się wojna. Mieszkamy w małej wiosce, w której nie ma stacji kolejowej ani prądu, ani wody bieżącej, ani telefonu.

Mój ojciec jest jedynym nauczycielem we wsi. Uczy wszystkie klasy, od pierwszej do szóstej. W tej samej sali. Nasz dom stoi po drugiej stronie podwórka, z okien szkoły widać warzywnik matki. Kiedy wspinam się do ostatniego okna wielkiej sali, widzę całą klasę, a przed nią ojca, który pisze na tablicy.

Klasa ojca pachnie kredą, atramentem, papierem, spokojem, ciszą i śniegiem, nawet w lecie.

Wielka kuchnia matki pachnie ubitym zwierzęciem, gotowanym mięsem, mlekiem, konfiturami, chlebem, mokrym praniem, niemowlęcymi sikami, zamieszaniem, hałasem i upałem, nawet w zimie. Kiedy pogoda jest brzydka i nie możemy się bawić na dworze, kiedy niemowlę krzyczy głośniej niż zwykle, kiedy ja i mój brat zbytnio hałasujemy i bałaganimy w kuchni, matka wysyła mnie i brata do ojca "po karę".

Wychodzimy z domu. Brat staje przed szopą, w której trzymamy drewno na opał.

- Wolę zostać tutaj. Narąbię drewek.

- Dobrze, matka będzie zadowolona.

Przecinam podwórko, wchodzę do wielkiej sali, staję przy drzwiach i spuszczam wzrok. Ojciec mówi:

- Podejdź.

Podchodzę. Szepczę mu na ucho:

- Ukarana... Matka...

- To wszystko?

Pyta "to wszystko?", bo czasem matka posyła mu liścik, który muszę wręczyć bez słowa, czasem trzeba powiedzieć tylko "lekarz" lub "to pilne", a czasem liczbę: "trzydzieści osiem" albo "czterdzieści". To z powodu niemowlęcia, które ciągle zapada na choroby dziecięce.

Odpowiadam:

- Tak, to wszystko.

Ojciec podaje mi książkę z obrazkami.

- Siadaj.

Idę na koniec sali, tam gdzie są zawsze wolne miejsca, za najstarszymi.

W ten sposób, w bardzo młodym wieku, nieświadomie i zupełnie przypadkowo, zarażam się nieuleczalną chorobą czytania.

Kiedy idziemy z wizytą do rodziców matki, którzy mieszkają w pobliskim miasteczku, w domu ze światłem i wodą, dziadek bierze mnie za rękę i ruszamy na obchód, od sąsiada do sąsiada.

Z dużej kieszeni surduta dziadek wyciąga gazetę i mówi:

- Patrzcie i słuchajcie!

A do mnie:

- Czytaj.

A ja czytam. Płynnie, bez błędów, tak szybko, jak tego chcą.

Dziadek jest ze mnie dumny, lecz moja choroba czytania przysporzy mi też wyrzutów i wzbudzi pogardę w innych.

"Ona nic nie robi, tylko czyta i czyta".

"Ona nic innego nie potrafi".

"To nie jest poważne zajęcie".

"To lenistwo".

Ale zwłaszcza: "Ona czyta, zamiast..."

Zamiast czego?

"Jest tyle bardziej użytecznych zajęć, nieprawdaż?"

Jeszcze dziś, kiedy rano dom pustoszeje i wszyscy sąsiedzi wychodzą do pracy, mam wyrzuty sumienia, siadając do kuchennego stołu i czytając godzinami gazety, zamiast... zamiast sprzątać albo zmywać naczynia, które leżą brudne od wczoraj wieczór, albo iść po zakupy, zrobić pranie czy prasowanie, smażyć konfitury albo piec ciasto...

A już szczególnie, kiedy czytam, zamiast wziąć się do pisania.

czwartek, 19 czerwca 2008

Wiersz Ukochanego




PRZYPOMNIENIE

Chciałbym usłyszeć słowa
najlepiej z ust anioła
których nie zapomnę nigdy
- oto przed tobą droga
w dzień słońce w noc gwiazdy
zawieszone dla ciebie
i księżyc i roje pszczół
a droga tylko twoja jedyna

lecz muszę wracać cierpliwie
wobec milczenia aniołów
i Boga kryjącego się w płatkach żółtej róży
do tej ciszy ogromnej
ocienionej wiekowym dębem studni
zaczerpnąć chłodnej wody wiary
pierwszej jak popołudniowa drzemka
że to to ja muszę powiedzieć fiat lux.


Ksiązka szczerze polecana,piękna historia o miłości.


Haruki Murakami jest pisarzem, o którym nie można pisać banalnie. Należałoby więc przede wszystkim odesłać czytelnika do dzieł pisarza i pozwolić mu zachwycić się czytanymi tekstami, poczuć towarzyszący lekturze dreszczyk emocji. Łatwo też wtedy można się przekonać, iż sława jaką cieszą się powieści Murakamiego ostatnimi czasy nie jest jedynie dziełem zgrabnie pomyślanej promocji. Sięgając już choćby po "Na południe od granicy, na zachód od słońca" (2006, Muza) z łatwością zauważymy, iż niespodziewanie daliśmy się ponieść panującemu w powieści nastrojowi, poddaliśmy się przejmującym, surrealistycznym obrazom. Niczym we śnie lub otoczeni niewidoczną, ale wyczuwalną aurą, która towarzyszy wspomnieniom, wyruszymy być może na poszukiwanie dawno minionych przyjaźni, utraconej miłości, czy po prostu harmonii, zniszczonej przez gonitwę dnia codziennego.

"Na południe od granicy, na zachód od słońca" jest powieścią silnie działającą na zmysły czytelnika. Motywem przewodnim wydaje się być muzyka, z piosenką Nat King Cole "Na południe od granicy" na czele. Historia opowiedziana w tej powieści Murakamiego wydaje się być banalna. Przedstawione zostały tu bowiem losy Hajime, który przez całe życie marzy o powrocie do swej miłości z dzieciństwa, Shimamoto. Dziewczyna ta rozbudzała w nim pierwsze namiętności, przy niej uczył się prawdziwie kochać. Czas ich jednak rozdzielił, on założył rodzinę i wybudował dwa dobrze prosperujące bary jazzowe. Po latach, w jednym z nich pojawia się Shimamoto, piękna i niezwykle pociągająca. Przy niej Hajime poczuł, jak wiele stracił i kogo naprawdę kochał. Jednak kobieta pojawia się i znika jak sen. Nawet wtedy, gdy mężczyzna postanawia dla niej zerwać z dotychczasowym życiem, porzucić żonę, córki i pracę, Shimamoto znów znika. Czy powróci? Czy możliwe jest zrealizowanie dawno porzuconej miłości? Czy Shimamoto jest realną postacią czy tylko snem, wspomnieniem z przeszłości? Murakami nie pozostawia prostych odpowiedzi. "Słowa "na południe od granicy" miały dziwne, poruszające brzmienie. Byłem przekonany, że na południe od granicy znajduje się coś absolutnie cudownego" - wyznaje bohater powieści. "Absolutnie cudowna" wydaje się miłość do Shimamoto, która nie może ulec urzeczywistnieniu.

Nie będzie także błędnym stwierdzenie, iż postać Shimamoto może być także symbolem utraconej harmonii. Człowiek współczesny, w gonitwie za pieniądzem zapomina o tworzeniu silnych więzi międzyludzkich. Bardzo wyraźnie problem ten określa cytat, wybrany także przez wydawcę na okładkę książki: "Wydawało nam się, że wiele wspólnie zbudowaliśmy, ale nie udało nam się osiągnąć ani jednej rzeczy. Byliśmy zbyt szczęśliwi" - słowa te wypowiedziała żona Hajime, stojąc w obliczu zdrady męża i próby stworzenia nowego życia, nowej rodziny. Pojawienie się Shimamoto wprowadziło w życie mężczyzny chaos, ale przyniosło też wiele dobrego - zmusiło bohatera do znalezienia odpowiedzi na pytanie "kim tak naprawdę jestem?", pozwoliło na spojrzenie na swoje życie i najbliższych krytycznym okiem, być może także w rezultacie tych poszukiwań i rozważań możliwe stanie się rozpoczęcie nowego, lepszego istnienia. Albo też wręcz przeciwnie, mężczyna stać się może "jak pokój, z którego usunięto wszystkie, najmniejsze nawet meble", tak jego twarz może zostać pozbawiona wyrazu i stać się całkowicie pusta.

Trzeba zatem podkreślić, iż "Na południe od granicy, na zachód od słońca" jest książką ponadczasową i niezwykłą, bo skłaniającą do przemyśleń. Każdy z nas bowiem jest po części choć podobny do Hajime. Każdy kryje głęboko w swoim wnętrzu tęsknotę za niezrealizowanymi marzeniami, utraconą miłością czy przyjaźnią. Rzeczywistość zmusza często do rezygnowania z powziętych w młodości zamierzeń, ale nigdy tych młodzieńczych planów nie zabija, bo one ciągle żyją w nas, w naszych wspomnieniach i snach. Proza Murakamiego uświadamia nam ich istnienie i w tym chyba leży największa wartość powieści tego autora.

Warto także zwrócić uwagę na solidne i doskonale oddające nastrój powieści wydanie książki. Wyraźnie widać, iż wydawca zadbał nie tylko o to, by czytelnik delektował się i zachwycał czytanym tekstem, bo także sprawił aby miał on świadomość trzymania w ręku powieści o szczególnej wartości.

Zachęcam zatem do przeczytania "Na południe od granicy, na zachód od słońca" książki, która pozwala na moment choć oderwać się o szarej rzeczywistości, by następnie skłonić do spojrzenia na dotychczasowe życie i być może dokonania pewnej jego reorganizacji. Za horyzontem czeka bowiem może na nas coś absolutnie cudownego, do czego jeszcze będzie można powrócić.