piątek, 29 lipca 2011

Niezapomniana lektura, dobre godziny przy herbacie z Thomasem Bernhardem.


Dziennikarka Krista Fleischmann od początku lat siedemdziesiątych przeprowadziła z Thomasem Bernhardem wywiady dla różnych programów telewizyjnych poświęconych kulturze. Zgodę na nie musiała bardzo mozolnie u pisarza wywalczać i w pierwszych latach często spotykała się z odmową. Z czasem Bernhard polubił te rozmowy. Poruszał w nich rozmaite tematy związane ze swoją twórczością i życiem. Mówił o warsztacie literackim, o rodzinie, kościele, stosunku do kobiet, o starości, chorobie i wierze, zawsze w sposób nietuzinkowy, często prowokacyjny, cyniczny lub żartobliwy. Książka zawierająca zapis wszystkich rozmów z pisarzem jest jedyną w swoim rodzaju okazją do obcowania z jego inteligencją i mądrością.

Fragment

Monologi na Majorce
1981

FLEISCHMANN: Pan chciałby więc, żeby kobieta siedziała w domu i rodziła dzieci?
BERNHARD: Nie jest moim zadaniem zastanawiać się nad tym. Johanna Schopenhauer pisała kiczowate powieści, zarabiała mnóstwo pieniędzy i była w swoim czasie sławna. A jej syn, który oprócz psa miał dwóch słuchaczy na uniwersytecie, przez czterdzieści lat doczekał się nakładu stu dwudziestu egzemplarzy Świata jako woli i przedstawienia. To jest bardzo typowe, więc gdzie na przykład mężczyźni władają światem? Później, historią, i owszem, ale to wszystko jest zupełnie absurdalne.
FLEISCHMANN: Mężczyźni powinni pomóc kobietom, wtedy mogłyby się wyzwolić ze swojej roli.
BERNHARD: To tak, jakby koniecznie chciała pani przekonać człowieka bez nóg, żeby zaczął chodzić, i wmawiała mu, że przecież ma nogi. Wyrządziłaby mu pani największą krzywdę, bo taki człowiek mógłby istotnie wstać z wózka inwalidzkiego, przewrócić się i na dodatek rozbić sobie głowę. Dokładnie tak samo jest z kobietami, jeśli się im powie, no to powstańcie przeciwko światu mężczyzn, weźcie historię w swoje ręce i ruszcie się. „Kobieto, wstań, weź swoje łoże i chodź”. Ale ona nie potrafi tego zrobić, to tylko niszczycielska propozycja, to nie jest możliwe.
FLEISCHMANN: Takie mówienie o kobietach uważam za potworny cynizm...
BERNHARD: To z kolei jest ten kobiecy cynizm, że myślenie i rozmowę, która przebiega zupełnie normalnie, określają jako cynizm, przez co zawsze tracą, bo używają takich określeń jako argumentów, choć to przecież w ogóle nie są argumenty, i tylko znienacka atakują mężczyzn i rzucają im w twarz takie podłości. Czymś takim nie można operować. Nawet w świecie mężczyzn.

Holzfällen (Wycinka)
Wiedeń 1984

FLEISCHMANN: Czy podczas pisania, kiedy pisze pan o ludziach, myśli pan czasem o tym, że właściwie może ich pan rani?
BERNHARD: Pisząc, przedstawiam ludzi, ale ich nie... ja nikogo nie chcę zranić, kto by chciał ranić ludzi? Opisuje się fakty, opisuje się wspomnienia, a jeśli to kogoś rani, to już nie moja sprawa. W moim wypadku jest to proces literacki, tak zwany artystyczny.
FLEISCHMANN: Ale czy tym procesem artystycznym...
BERNHARD: Nikogo nie chcę zranić, jeśli ktoś czuje się zraniony, nic na to nie poradzę, istnieją również choroby urojone. Jeśli ktoś sobie wmawia, że ma raka, a potem żyje z nim trzydzieści lat, to ja mu w tym nie przeszkadzam.
FLEISCHMANN: Ale przecież w mniejszym czy większym stopniu pańskim zadaniem jest to wszystko pokazać.
BERNHARD: Tak, tak właśnie jest. To jest zadanie pisarza, jak pani wie.
FLEISCHMANN: A przy tym wcale pan nie myśli, że ktoś może poczuć się dotknięty albo, by tak rzec, trafiony w najczulsze miejsce?
BERNHARD: Naturalnie nie, bo to ja jestem najbardziej dotknięty. Co mnie więc obchodzi, że inni mali ludzie czują się dotknięci. Poza tym ja nic o tym nie wiem. Nie było mnie przy tym, kiedy te osoby czytały moją książkę. Chociaż jestem człowiekiem ciekawskim i lubiłbym być przy tym, kiedy ją czytają. To znowu byłoby pewne studium, znowu można by napisać książkę – o czytelniku, jak on się zachowuje podczas lektury. Ale nie mogę być wszędzie, gdzie teraz siedzą ci ludzie i być może czytają tę książkę.


Brak komentarzy: