poniedziałek, 24 maja 2010

Brighton- nasze miejsce wypoczynku.








Tak w skrócie fotograficznym wyglądała nasza wycieczka do Brighton. Piękny, słoneczny dzień, który zapewne zapadnie nam na długo w pamięci. Zdjęć mamy sporo, więc w tym tygodniu będe musiała się wybrać aby trochę ich wywołać. Samo miasto wielkie, może nawet chwilami trochę przytłaczające tłumem ludzi. Za to plaża była cudowna, wspaniała magia natury, temu urokowi daliśmy się posiąść na ten czas. Szczególnie przyjemny był lunch na plaży, niestety obiad bardzo niezdrowy, ale w końcu podczas wypoczynku można sobie pozwolić, na co dzień nie jadamy tak niezdrowego jedzenia.

sobota, 22 maja 2010

Zauroczona- gorąco polecam.

Czy zrobisz wszystko, by spełnić swoje marzenia? Alice wie, że powinna być szczęśliwa. Ma w końcu przystojnego męża, piękny dom, należy do prawie wszystkich ekskluzywnych londyńskich klubów. Cóż z tego, że z coraz większym trudem udaje jej się ignorować krążące po mieście plotki o słabości jej małżonka do innych kobiet? I czy ma znaczenie, że musiała zrezygnować ze swoich marzeń o krytym strzechą domku w Cotswolds i cichym, spokojnym życiu na wsi w otoczeniu gromadki dzieci i zwierząt? Przecież i tak cały świat żyje w przekonaniu, że wszystko, co ją spotkało, to właśnie spełnienie wszelkich marzeń. Gdy jednak przez brak rozwagi Joe zmuszeni są przenieść się do Nowego Jorku, w Alice budzi się nadzieja, że być może oto trafia się okazja, by zacząć wszystko od początku. A kiedy w Connecticut znajdują piękny stary dom, Alice wprost nie posiada się z radości - przez jakiś czas oboje z Joe szczęśliwi są jak nowożeńcy. Wkrótce jednak Joe znowu zaczyna wracać późno, lub znikać nie wiadomo gdzie i Alice nagle odkrywa, że cnotliwi z pozoru mieszkańcy Connecticut w rzeczywistości aż nadto chętnie korzystają z każdej nadarzającej się okazji do uprawiania pozamałżeńskiego seksu. Jak Alice powinna postąpić? Uwielbia swój uroczy dom w New England, a Joe nadal jest tym mężczyzną, którego pragnie: przystojnym, dobrym, odnoszącym sukcesy. Lecz jest przy tym beznadziejnie, chorobliwie wręcz niewierny. Czy powinna zostać i walczyć o niego, czy też raczej spuścić pokornie głowę i poszukać nowego życia?


Zmysł porządku O psychologii sztuki dekoracyjnej E.H. Gombrich



Książka profesora Ernsta H. Gombricha Zmysł porządku. O psychologii sztuki dekoracyjnej jest rzadkim rodzajem naukowego opracowania, które w sposób przystępny, ale zarazem dogłębnie przemyślany, uczy nas nie tylko patrzeć, ale przede wszystkim widzieć i rozumieć. Gombrich dobywa ze swej niezwykłej pamięci przykłady sztuki z całego świata, z różnych kultur i czasów, by zasugerować czytelnikowi, że dziedzina w XX wieku nieco lekceważona, jaką były dzieje sztuk dekoracyjnych, może być polem głębokich i ważnych refleksji, które dotyczą źródeł twórczości i interpretacji odbioru zjawisk wizualnych. Łącząc elementy psychologii widzenia, psychoanalizy, ikonologii oraz podejście zapowiadające uprawianą - po 2000 roku - neuronalną historię sztuki, autor ukazuje, jak na przykład prosty wzór akantu może odsłonić przed badaczem dzieje przemian duchowych i sposobów rozumienia sztuki jako gry. Dla polskiego czytelnika ten przekład - dokonany 30 lat po pierwszym wydaniu - staje się wstępem do patrzenia na sztukę dawną i współczesną jako jeden stale ulegający przemianom nurt ewolucji widzenia, rozumienia, odczuwania i potrzeby eksperymentu.

Litaniae Sanctorum + Litany of the Saints / Litanie dei Santi

Uwielbiam ten śpiew, lubię bardzo modlić się w ten sposób. Moje serce oddycha tym modlitewnym śpiewem.

czwartek, 13 maja 2010

Oko nigdy nie śpi.



"Czternaście mów Dharmy" składających się na tę książkę, będących komentarzem do starochińskiego poematu zen Hsin hsin ming, Genpo Sensei wygłosił podczas sesshin (sesja lub odosobnienie medytacyjne) w Holandii i Anglii jesienią i zimą 1986 roku.

Genpo Sensei wygłaszał je codziennie przed lunchem. Wpierw czytał fragment poematu, potem omawiał go, interpretując i odpowiadając na pytania słuchaczy.

Czytając je teraz wyobraź sobie, że jesteś jednym z nich, siedzisz w zendo na poduszce medytacyjnej, a Genpo Sensei zwraca się wprost do ciebie. Ponieważ wykłady te nie mają charakteru akademickiego, Hakuyu Taizan Maezumi Roshi, nauczyciel Autora, opat Ośrodka Zen w Los Angeles, opatrzył je komentarzem ukazującym historyczne tło poematu. Większość buddyjskich terminów jest zwięźle wyjaśniona tam, gdzie pojawiają się po raz pierwszy, natomiast na końcu książki Czytelnik znajdzie osobny słowniczek (tam również znajduje się pełny tekst poematu Hsin hsin ming).Przygotowując tę książkę do druku, autor starał się przekształcić mówione słowa Dharmy w pisane tak, aby ich forma była zwięzła czytelna i oddawała bezpośredniość i moc głosu nauczyciela.


FRAGMENT KSIĄŻKI:


Nie mieć upodobań

Wielka Droga nie jest trudna, gdy idziesz nią bez upodobań.
Gdzie nie ma miłości i nienawiści, tam wszystko staje się jasne.
Najmniejsze jednak rozróżnienie dzieli nieskończenie Niebo i Ziemię.
Jeśli chcesz ujrzeć Prawdę, nie bądź za ani przeciw.
Ciągła walka dobra i zła jest chorobą umysłu.
Gdy umysł nie pojmuje prawdziwego sensu rzeczy, bezpowrotnie znika wrodzony mu spokój.

Jakie to jasne! Wszystko jest powiedziane już w pierwszej strofie, jeśli potrafimy ją w pełni zrozumieć. Pytanie, czy potrafimy? Czy, potrafimy rozpoznać nasze upodobania jako różne przejawy przywiązań? Wiemy, iż przywiązanie do ego jest przyczyną cierpienia. Oto Pierwsza Szlachetna Prawda Buddy, nazwana tak, bo jest prawdziwa ponad wszelką wątpliwość: naturą istnienia jest cierpienie, brak zadowolenia, duhkha. Druga Szlachetna Prawda mówi, iż cierpienie bierze się z przywiązania do ego, z potrzeby podtrzymywania pozorów istnienia odrębnego "ja", czemu służą nasze upodobania i wybory. Różne to przywiązania: sympatie i antypatie, miłość i nienawiść, namiętność i agresja.
Na przykład to, co zwykle nazywamy miłością, jest często po prostu przywiązaniem. Wyobrażenia i koncepcje myślowe kształtują nasze związki z innymi. Gdy mówimy: "mój mąż", "moja żona", "moje dziecko", powstaje poczucie posiadania, własności, a z nim pewne oczekiwania wobec innych, na przykład, aby byli tacy, jakimi chcielibyśmy ich widzieć, a także zazdrość i strach przed ich utratą, gdy sądzimy, że związek jest zagrożony. Tak oto nasze wyobrażenia zamieniają je w przywiązanie i chcemy teraz kontrolować i dominować innych.
Tak oto żony, mężów, rodziców i dzieci zaczynamy traktować jako istoty "mniej ludzkie", sprowadzając je do roli przedmiotów. Jest to przejaw przywiązania, a nie prawdziwej, niczym nie uwarunkowanej miłości. A potem dziwimy się, dlaczego nasze związki są nieudane, dlaczego jesteśmy nieszczęśliwi i dlaczego inni nie są z nami szczęśliwi.
Pragniemy, aby nasze dzieci przewyższały inne, by dostawały w szkole najlepsze stopnie i by miały najlepsze osiągnięcia w sporcie.
Traktowanie ich w ten sposób - jako przedłużenie własnego ego jest kolejnym wyrazem przywiązania. Latami żyłem w głębokiej frustracji wywołanej przez mojego ojca, który bardzo zaangażował się w moje wyczynowe pływanie, bowiem sam nigdy nie miał na to szansy, bo od dziesiątego roku życia musiał pracować. Tak więc ja miałem zrealizować jego niespełnione marzenia.
Bardzo kochając pływanie, zacząłem je w końcu nienawidzieć, ponieważ zawsze miałem na karku ojca, ciągle mnie popychającego, nigdy nie dającego mi ani dnia odpoczynku. Wstawałem codziennie o 6-tej rano, by jeszcze przed pójściem do szkoły trenować między 7 -mą, a 8-mą. Po południu trenowaliśmy od 14-tej do 18-tej, a nawet 19-tej.
Po kolacji znów zabierał mnie na basen od 20.30 do 22.30. Przez 12 lat nie miałem ani jednego wolnego dnia! Jeśli z powodu święta basen był zamknięty, to jechaliśmy 50 mil do najbliższego, który był czynny! Teraz, oczywiście, doceniam ten straszliwy rygor. Przygotował mnie do praktyki siedzącej medytacji, niemniej jednak pozostawił we mnie głęboki uraz. Próbując żyć poprzez nasze dzieci, żądając od nich, by były najlepsze, używamy ich do zaspokojenia naszego ego!
Być może pomyślisz: "Jasne, znam takich ludzi, ale ja sam do nich nie należę". Stop! Spójrz na siebie uczciwie: naprawdę nie ma w tobie poczucia posiadania, dumy właściciela, tendencji do porównywania, kiedy mówisz: "moja żona" albo "moja dziewczyna" albo "mój mąż"? Jak w ogóle możemy mówić, że ktoś jest mój, że jest moją własnością? Jakie to osądy, jakie rygorystyczne oczekiwania, jakie potrzeby ego kryją się za tym "moje"? Czy jesteś tego świadom?
Ale rozkosz posiadania nie trwa długo. Zauważyłem, że mój synek, Tai, ciągle żądający nowych zabawek, każdą nudzi się po kilku dniach.
Kupiłem mu japoński samochodzik z ekranem wyświetlającym drogę.
Mógł zmieniać biegi, przyspieszać, zwalniać, a nawet powodować wypadki. Szalał za tą zabawką dokładnie przez. . . trzy dni.
Ja taki jestem, ty zapewne też. Podniecamy się nową maszyną do pisania, nowym komputerem albo nowym telewizorem i, oczywiście, będziemy ich nadal używali, ale dreszczyk podniecenia szybko mija. Wszystko, co nowe, w końcu się starzeje. To prawo natury: cokolwiek się rodzi, starzeje się i umiera; stale więc usiłujemy zdobyć coś nowego.
Jest to szczególnie widoczne w Ameryce, nawet w naszych związkach małżeńskich. Po kilku latach, kiedy partnerzy nieco się "zużyją", jesteśmy gotowi ich porzucić. Już nas tak nie podniecają. Prawie każdy zmienia swoje stare samochody, stare telewizory, stare domy, a nawet starych mężów i żony na nowe, a jednocześnie dalej kierujemy się wobec nich tymi samymi starymi uprzedzeniami i oczekiwaniami.
Przywiązujemy się nie tylko do ludzi i przedmiotów. Podczas sesji zen kładzie się duży nacisk na poprawność form. Niektórzy pęcznieją z dumy, że tak sobie z nimi radzą i zaczynają być krytyczni wobec innych: "Przecież oni niczego nie potrafią zrobić poprawnie, to głupcy!" Bywa też odwrotnie: przywiązujemy się do koncepcji "nie-formy", kpimy z form, trzymamy się od nich z daleka, nawet ich nie znając, i myślimy, że ci, którzy są do nich przywiązani, to głupcy. Lecz kto tu właściwie jest głupcem? Każdy, kto tak myśli o innym.
Czytałem kiedyś o chłopcu, którego w szkole uważano za głupca, ponieważ kiedy dawano mu do wyboru 10 dolarów albo 10 centów, to zawsze wybierał 10 centów. Ten, kto mu dawał pieniądze, mówił wszystkim: "To dureń!" Powtarzało się to za każdym razem. Bardzo intrygujące! Przecież nie może być aż tak głupi! Zapytano go więc: "Czy nie rozumiesz, że 10 dolarów jest warte sto razy więcej niż 10 centów?" A on odparł: "Gdybym wziął 10 dolarów, to na tym by się skończyło, a w ten sposób zebrałem znacznie więcej niż 10 dolarów. Każdy mi daje pieniądze, bo każdy chce zobaczyć głupca".
Nasze ego przejawia się we wszystkim, co robimy, nie tylko w formach i rytuałach. Gdy stajemy się bardziej otwarci, wrażliwi, chłonni, to jego rola w naszym życiu zmniejsza się i jest to widoczne. Wszyscy jesteśmy jak otwarte książki, całkowicie czytelne dla każdego, kto chce nas zauważyć, kto nie jest zbyt zajęty sobą, a to znaczy, że prawie nikt nas nie zauważa. Sądzimy, że inni stale nas obserwują i stajemy się nadmiernie samo-świadomi: lękamy się i czujemy skrępowani. Ale ludzie patrząc na nas, nie widzą nas: są zbyt zajęci sprawdzaniem, co o nich myślimy: "Czy przejrzał moją maskę? Czy widzi, że ledwo się trzymam, że nie wiem o co chodzi ani kim jestem? Czy widzi, że jestem nikim?" Tak właśnie myślimy - jestem nikim! I wtedy usiłujemy udowodnić, że jesteśmy kimś, próbując kontrolować siebie i innych.
Jeśli uważnie spojrzysz w swój umysł, to przejrzysz własne ego na wylot. Kiedy Eka, późniejszy Drugi Patriarcha, zdesperowany wykrzyknął do Bodhidharmy: "Mój umysł nie zna spokoju!", ten odparł: "Pokaż mi twój umysł! Gdzie jest ten tak zwany umysł, który nie zna spokoju?".
Posłużył się piękną taktyką upaya (zręczne środki), by skłonić Eka do zwrócenia wzroku do wewnątrz. Eka szukał swego umysłu przez 10 dni, siedząc nieporuszony w medytacji dzień i noc. To śmieszne - pomyślisz - jakże mogło mu to zająć aż 10 dni? Ale większość z nas szuka 10 lat albo i więcej, uparcie wierząc, że "ja" i "moje" naprawdę istnieją!
Nie rozumiemy, że tu właśnie tkwi cały problem!
W końcu Eka wrócił, by stanąć twarzą w twarz z wielkim mistrzem Bodhidharmą, który miał już wtedy ponad 115 lat i ogromne, groźne oczy bez powiek. Uprzednio, gdy Bodhidharma zażądał: "Pokaż mi swój umysł!", Eka podkulił ogon pod siebie i uciekł, trzęsąc się ze strachu. Teraz, po 10 dniach, stał się zupełnie innym człowiekiem. Gdy Bodhidharma zadał mu ponownie swoje pytanie, odparł: "Szukałem umysłu wszędzie, aż w końcu zrozumiałem, że nie mogę go ani zobaczyć, ani pojąć, ani uchwycić". Dlaczego? Ponieważ umysł nie ma kształtu, nie ma formy, nie jest rzeczą, ponieważ jest "nie-rzeczą". Jest rozległy, bezkresny, niczym nie ograniczony. Oto dlaczego mówimy: "Nie praktykuj po to, by coś osiągnąć", bo cokolwiek osiągniesz, przeleci ci między palcami, nie utrzymasz tego długo. Usiłujemy zdobyć jakiś punkt zaczepienia, punkt oparcia, ponieważ grunt, na którym stoimy, jest bar d z o chwiejny, jak ruchome piaski. Gorzej: jest bez dna! Grunt, na którym stoisz, nie istnieje: nic dziwnego, że wydaje się taki niepewny. Odrzuć go! To tylko złudzenie twojego umysłu! Pozbądź się go całkowicie!
Jak? Wpierw musisz tego chcieć. Tu pojawia się intencja. Intencja to nie jest cel. Intencja to kierunek, a ten jest najważniejszy. Tą intencją musi być odrzucenie ciała i umysłu, "puszczenie" ich. Nie może nią być chęć trzymania i gromadzenia, bo wtedy nic nie osiągniesz. Tylko gdy intencja jest czysta, gdy siedzisz w medytacji, nie próbując nic przez nią uzyskać, tylko wtedy uda ci się "puścić" ciało i umysł. Spójrz odważnie we własny umysł, a zrozumiesz, że umysłu nie ma. Brak mu substancji, nie jest niczym trwałym i niezmiennym. "Ach - zdziwisz się - a więc jaźni nie ma! Nie ma ego!" Kiedy pierwszy raz nam mówią: "Odnajdź w sobie tego, który myśli", wszyscy odpowiadamy: "To jasne! Przecież to ja myślę, to są moje myśli. A czyje by miały być?!" Przyjrzyj się jednak temu uważnie, a pojawią się wątpliwości: "Mój Boże, skąd się te wszystkie myśli biorą? Nie wiem!... Przychodzą z nikąd, z pustki". Pojawiają się jak bańki na wodzie. Pojawiają się i znikają. Oczywiście, mamy swoje upodobania, tłumimy więc niektóre myśli, bo są nieprzyjemne, i przywiązujemy się do innych, bo są przyjemne. W miarę postępów w praktyce medytacyjnej przestajemy myśleć: "Ta bańka jest lepsza od tamtej" lub "Wolę tę, bo jest większa i piękniejsza", bo wiemy, że to tylko bańki. Myśli to tylko myśli! Dlaczego je wybierać i odrzucać, jeśli i tak nie mamy nad nimi żadnej kontroli? Przychodzą znikąd i do nikąd odchodzą.
Sądzimy, że panujemy nad emocjami, ale czy naprawdę? Siedząc
w medytacji możesz nagle poczuć łzy smutku na policzkach. Czy są gorsze niż śmiech? Co jest złego w płaczu? Łzy to naturalny twór ciała i umysłu. Dzięki nim oczyszczamy się, uwalniamy, rozluźniamy.
Myśli, wrażenia, emocje, łzy są jak krajobraz przesuwający się za oknami samochodu. Patrz uważnie, ale nie angażuj się w to, co widzisz.
Bądź bezstronnym obserwatorem, bądź jak lustro. Pozwól wszystkiemu pojawiać się i znikać, niczego nie tłumiąc ani do niczego się nie przywiązując. To tylko bańki!
To samo dotyczy wyobraźni. Dogen Zenji, twórca japońskiego Zen Soto, nigdy nie mówił: "Odrzuć wyobraźnię". My jednak ją odrzucamy:
"Nie powinienem puszczać wodzy fantazji!" A cóż w niej złego? Po prostu przyglądaj się jej.
Podobnie ze złudzeniami: "Jeśli chcę osiągnąć oświecenie, to nie mogę ulegać złudzeniom". Czyż nie jest to kolejne upodobanie? Oświecenie cenimy wyżej niż złudzenie! A cóż w nim szczególnego? Wcale nie jest takie wspaniałe - być może łudzenie się jest dużo zabawniejsze! Mój nauczyciel, Maezumi Roshi, zawsze mówił: "Wolę się łudzić!" Teraz rozumiem dlaczego: to naprawdę znacznie zabawniejsze!
Akceptując swoje złudzenia, stajesz się z nimi Jednością; znika rozdwojenie i konflikt. Pragniesz oświecenia, bo sądzisz, że tkwisz w głębokim złudzeniu. Ale w złudzeniu tkwi tylko ten, kto tak sądzi! Pragnąc oświecenia, jesteś więc głupcem, który tkwi w złudzeniu! Łudzisz się, myśląc: "Och, ci wszyscy wielcy ludzie, ci głęboko oświeceni mistrzowie, oni są tacy wspaniali, ale ja, ja jestem nikim, jestem głupcem " .
Wybierz złudzenie - to łatwiejsze! Bądź gotów się łudzić - więcej, zrób następny krok - chciej się łudzić! Zrób wszystko, co możesz, aby się łudzić! Wierzcie mi, to bardzo łatwe, nie wymaga wielkiego wysiłku.
Wybierając złudzenie, natychmiast stajesz się oświeconym - to pewne! W naszej praktyce niczego nie wybieramy. Jest złudzenie? W porządku! Jest oświecenie? Też w porządku! W końcu zarówno złudzenie, jak i oświecenie to tylko pojęcia. Nie ma złudzenia i nie ma oświecenia. Tego, kto całkowicie to rozumie, nazywamy "oświeconym".

WIELKI UMYSŁ, WIELKIE SERCE. Nowość z Czarnej Owcy.



Big Mind korzysta z technik psychologii Gestalt (Voice Dialogue) oraz teoretycznej bazy psychologii głębi, która zakłada, że w każdym człowieku istnieje co najmniej kilka osobowości. Technika opiera się na ćwiczeniu świadomości, przejmując metody dialogu z głosami (Voice Dialogue) stworzonej przez H. i S. Stone'ów, ale sytuuje proces w przestrzeni buddyjskiej, pomiędzy perspektywą relatywną i absolutną. Ideą procesu Big Mind jest wywoływanie i przenoszenie głosów do pełnej świadomości, przez co przestają nami rządzić, a ich zadania mogą być realizowane w zdrowy i sprzyjający sposób. Uczestnik procesu utożsamia się z kolejnymi głosami, po to, by lepiej je poznać zarówno intelektualnie, jak i emocjonalnie.

Do książki dołączona jest płyta z zapisem sesji Big Mind prowadzonych przez Małgorzatę Braunek i Genpo Roshiego.

Dzięki opracowanej przez Genpo Merzela praktyce Big Mind - każdy z nas - bez względu na wiarę i wyznanie lub ich brak - może doświadczyć mądrości, wolności i radości przebudzonego umysłu.
Wojciech Eichelberger

To wielkie odkrycie i wspaniała Książka - jeden z najbardziej znaczących zwiastunów rozpoczynającej się globalnej, ponad wyznaniowej, duchowej rewolucji.
Wojciech Eichelberger

Byłem uczniem Roshiego Genpo. Dzięki jego wielkiemu sercu, jakie mi okazał i odkryciom z tej praktyki mogłem przestać zajmować się sobą, by oddać się miłości i pracy...
Cieszę się, że polski Czytelnik za sprawą tej niezwykłej książki doświadczy - choćby przeczucia - integrującego "psychologiczną" i "absolutną" perspektywę Wielkiego Umysłu.


poniedziałek, 3 maja 2010

W sieci kłamstw.

Roger Ferris (Leonardo DiCaprio) to najlepszy człowiek, jakiego wywiad USA ma w terenie, gdzie ludzkie życie warte jest tylko tyle, ile informacje, jakie można dzięki niemu zdobyć. Ferris przybywa do Jordanii, gdzie ukrywa się Al- Salim przywódca islamskich terrorystów. Prowadząc wojnę znad laptopa w domu na przedmieściach, Hoffman (Russel Crowe) podąża tropem rosnącego w siłę przywódcy terrorystów, który kieruje serią zamachów bombowych, jednocześnie wodząc za nos nalepiej rozwiniętą siatkę wywiadowczą świata. By wywabić terrorystę z ukrycia, Ferris będzie musiał przeniknąć do jego mrocznego świata. Jednak im bliżej jest celu, tym mocniej przekonuje się, że zaufanie jest zarówno czymś niebezpiecznym, jak i jedynym, co może pomóc mu ujść z życiem. Bardzo dobry film sensacyjny, stanowczo warty obejrzenia. Nam się bardzo podobał. Wizerunek Crowa może zaskoczyć, szczególnie panie, oj nie jest w tym wcieleniu tak przystojny jak zazwyczaj.


Angielska robota.



Film zainspirowany prawdziwymi wydarzeniami. Seks grupowy z udziałem księżniczki z rodziny królewskiej, sadomasochistyczne praktyki szefa rządu i wiele innych mocnych scen udokumentowanych na kompromitujących zdjęciach zamknięto w skrytkach depozytowych jednego z londyńskich banków przy Baker Street. Wszystko to znika, kiedy we wrześniu 1971 roku dochodzi do brawurowego napadu na bank. Ginie też parę milionów funtów oraz kilka kilogramów biżuterii. Kradzież stulecia trafia na pierwsze strony gazet, ale kilka dni później... zapada absolutna cisza. Nigdy nie odnaleziono sprawców i nie odzyskano skradzionych dóbr. Władze zrobiły wszystko, aby sprawa tajemniczych morderstw, seks-skandalu oraz korupcji na najwyższych szczeblach nigdy nie ujrzała światła dziennego...
Dobry film, trzymający uwagę, nie dający się rozproszyć. Z całą pewnością warto zobaczyć.
A przy tym film jest całkowicie angielski, z angielskim humorem i obyczajowością. W tym przypadku, to jeden z największych atutów tego filmu, ponieważ akcja filmu toczy się w Wielkiej Brytanii.

niedziela, 2 maja 2010

Spalony tost... czyli filozofia życiowa Teri Teri Hatcher



Jak większość kobiet Teri Hatcher pierwsze życiowe nauki odebrała od matki. I podobnie jak wielu kobietom, jej matce niełatwo przychodziło docenić samą siebie. Gdy tost się spalił, zjadała go sama, a co lepsze kąski oddawała innym. Choć to poświęcenie było wyrazem miłości i jak najlepszych intencji, niosło ze sobą lekcję, której trudno jest się oduczyć: twoja własna satysfakcja nie jest warta nawet kawałka chleba. W książce Spalony tost, która jest z serca płynącym, zabawnym i ciętym manifestem filozofii autorki, Teri Hatcher inspiruje nas, opowiadając zaskakujące historie ze swojego życia - w nadziei, że uchroni w ten sposób inne kobiety przed zajadaniem się spalonymi tostami. Dowiecie się też, dlaczego nigdy nie otrzymacie drugiej szansy, o ile same nie pozwolicie jej się pojawić.
Jeśli wiesz, co to znaczy zrezygnować z czegoś dobrego i zadowolić się byle czym; jeśli zdarzyło ci się zastanawiać, czy jeszcze kiedykolwiek w życiu będziesz uprawiać seks; jeżeli przyłapałaś się na tym, że planujesz porażkę zamiast sukcesu to właśnie znaczy, że wcinałaś już niejeden zwęglony tost, a Teri Hatcher chciałaby zamienić z tobą kilka słów..
Warto usłyszeć te słowa. Poradnik ten jest napisany bardzo przystępnie, więc czytać go można wszędzie i o każdej porze, choć najlepiej podczas tych chwil, które mamy tylko dla siebie.

Wyrafinowany Pilch.



Pociąg do życia wiecznego - zbiór felietonów jednego z najwybitniejszych współczesnych pisarzy polskich - zawiera teksty drukowane w Polityce i Dzienniku. W swych felietonach Jerzy Pilch kontynuuje najlepsze tradycje gatunku, łącząc celne obserwacje obyczajowe i wielką erudycję z inteligencją i perfekcyjnym warsztatem. Niemal pełen opis współczesnej Polski z jej absurdami, kulturą, codziennym życiem ipolityką. Cięty dowcip, humor, ironia, aktualność poruszanych kwestii,...

`Począwszy od roku 1994 Jerzy Pilch publikuje w odstępach 2-3 letnich wybory swoich najcelniejszych felietonów, których pierwodruki ukazały się na łamach prasy. "Pociąg do życia wiecznego" gromadzi teksty ogłoszone w latach 2002-2006. W nocie dołączonej do książki znalazła się informacja, że tworząc aktualny wybór, autor umyślnie zrezygnował z tekstów o literaturze i futbolu (dwu fenomenach szczególnie mu bliskich), ponieważ planuje umieścić pominięte felietony w kolejnej książce.

W "Pociągu do życia wiecznego" można wyśledzić dwie dominanty tematyczne. Pierwszą z nich są - szeroko rozumiane - sprawy publiczne, związane z bieżącą polską polityką, a zwłaszcza z życiem partyjnym, którego Pilch jest ironicznym obserwatorem i komentatorem. Ten rodzaj felietonowej pasji można by nieelegancko nazwać żerowaniem na gafach, niezręcznościach i zwykłej głupocie klasy politycznej.

Druga - zdaje się, że ważniejsza - dominanta tematyczna to sprawy poniekąd osobiste, na ogół osadzone w żywiole wspomnieniowo-nostalgicznym. Tutaj najwięcej mówi Pilch o swoim samopoczuciu, o lekturach i wydarzeniach artystycznych, które szczególnie go poruszyły, o ważnych dla niego spotkaniach z nietuzinkowymi postaciami. Jerzy Pilch uchodzi za niedoścignionego mistrza współczesnej polskiej felietonistyki, autora niezwykle przenikliwego, operującego subtelnym, wyrafinowanym dowcipem. Teksty zgromadzone w "Pociągu do życia wiecznego" dowodzą, iż na ów mistrzowski tytuł w pełni zasługuje. - Dariusz Nowacki (źródło: www.instytutksiazki.pl)

Jak dla mnie, książka ta, to prawdziwa rewelacja. Polecam tym wszystkim, którzy tęsknią do rozmów przesiąkniętych mgłą intelektualnego wyrafinowania.

Jeden z najsmaczniejszych, literackich kąsków w tym roku, jaki wpadł mi w ręce.

smakowite póżne popołudnie...





Codzienność wymaga robienia zakupów, my również wybraliśmy się na takowe. Dla siebie na popołudniowy deser wybraliśmy kusząco wyglądającą Pawłową. Hmmm.... smakowała wyśmienicie. A jak pięknie wyglądała, możecie się przekonać sami oglądając zdjęcia. Polecam, przepyszne pyszności.

Wizyta w Winchester.


W sobotę wybraliśmy się z Ukochanym Mężem do Winchester. Drogę mieliśmy pełną wspaniałych widoków, malowniczych krajobrazów wsi angielskiej. Sam Winchester też potrafi rozkochać w sobie. Wymarzone miejsce w pogodny dzień. Bardzo udana, to była wycieczka dla nas.