czwartek, 28 maja 2009

Błyskotliwie o jedzeniu.


Gdzie się podziały wszystkie dobre rzeczy z naszych talerzy? To pytanie leży u podstaw książki Giny Mallet, która barwnie i z rozmachem opisuje burzliwe dzieje naszej codziennej żywności. W ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat stosunek do żywności zmienił się drastycznie: zamiast się nią cieszyć, zaczęliśmy się jej bać. Pod wpływem alarmujących odkryć specjalistów od żywienia i surowych zaleceń lekarzy z naszych stołów zniknęły stare dobre potrawy i dania, a wraz z nimi tradycyjne więzi spajające tych, którzy kiedyś zwykli dzielić wspólny posiłek. Czerpiąc z własnych bogatych wspomnień i doświadczeń, Mallet opowiada historię zmiennych kolei losu pięciu podstawowych składników naszej codziennej diety. Jak do tego doszło, że pospolite jajko, oskarżone przez naukę o szerzenie chorób, stanęło na krawędzi wymarcia? Dlaczego wojna z bakteriami doprowadziła do kulturowego rozłamu pomiędzy Europą i Ameryką, a dalsze istnienie sera produkowanego z surowego mleka stanęło pod znakiem zapytania? Jak to się stało, że tak tradycyjna strawa jak wołowina została wyklęta z naszych kuchni? Dlaczego nie możemy, tak jak ogrodnicy w czasach wiktoriańskich, uprawiać stu odmian groszku, i dlaczego pomidor skutecznie stawił opór postępującej industrializacji żywności, podczas gdy niegdyś równie pospolite jabłko zanika w diecie zachodnich cywilizacji?
Ostatnia szansa żeby dobrze zjeść Gina Mallet

PRZECZYTAJCIE KONIECZNIE.


Sydney Henderson jest "czarną owcą" prowincjonalnego miasteczka. Przed laty, w czasie szczeniackich wygłupów, zepchnął z dachu kolegę i – przekonany, że popełnił morderstwo - poprzysiągł przed Bogiem nikogo już więcej nie skrzywdzić. Nigdy tej przysięgi nie złamał, ale jego życie nie stało się przez to łatwiejsze. Dobroć i stoicka cierpliwość Sydneya budzą w sąsiadach nieufność, a jego związek z piękną Emilly i zdobyta kosztem wielkiego wysiłku wiedza rodzą ich zawiść. Jednak tym, czego mu n a p r a w d ę nie mogą wybaczyć, jest jego nieskrywany wstręt do przemocy. Grzech miłosierdzia, tak jak wszystkie powieści Richardsa, ukazuje małą społeczność, w której ogniskują się najważniejsze konflikty moralne. Ten dramat jednostki przywodzi na myśl dzieła Tołstoja i Dostojewskiego.


W gruncie rzeczy
Grzech miłosierdzia jest książką o władzy, która prawie zawsze, wcześniej czy później, objawia swój demoralizujący wpływ.
David Adams Richards
Szczególnie serdecznie odsyłam do przeczytania tej powieści. Czytałam ją jakieś trzy lata temu, ale nadal jest ona dla mnie książką ważną i bliską.
Głębokie spojrzenie na społeczności ludzkie. Czasami bardzo przerażająca jest owa wizja, a jednak warto się z nią zapoznać.

DEO GRATIAS


Deo gratias Michela Servina, powieść nagrodzona prestiżową Prix International du Premier Roman, to inteligentna i zjadliwa satyra na wynaturzenia przedsoborowego katolicyzmu. Wyznania gorliwego sługi kościoła, a zarazem złodzieja okradającego puszki kościelne nawiązują do najlepszych wzorów francuskiej komedii obyczajowej, łącząc przy tym komizm z bogatym tłem obyczajowym i wnikliwą obserwacją godną najlepszych dokonań prozy psychologicznej. Powieść ukazała się w 1961 roku –- na rok przed rozpoczęciem obrad Soboru, który oczyścić miał kościół z wyszydzanych w niej zjawisk –- a mimo to nie straciła, niestety, na aktualności.
GORĄCO POLECAM. JEST TO PROZA PEŁNA HUMORU, NIEJEDNOKROTNIE ZJADLIWEGO HUMORU ALE I PEŁNA INTELIGENCJI PISZĄCEGO.

środa, 27 maja 2009

MENDOZA-REKOMENDUJĘ BO MNIE ROZŚMIESZA.

http://www.znak.com.pl/files/covers/card/Mendoza_Niezwyklapodroz_500pcx.jpg

Latający cyrk Eduardo Mendozy, czyli alternatywna historia początków naszej ery.
Na wesoło.
W roku I n.e. pewien niewydarzony rzymski patrycjusz Pomponiusz Flatus, filozof z zamiłowania, wprawny orator o duszy detektywa, przypadkiem trafia na rubieże Cesarstwa Rzymskiego, do Ziemi Świętej. Szuka źródła o cudownych właściwościach, ale jedyne, co znajduje, to problemy gastryczne i nieprzychylna mu karawana Arabów. Ograbiony, głodny i wycieńczony skutkami cudownego działania wody źródlanej, szuka ratunku wśród krajanów zamieszkujących Nazaret, ale z pomocą nieoczekiwanie przychodzi mu pewien miejscowy chłopiec. Dwunastolatek o imieniu Jezus zleca mu przeprowadzenie śledztwa w sprawie morderstwa, o które oskarżony został jego ojciec o imieniu Józef, a w którego winę nie wierzy ani syn, ani jego matka o imieniu Maria.
Współczesny kryminał, wolterowska powiastka filozoficzna, komedia qui pro quo - Pomponiusz Flatus i Eduardo Mendoza proponują spojrzenie na początek naszej ery w nieco mniej zobowiązujący sposób.

Niezwykła podróż Pomponiusza Flatusa to uroczy literacki żart ulokowany w martwym punkcie nowotestamentowej narracji, gdy Jezus miał lat niespełna dziesięć i był po prostu przybranym synem mrukliwego cieśli z Nazaretu. Mendoza nie szuka pretekstu do bluźnierstwa i szargania wartości chrześcijańskich, jest na to za dobrym pisarzem. Miał jedynie do opowiedzenia zabawną historyjkę z wątkiem kryminalnym. Sam Pomponiusz Flatus przypomina nieco inną postać z menażerii Eduarda Mendozy - zbiega z domu wariatów i zatwardziałego menela ze słynnej serii o damskim fryzjerze [...]. Mendoza bawi się konwencją, łączy rzeczy nieprzystające, błaznuje - wychodzi mu z tego pikarejska opowieść o zderzeniu racjonalizmu i wiary, która, jak na apokryf przystało, sugeruje inne możliwe rozwiązania całej tej historii.

Piotr Kofta, „Dziennik Polska Europa Świat”

Wielki jajcarz z Hiszpanii, znany u nas choćby za sprawą Przygód fryzjera damskieg”, nie popuszcza, bezlitośnie zmuszając czytelnika do szczerego rechotu. Intryga kryminalna może się rozgrywać wszędzie, co Eduardo Mendoza wie od zawsze, ale umieszczenie akcji na początku naszej ery (kiedy jeszcze tą erą nie była), wplątanie w brudne sprawy nieletniego Jezusa, jego przybranego ojca oraz Marii to zadanie dla kogoś, kto potrafi utrzymać poziom, czyli przykuć uwagę czytelnika lubiącego gustowną rozrywkę. Oczywiście Mendoza sobie poradzi.

Darek Foks, „Machina”

Pikantna zabawa literacka z filozoficznym przesłaniem, od której trudno się oderwać aż do ostatniej stronicy. Niezwykła podróż Pomponiusza Flatusa nie wywołała na Półwyspie religijnych waśni. Co więcej, tygodniami nie schodziła z topu książkowych rankingów, potwierdzając, że nic tak nie podbija pisarskiej sławy, jak umiejętnie zaaranżowana prowokacja.
Teraz najwyższy czas, aby sławę hiszpańskiego pisarza zassało wiecznie głodne Hollywood. Bo przecież przygody Flatusa to wymarzony materiał na ekranowy hit. Obyśmy więc w ciemnej sali kinowej bawili się równie dobrze, co przy lekturze tej uroczej krotochwili.

Bożydar Brakoniecki, „Polska The Times”


[...] wyszła Mendozie niezwykle atrakcyjna mieszanka Chandlera, Nowego Testamentu i powiastki filozoficznej, a główną zaletą tej mieszanki jest to, że jest wybuchowa.

wtorek, 26 maja 2009

Angielski dla samouków Dostalova Iva, Zelenkova Sarka, Branam James wyd. Jacek Olesiejuk

Angielski dla samouków - Dostalova Iva, Zelenkova Sarka, Branam James Tak, tak moi drodzy, to mój dzisiejszy zakup. Zaczęłam dzisiaj nawet już studiować ten podręcznik. Raczej nie mam wyjście i do angielskiego muszę przysiąść, bo chyba czeka nas z Ukochanym ponownie wyjazd do Anglii. Nie możemy tutaj znależć żadnej sensownej pracy.
Podręcznik ten pomaga w nauce języka angielskiego bez obecności lektora. Podręcznik stara się na każdej stronie wzbudzić aktywne zainteresowanie uczącego się.W każdej lekcji prezentowane są rzeczywiste sytuacje wraz z odpowiednim zasobem słownictwa. Podręcznik uwzględnia potrzeby samouków. Książka prezentuje nowe podejście do nauki języka, oferuje humor i powtórki. Jest znakomita bez względu na to, gdzie i z kim się uczycie.
Jest naprawdę zabawny, z wielkim przekonaniem polecam. Jednak aby z niego skorzystać trzeba mieć już jakąś wiedzę.

poniedziałek, 25 maja 2009

Do przemyślenia.

"[...] Nie przeżywamy nawet w pamięci innych ludzi. Nauka obaliła ten mit. Za każdym razem, kiedy coś wspominamy, w rzeczywistości wspominamy ostatni raz, kiedy to wspominaliśmy, wszak pamięć nie dociera do pierwotnego wyżłobienia, do pierwszego, które się wyżłobiło, lecz do ostatniego. Pamięć ludzi jest wirtualna, jak pamięć komputerów. Otwierając plik, nie otwieramy tego, który zapisaliśmy po raz pierwszy, lecz ten, który pozostawiliśmy po ostatnim użyciu. Nazywa się to hiperkatezja. To najbardziej wysublimowany sposób naszego mózgu na zwalczanie bólu. Często zaskakuje nas siła niektórych osób, instynkt, która pozwala im przeżyć okropne sytuacje, odnowić ich życie: matki zmarłych dzieci, zmasakrowane wioski, sponiewierane dzieci... Nie są silniejsi niż inni. Ani bardziej zapominalscy. Nie chodzi o to, że ich pamięć zamazuje źródło bólu. Odkłada je, nakłada na siebie, podaje osobie wspomnienie, które już nie jest wspomnieniem bólu, ale siebie samego".

Enrique de Hériz, Kłamstwa, tłum. W. Charchalis, W.A.B., Warszawa 2008, s. 41.

Cytat ten znalazłam na jednym z blogów. Myślałam o tym co przeczytałam, myślałam...no i postanowiłam umieścić, to by nie uleciała mi ta myśl, gdzieś w zamęcie dmi. Tutaj zawsze ją odnajdę.

sobota, 23 maja 2009

Bydgoszcz po deszczu.Widziane okiem Ukochanego.



DWIE WIEŻE I DWIE KAWY.



Ukochany uwielbia nowości do picia, tym razem miałam dla Niego niespodziankę w postaci CAFFE LATTE CAPPUCINO -okazała się przepyszna.

wtorek, 19 maja 2009

ANIOŁY I DEMONY- nasza wizyta w kinie.

  • Twórcy Kodu Da Vinci powracają na ekrany kin z długo oczekiwaną produkcją Anioły i demony nakręconą na podstawie bestsellerowej powieści Dana Browna pod tym samym tytułem. Widzowie ponownie zobaczą na ekranie Toma Hanksa w roli światowej sławy historyka i badacza symboli - profesora uniwersytetu Harvarda Roberta Langdona. Langdon trafia na trop wielowiekowego bractwa znanego pod nazwą Iluminaci – najbardziej wpływowej organizacji podziemnej w historii ludzkości - którego odwiecznym wrogiem jest Kościół Katolicki. Zegar na ustawionej przez Iluminatów bombie zaczyna już tykać. Mając na to niezbite dowody i chcąc zapobiec katastrofie Langdon udaje się do Rzymu, gdzie zagadkę pomaga mu rozwiązać Vittoria Vetra, piękna i tajemnicza włoska badaczka pracująca dla instytutu CERN. Rozpoczyna się zapierająca dech w piersiach podróż, wiodąca przez krypty wiecznego miasta, tajemnicze katakumby Watykanu, opuszczone katedry, aż do najbardziej tajemniczego na świecie grobowca. Langdon i Vetra będą podążać śladami liczącej sobie 400 lat organizacji Iluminatów, a ich działania mogą okazać się jedyną szansa Watykanu na przetrwanie.

[opis dystrybutora kino]


Mój Ukochany zrobił mi ogromną niespodziankę i zabrał mnie wczoraj do kina. Oglądałam więc ANIOŁY I DEMONY na wielkim ekranie. Powiem tylko, że jestem pod wrażeniem. Film naprawdę mnie wciągnął. Zupełnie nie miałam w sobie ani ziarenka znudzenia, a wręcz przeciwnie. Naprawdę polecam. A Ukochanemu dziękuję za wspaniały dzień, wieczór i jeszcze dalej...

niedziela, 17 maja 2009

Seria, którą bardzo lubię.POLECAM.

CO MYŚLĄ NAUKOWCY" J. Stangroom
CO MYŚLĄ NAUKOWCY "
Czy za pomocą elektroniki można poznać uczucia innych osób? Czy już niedługo będziemy mogli czytać w cudzych myślach? Czy będziemy używać wirusów do walki z bakteriami? Jak możemy zapobiec zdominowaniu ludzkości przez inteligentne maszyny? Czy Homo sapiens skazany jest na wymarcie?
Książka filozofa Jeremy’ego Stangrooma przynosi interesujący przegląd najdynamiczniej rozwijających się gałęzi wiedzy naukowej, informuje o pomysłach, ideach i eksperymentach, nad którymi obecnie pracują psychologowie, neurolodzy, genetycy, biolodzy ewolucyjni czy bakteriolodzy. Składa się z jedenastu wywiadów z wybitnymi przedstawicielami nauki. Są wśród nich słynny psycholog i językoznawca Steven Pinker, kontrowersyjny cybernetyk Kevin Warwick, socjobiolog Edward O. Wilson czy astrofizyk Martin Rees. Mówią oni o swojej pracy naukowej, najbardziej obiecujących kierunkach badań, przyszłości i granicach nauki oraz jej znaczeniu dla społeczeństwa.

Książka o życiu-warta polecenia...i ponownie PIW.



Stanisław Kulon, wybitny rzeźbiarz, profesor warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, urodził się w 1930 roku na przedwojennych Kresach Wschodnich, w małej wiosce w powiecie Podhajce. Jego sielskie dzieciństwo zostało brutalnie przerwane 10 lutego 1940 roku, kiedy całą rodzinę Kulonów – rodziców i sześcioro dzieci – Rosjanie deportowali aż pod Ural. Ciężkie warunki życia w uralskich obozach pracy szybko doprowadziły do śmierci rodziców, a także młodszego rodzeństwa Autora. Pozostałe przy życiu dzieci trafiły do rosyjskich sierocińców.
Interesujące wspomnienia Stanisława Kulona przedstawiają, oprócz bardzo dramatycznych przejść jego rodziny podczas zesłania, także początkowy okres Polski Ludowej, odbudowę kraju po zniszczeniach wojennych, lata stalinizmu i „odwilż” po 1956 roku.

W wydawnictwo zaangażowała się Fundacja „Bliźniemu swemu...” działająca na rzecz Towarzystwa Pomocy im. Ś. Brata Alberta.

Towarzystwo Pomocy im. św. Brata Alberta to organizacja pomagająca ludziom ubogim
i bezdomnym, o której działalności można dowiedzieć się na stronach internetowych: www.bratalbert.org.pl, www.blizniemuswemu.pl

„To jest dramat mojej rodziny, ale nie tylko mojej, ponieważ tysiące Polaków wywieziono z Kresów Wschodnich. Ani jedno słowo w tej książce nie jest kłamstwem. Wszystko to widziałem, przeżywałem, a Bóg chciał, że i zapamiętałem”.

Stanisław Kulon

II . Nikomu niepotrzebne polskie sieroty

(...)

Nadzieja na powrót do Polski – ale na razie do Rostowa nad Donem

I tak zakończył się nasz pobyt w diet-domu w Pesznigorodzie. Przyjechaliśmy tu zimą 1942 roku, było nas pięcioro. Wyjeżdżaliśmy w trójkę. Na wieczny spoczynek pozostali w „dołach grzebalnych” w zmarzniętej ziemi, owinięci tylko w prześcieradła, na których wcześniej, w absolutnej samotności, powoli konali Kazio i Miecio, następni Kulonowie. W naszej pamięci na zawsze pozostaną dwie kobiety, które zostały w Pesznigorodzie, cudowne, życzliwe nam, Polakom. Jedna to pani Doktor, która tyle serca włożyła w leczenie z suchot Józka, śp. Kazika, moje schorowane po kurzej ślepocie oczy i mój męczący koklusz. Druga to pani wychowawczyni, która wskazała nam drogę do nadziei i do ewentualnej wolności, mówiła nam, że jeszcze zobaczymy swoją Polskę. A tak bardzo mi przypominała moją Mamę. Jestem serdecznie wdzięczny im za dobroć i serce, które nam okazały w diet-domu w Pesznigorodzie.
Dostawczy ził dowiózł nas do przystani w Kudymkarze, ponieważ miasto nie miało połączeń z żelazną drogą i nie było w nim stacji kolejowej. Jedyne połączenie ze światem Kudymkar miał przez port, przystań rzeczną. Przez dłuższy czas czekaliśmy na spóźniający się z godziny na godzinę parachod – pasażerski statek rzeczny.
Kudymkar był położony wzdłuż małej rzeczki, odnogi Karny. Po kilku godzinach czekania na brudnej przystani nareszcie dopłynął parachod, ale był tak nieludzko zapełniony przez biednych wędrujących ludzi, że baliśmy się, czy komandor zabierze jeszcze nas, grupę dzieciaków. Jednak na przystani część ludzi wysiadła, a na ich miejsce weszliśmy my. Każdy miał w ręku i na plecach jakieś zawiniątka, my wyglądaliśmy najskromniej. Mieliśmy tylko swoje pajoki. Józek pilnował nas, prosił i ostrzegał, abyśmy trzymali się razem, nie zawierali znajomości z przypadkowymi ludźmi, aby się z czymś nie wygadać. Niestety życie nauczyło nas, aby być ostrożnym, milczącym i raczej nieufnym wobec ludzi.
Na pokładzie parachodu ludzie leżeli, siedzieli, zbici ciasno w jedną wielką masę. Wszyscy pilnowali swoich zawiniątek i tobołów, siedząc i śpiąc na nich. Byli starzy mężczyźni, kobiety w kraciastych chustach, bardzo dużo dzieci i sporo inwalidów. Wszyscy ubrani bardzo marnie i biednie w stare połatane kufajki, szmaty, niektóre małe dzieci poubierane, a właściwie poowijane w cuchnące dziurawe koce. Na nogach ludzie mieli mocno już wychodzone łapcie, walonek było niewiele, a sołdackie sapogi widziałem tylko u inwalidów. Mimo że był to środek lata, na głowach mieli uszanki. Do wychodka na statku trudno było się dostać, bo wszędzie, w każdym zakamarku pokładu pełno było śpiących ze zmęczenia ludzi. Wszyscy milczeli, byli jakby zatrzymani w półśnie, ale jednocześnie bardzo czujni – oczy niby zamknięte, ale wszystko dookoła widzące. Jedno oko śpi, a drugie czuwa!
W czasie postoju ta ludzka masa bezwiednie kołysała się, poddając się ruchom statku. Kiedy odczepiono cumy, statek powoli ruszył i stopniowo zwiększał swoją prędkość. Potężne jak wiatraki koła były umocowane pośrodku obu burt. Z kominów buchnęły ogromne kłęby dymu, który swoją ciężką chmurą przykrył cały statek, część brzegu i rzeki. Pod tą chmurą statek jakby zmniejszył swój rozmiar, wyglądał jak dziecinna zabawka, a czarny swędzący pył oklejał nozdrza i wdzierał się do ust. Niektórzy podróżni reagowali mocnym kaszlem i pluciem na pokład czarną mazią sadzy.
Pod ciężarem zbitej masy istot ludzkich parostatek był zanurzony po brzegi burt, które wystawały spod gwałtownie spienionej wody może 7, może 10 cm. Statek coraz szybciej oddalał się od brzegu, pozostawiając w tyle przybrzeżne zabudowania ginącego w oddali Kudymkaru. Kudymkar, diet-dom i Pesznigorod pozostały w naszej sierocej świadomości tylko jako przeczytane z musu, pełne lęku, dramatyczne karty naszych wspomnień.
Ludzie jechali całymi rodzinami w nieznane. Szepty i ciche rozmowy prowadzono w różnych językach, słyszałem również dużo cichych słów po polsku. W tym tłoku powalonych w nieładzie ludzkich ciał jechaliśmy przez cały dzień, noc i jeszcze kawałek następnego dnia. Pamiętam koniec podróży. Był świt, cisza, wszechobecna wokół nas mleczna, poranna mgła. Płynęliśmy jakby zawieszeni w bezkresnej, abstrakcyjnej przestrzeni między niebem a wodą, pozbawieni poczucia czasu i ciężaru i tylko czasami można było w oddali zauważyć cieniutką, przerywaną kreskę horyzontu. Dotarliśmy do miasta Mołotow, za czasów carskich zwanego Perm. Na przystani wyrzucono nas na duży piaszczysty plac. Koczowały tam już tłumy wędrujących bezprizornych, którzy siedzieli w grupach lub leżeli przy swoich tobołach. Były to przeważnie duże rodziny ze starcami, kobietami i małymi dziećmi. Ale były i pojedyncze osoby, głównie inwalidzi wojenni.
My, czteroosobowa grupa sierot, też bezprizomi, stanęliśmy obok przystani na kawałku brudnej, zaśmieconej, piaszczystej ziemi i czekaliśmy, co dalej z nami będzie. Dookoła tego zbiorowiska beznadziejnie umęczonych podróżnych krążyły jak wygłodniałe sępy grupy żulików. Byli to przeważnie młodzi chłopcy, bezdomni i porzuceni przez los. Samorzutnie organizowali się w różne grupy, bandy złodziejskie, napadali na śpiących niewinnych ludzi i okradali ich. Bandy żulików były powszechnie znane. Były postrachem dla wielu, szczególnie dla samotnych lub starszych ludzi. Na tym nadrzecznym placu bandy żuli miały sporo okazji, aby śpiącym ściągnąć z nóg buty, wyciągnąć spod głowy paczkę czy woreczek lub zabrać inne zawiniątko. W tych pakunkach ludzie przewozili czasami bardzo dla siebie cenne rzeczy i pamiątki rodzinne, resztki uzbieranych na podróż rubli. (...)

Część IV Studia

(...)

Młodość jest odważna. Komu z nas chciałoby się dzisiaj przejść przez jezdnię na kolanach, jak pokutnik, w szczycie komunikacyjnym między piętnastą a szesnastą, Krakowskim Przedmieściem na wysokości bram ASP? Wtedy nie było podziemnego przejścia. Świadkami tego wyczynu studenta Wydziału Malarstwa z pracowni prof. Eibischa: Franciszka Starowieyskiego, byli przechodnie, podenerwowani kierowcy autobusów i trolejbusów. Po drugiej stronie Krakowskiego Przedmieścia, tuż przy bramie uniwerku, stała grupa młodych ludzi. Klaskali, szaleli z radości i podziwiali odwagę Franka. Jedna z sióstr – Wahlówna, studentka Akademii, wręczyła mu w nagrodę butelkę piwa. Picie odbyło się w radosnej atmosferze i wśród gromkiego śmiechu.
Kiedy zbliżał się karnawał, czyli czas na zabawy, studenci i młodzież ze szkół średnich szaleli w tym okresie za kolorowym kółkiem hula–hoop. Był to doprawdy istny szał. Ze szczególnym wdziękiem wyginały się dziewczyny, ukazując powab i zmysłowość swych ciał. Wszystkie te obroty, „śruby” wykonywane były w rytm muzyki i na oczach wielu gapiów. W czasie tańców, a szczególnie przy „śrubach”, kolorowe kółko chodziło wokół dziewczyny od stóp przez całą wąską kibić aż po sam „koński ogon” – i z powrotem. Były to piękne widoki dla rozpalonych oczu młodych chłopców. Zobaczyć w tańcu hula-hoop swoją dziewczynę i zazdrość w oczach kolegów! Na oficjalnych studenckich zabawach różne tak zwane dzikie, nieprzyzwoite tańce przemycane z Zachodu były zakazane. Nowe tańce: rock and roll czy sambę – tańczono tylko na nieoficjalnych potańcówkach.
Studencka młodzież Warszawy kierowała spojrzenia ku naszej Akademii – co ci plastycy jeszcze wymyślą? A „plastusie” wymyślali: na przykład szokujące Bale Gałganiarzy. Robili na poczekaniu z niczego różne dziwne, fantazyjne stroje, aby odejść jak najdalej od codziennej szarzyzny i sztampy dnia i za marne grosze cudownie się bawić.
Na Bale Całganiarzy i bale sylwestrowe, które odbywały się w auli Pałacu Akademii, waliły tłumy. Bardzo drogie bilety trzeba było zamawiać dwa miesiące wcześniej. Ale na tych balach bawiła się przeważnie tak zwana warszawska śmietanka. Tym ludziom pieniędzy nie brakowało.
Studenci prześcigali się w atrakcyjnych pomysłach na stroje. Na takich balach byli Marsjanie, kosmonauci, żebracy, piraci, wielkie damy, ale również... chodząca i tańcząca latryna. Na ten pomysł wpadła moja koleżanka Wydziału Malarstwa, Krystyna Sienkiewicz.
Krystyna była nad wyraz delikatną, śliczną, wielce ujmującą blondyneczką. Drobna, zgrabna i szalenie miła, a przy tym bardzo skromna. Wpadła na oryginalny pomysł, aby swoje delikatne, piękne ciało „oprawić” w pudło zrobione z kilku arkuszy brystolu. Na wysokości pulchnej pupy, z tyłu kibici, było wycięte okienko w kształcie czerwonego serduszka, przez które można było zaglądać, ale za opłatą i to dosyć wysoką.
Inne dziewczyny przebierały się za fruwające aniołki ze złocistymi i podświetlonymi skrzydełkami, za morskie rusałki, za czarne, agresywne wampirzyce albo za baby-jagi na fruwających miotłach.
Edmund Matuszek lubił przebierać się za jednookiego pirata. Był wysoki, barczysty, z szeroką piersią, na której wyrysował tuszem miłosne sceny. Obowiązkowo nie ogolony, w ręku trzymał piracki obosieczny miecz lub maczugę, za pasem miał pistolet dwururkę, a w zębach kopcącą się faję.
Pamiętam jeden z Balów Gałganiarzy, do którego dekoracje projektował prof. Jerzy Sołtan. Do głównej sali balowej wchodziło się pod „facetem”, który robił duży mostek. Facet był namalowany na ścianie. W sali przed aulą, w której odbywał się bal, były ustawione dębowe beczki pełne piwa, a na nich siedzieli poprzebierani za Stańczyków barmani. Piwo piło się ze szklanych kufli przywiązanych ciężkimi łańcuchami do krawędzi beczek. Nie lada sztuką było wypić za jednym razem kufel piwa do końca, bo łańcuch zbyt ciążył do ziemi. Kufel piwa kosztował wówczas 50 groszy – tyle co przejazd autobusem lub tramwajem.
Pamiętam również jeden z pierwszych bali organizowanych przez studentów Akademii na ul. Myśliwieckiej, w Liceum im. S. Batorego. Nieduża sala w suterenie była wtedy tzw. piekiełkiem, w którym odbywały się pierwsze w Warszawie striptizy, bardzo jeszcze tajemnicze i nieśmiałe.
Był też Bat Gałganiarzy ze „zgaduj-zgadulą” w Salach Redutowych Teatru Narodowego. Brałem udział w robieniu dekoracji na ten bal.
Ostatni Bal Gałganiarzy organizowany przez studentów Akademii odbył się w dużej auli w Szkole Głównej Planowania i Statystyki (SGPiS), która mieściła się przy alei Niepodległości. Głównym akcentem plastycznym na tym balu był ogromny bizon, przestrzenna kopia rysunku z jaskini w Lascaux. Wykonany był na konstrukcji, metodą narzutu, i zamontowany przy dużym suficie. Dyskusję wywołał nie sam bizon, ale jego nad wyraz potężny, naprężony byczy fallus wraz z jądrami. Rektor SGPiS gotów był niedopuścić do balu. Dopiero mała kosmetyka przyrodzenia byka przez dekoratorów i interwencja rektora Akademii, profesora Wnuka, spowodowała, że bal doszedł do skutku. Dekoratorzy musieli obciąć bykowi kawałek naprężonego fallusa. Podobno na zakończenie balu któryś z jego dowcipnych uczestników podciął linki, na których wisiało potężne ciało, i bizon spadł na środek pustej sali i roztrzaskał się.

sobota, 16 maja 2009

Nowość PIW-u o globalizacji.

Dorota Czajkowska-Majewska
CZŁOWIEK GLOBALNY
Globalizacja, ewolucja, historia kobiet, neuropolityka, neuroekonomia, kryzys ekologiczny


wydanie I, oprawa miękka, 272 s.

Profesor Dorota Czajkowska-Majewska napisała książkę z pogranicza wielu dziedzin: antropologii, biologii, socjologii, psychologii, ekologii, gender studies oraz polityki. Jej przedmiotem są różne aspekty globalizacji, a w szczególności globalne problemy ludzkości wynikające z jej egoistycznego działania i patriarchalnej cywilizacji oraz zagrożenia dla ludzkiej egzystencji ze strony neoliberalnego kapitalizmu i napędzanego przez niego konsumpcjonizmu.
Autorka mówi o wynaturzeniach medycyny, o postępie cywilizacyjnym, który wiedzie do degradacji środowiska naturalnego i ludzkiego gatunku, o mądrości i sile kobiet oraz ich niezastąpionym, lecz mało znanym wkładzie do kultury i nauki. To książka, która ukazuje wiele patologii naszej cywilizacji, lecz nie jest jednoznacznie pesymistyczna. Sugeruje rozwiązania pietrzących się problemów, które wymagają solidarności miedzynarodowej, genderowej i klasowej zamiast zawziętego współzawodnictwa, ograniczenia wzrostu i konsumpcji zamiast jej napędzania, opiekowania się naturą zamiast jej eksploatowania.

Wprowadzenie

(...)

Tytuł Globalny człowiek odnosi się do wielopłaszczyznowych powiązań człowieka z naszą planetą. Globalizacja jest nadrzędnym wątkiem, który w różnych aspektach przewija się w wielu rozdziałach. Pierwszy rozdział – „Wybrańcy ewolucji” – opisuje ewolucyjne korzenie naszego gatunku Homo sapiens, sięgające parę milionów lat wstecz do małpich praprzodków, jak również naszą drogę uczłowieczania się. Globalizacja była integralnym elementem tego procesu. Badania antropologiczne i genetyczne dowiodły, ze praprzodkowie człowieka pojawili się po raz pierwszy w Afryce i stawali się ludźmi podczas swych wielokrotnych wędrówek po świecie. Stresy nieuchronnie związane ze zmianami środowiska, klimatu, czy diety, jak i choroby zakaźne były krytycznymi czynnikami, które kierowały naszą ewolucję.
Kolejne rozdziały – „Polityczna «skrętność» mózgu”, „Szare komórki na giełdzie”, oraz Psychopatologia biedy” wprowadzają Czytelnika w zagadnienia, które od stuleci były przedmiotem żarliwych sporów między teologią, filozofią i naukami przyrodniczymi. Dziś są one nurtami szerokiej rzeki wiedzy, która płynie na pogranicznych terytoriach neurobiologii i nauk społecznych – ekonomii, antropologii, socjologii, polityki, historii, filozofii, z której zrodziły się nowe dziedziny nauki takie jak neuroekonomia i neuropolityka. W rozdziałach tych opisuję jak indywidualne cechy psychiki wpływają na nasze wybory, zachowania oraz interakcje ze społeczeństwem. Jak biologia określa naszą orientację polityczną, decyzje ekonomiczne, determinuje sukces społeczny lub jego brak itp. Omawiam neurobiologiczne podstawy takich zjawisk jak empatia, altruizm, poczucie sprawiedliwości, solidaryzm, egoizm, oraz społeczne korzenie niektórych zaburzeń psychicznych. W rozdziale „Między naturą i kulturą” analizuję w oparciu o współczesną wiedzę neurobiologiczną cechy, które określają naturę człowieka – to, co w niej zmienne lub nabyte, a co w miarę stałe.
Rozdziały – „Zdrowie na sprzedaż”, „Banicja Hipokratesa”, „Dzieci XXI wieku – globalna hańba”, „Zastrzyki kalectwa?”, i „Globalizacja kobiet” – poruszają niepokojące aspekty współczesnej globalizacji. Dotyczą one m.in. eksploatacji biednych narodów i populacji, narastających problemów zdrowia i opieki medycznej, wykorzystywania medycyny jako narzędzia kontroli społecznej, oraz tragicznych ofiar globalizacji – milionów dzieci i kobiet wyzyskiwanych w światowej kapitalistycznej gospodarce.
Rozdziały – „Nauka – narzędzie opresji i wyzwolenia kobiet”, „Kochanki nauki” oraz „Władza kobiet” – są poświęcone marginalizowanej przez wieki historii kobiet. Opisują jak przez ponad trzy tysiąclecia religia, filozofia i nauka służyły dominującym mężczyznom jako narzędzia opresji i dehumanizacji kobiet, i jak ostatecznie wyzwoliła je współczesna nauka. W „Kochankach nauki” przypominam o ignorowanym zazwyczaj przez historię, lecz niepodważalnym wkładzie kobiet do nauki na przestrzeni wieków. Jest on tym znaczniejszy, że przez większość czasu – praktycznie do połowy XX wieku – kobiety na ogół nie miały możliwości kształcenia się, były dyskryminowane w dostępie do nauki i pozbawiane uznania za swe osiągnięcia naukowe. W rozdziale „Władza Kobiet” piszę o historycznym i cywilizacyjnym ważkim udziale kobiet w kierowaniu społeczeństwami, o ich naturalnych predyspozycjach do rządzenia, okolicznościach i warunkach koniecznych dla ułatwienia kobietom aktywności politycznej, oraz dobrodziejstwach dla ludzkości, które płyną z partnerskiego udziału kobiet we władzy.
W dwóch ostatnich rozdziałach – „Zraniona planeta” i „Globalne ocieplenie – wyścig z czasem” – poruszam najważniejsze obecnie problemy ludzkości. Dotyczą one ekologii. Obserwacje naszej planety poczynione w ostatnich dekadach przy użyciu różnych technik badawczych pokazują katastrofalny stan naszego środowiska naturalnego. Zanieczyszczenie gleby, wody i atmosfery oraz globalne ocieplenie zagrażają wymarciem naszego gatunku wraz z wieloma towarzyszącymi nam gatunkami zwierząt i roślin. Nie ulega dziś wątpliwości, że to globalne spustoszenie środowiska jest dziełem człowieka. Wynika z jego rabunkowej działalności przemysłowej jak również z destrukcyjnego, konsumpcyjnego stylu życia bogatych narodów i warstw społecznych, które napędzane są siłami globalnego kapitalizmu. Rozdziały te są alarmem i wezwaniem do natychmiastowego podjęcia zbiorowych wysiłków w celu ratowania naszej zranionej planety.
Centralnym tematem tej książki jest szeroko pojęta globalizacja. Powstaliśmy jako globalny gatunek, rozwijaliśmy lokalne kultury i cywilizacje, które się globalnie przenikały, zwalczały, bądź wzbogacały. Globalnie zdewastowaliśmy też Ziemię, co zagraża dalszemu naszemu istnieniu. Teraz czekają nas kardynalne decyzje. Albo solidarnie zrezygnujemy z marnotrawnego stylu życia, ograniczymy konsumpcję i zaangażujemy ludzkie umysły, energię i fundusze w szybkie opracowanie czystych technologii, albo pogodzimy się z perspektywą, że możemy być ostatnimi pokoleniami Homo sapiens. Dynamika zmian klimatycznych oraz wskaźniki demograficzne pokazują, że wiek XXI będzie krytyczny w tym względzie. Życie przyszłych ludzkich pokoleń oraz innych gatunków będzie zależeć od naszych dzisiejszych poczynań. Czy mamy dość mądrości i altruizmu, żeby podjąć odpowiedzialne decyzje?

(...)

Zastrzyki kalectwa?

Bulwersującym przykładem nadużyć firm farmaceutycznych jest wymuszanie na rządach krajów nadmiernego stosowania szczepionek u niemowląt. Szczepionki są podejrzane o wywoływanie epidemii autyzmu oraz innych chorób psychoneurologicznych u dzieci. Naukowcy, lekarze i prawnicy ujawnili sekrety dotyczące powikłań poszczepiennych u niemowląt, które były latami skrzętnie ukrywane przez korporacje farmaceutyczne i agencje rządowe.
Autyzm jest chorobą neurorozwojową, która pojawia się zwykle w 2-3 roku życia. Cechuje się ona upośledzeniem zdolności do interakcji społecznych i obejmuje całą gamę zaburzeń – od całkowitego braku werbalnych i niewerbalnych zdolności komunikowania się (niektórzy autystycy nie potrafią nauczyć się mówić), po łagodniejsze niesprawności polegające głównie na braku kontaktu wzrokowego i potrzeby socjalizacji, przy zachowaniu komunikacji słownej. Osoby autystyczne mają wielkie trudności w kontaktach społecznych i intymnych, oraz w tworzeniu więzi międzyludzkich, dlatego zazwyczaj pozostają samotne. Problemom tym w różnym stopniu towarzyszą inne zaburzenia psychiczne, włączające stereotypowe ruchy (np. kołysanie się), obsesyjność, depresję, niekiedy nasiloną agresję, brak lęku albo nadmierne jego poczucie, hiperaktywność i brak koncentracji, impulsywność, zmniejszoną wrażliwość na ból, co niekiedy prowadzi do samookaleczania. Niektóre osoby autystyczne posiadają normalną inteligencję, jednak znaczy ich odsetek jest psychicznie upośledzonych i nie nadaje się do samodzielnego życia. Mózgi dzieci autystycznych znacząco różnią się od mózgów dzieci zdrowych – są na ogół większe i komórki nerwowe są w nich nieprawidłowo upakowane. Choroba ta czterokrotnie częściej dotyka chłopców niż dziewczęta.
W ostatnim dwudziestoleciu dramatycznie wzrosła liczba przypadków autyzmu prawie na całym świecie. Mówi się wręcz o epidemii. W USA i w Europie przed rokiem 1970 jedno dziecko na 2000 było dotknięte autyzmem, a obecnie jedno na 150. Jest to wzrost ponad trzynastokrotny. Co najmniej 1,5 miliona Amerykanów cierpi na jakąś formę autyzmu i każdego roku w USA wykrywa się co najmniej 40 tysięcy nowych przypadków. Choroba ta kosztuje amerykańską gospodarkę ponad 100 miliardów dolarów rocznie i szacuje się, że w następnej dekadzie koszt ten wzrośnie do 200-400 miliardów. Nie ma wiarygodnych danych dotyczących częstotliwości występowania autyzmu w Polsce, lecz ekstrapolując amerykańskie dane można szacować, że autystycznych dzieci może być u nas ponad 200 tysięcy. Krajowi psycholodzy, psychiatrzy dziecięcy i pedagodzy potwierdzają znaczny wzrost ilości dzieci autystycznych także w Polsce.

Podejrzane szczepionki

Lekarze i naukowcy od lat głowią się nad zrozumieniem przyczyn dzisiejszej eksplozji autyzmu. Choć niewielki odsetek przypadków może mieć podłoże genetyczne, to nie ulega wątpliwości, że za obecną epidemię odpowiedzialne są przede wszystkim jakieś szkodliwe czynniki środowiska, które zaburzają prawidłowy rozwój mózgu w życiu płodowym, lub w pierwszych latach życia. Analizy statystyczne wykluczyły możliwość wytłumaczenia epidemii autyzmu samym tylko udoskonaleniem diagnozy. Coraz więcej danych zebranych przez naukowców i lekarzy z całego świata wskazuje na to, że głównym winowajcą mogą być tu szczepionki. Na tę poszlakę jako pierwszy w latach 1990. uwagę zwrócił brytyjski pediatra Andrew Wakefield z Royal Free University and Medical School w Londynie pod wpływem informacji rodziców, którzy donosili mu, że zauważyli pierwsze objawy autyzmu u swych dzieci wkrótce po szczepieniach. Były one zazwyczaj poprzedzone zapaleniem jelit, bólami brzucha, problemami trawiennymi i nieustającym płaczem. Na podstawie własnych badań dr Wakefield wysunął wówczas hipotezę, że autyzm może wywodzić się od stanów zapalnych jelit, wywołanych wirusem odry oraz od poszczepiennych zaburzeń neuroimmunologicznych.
Publikacje naukowe Wakefielda dotyczące szczepionkowej hipotezy autyzmu odbiły się głośnym echem w popularnych mediach. Przerażeni rodzice w Wielkiej Brytanii zaczęli odmawiać szczepienia swych dzieci. Wówczas brytyjskie ministerstwo zdrowia próbowało zdyskredytować badania i hipotezy Wakefielda, zaś jego samego poddano ostracyzmowi i z wilczym biletem pozbawiono pracy. Zmuszony do emigracji, przeniósł się do USA, gdzie otworzył społeczne centrum badania autyzmu fundowane głównie z dobrowolnych składek rodziców autystycznych dzieci. Niezależni badacze z USA oraz innych krajów potwierdzili obserwacje i wnioski Wakefielda, opisując tysiące przypadków poważnych powikłań poszczepiennych u dzieci, szczególnie po szczepionce Di-Per-Te (połączona szczepionka przeciw dyfterytowi, krztuścowi i tężcowi), takich jak zapalenie mózgu, konwulsje, zapaści, gorączka ponad 40°C, wielogodzinny nieukojony płacz i inne.

(...)

piątek, 15 maja 2009

Jak dla mnie, to rewelacja.POLECAM!

KORESPONDENCJA" H. Hesse - T. Mann
KORESPONDENCJA " Hermann Hesse - Tomasz Mann
KORESPONDENCJA
(Hermann Hesse - Thomas Mann. Briefwechsel)

Przełożyła z niemieckiego Małgorzata Łukasiewicz
oprawa miękka, 304 s.

wydanie I

Prezentowana korespondencja dwóch wielkich indywidualności, dwóch wspaniałych pisarzy, trwała lata (pierwszy list datowany jest 1 kwietnia 1910 roku, ostatni 2 sierpnia 1955 roku, a więc napisany dziesięć dni przed śmiercią Tomasza Manna). W laudacji z okazji sześćdziesiątych urodzin Hessego Mann powiedział, że łączy go z jubilatem więź utkana na równi z różnic i podobieństw. Ekstrawertyk Mann, introwertyk Hesse. Mann - zdystansowany obserwator, Hesse - ucieleśnienie młodzieńczego buntu i idealistycznych tęsknot. Mann - wytworna mysz miejska, Hesse - niepozorna polna myszka z bajki Ezopa. Długotrwała znajomość umocniła ich w poczuciu, że są niemal "braćmi". Szwajcarskiemu krytykowi literackiemu Ottonowi Baslerowi zawdzięczamy anegdotę rzucającą światło na tę niezwykłą znajomość. Otóż z oboma był na tyle zaprzyjaźniony, że odwiedzali go nawet w jego domu w Argowii. Gdy 6 lipca 1950 roku Mann stanął u jego drzwi, Basler powitał go cytatem z Schillera: "Oto gość dostojny i drogi, lepszy odeń progu tego jeszcze nie przestąpił". Mann zdumiał się, cofnął nogę ze stopnia i zareplikował przewrotnie: "Ależ, drogi przyjacielu, czy niedawno nie był u pana Hermann Hesse?". "Owszem - odparł Basler - ale wszedł do domu od drugiej strony". "Ach tak" - rzekł Mann i raźnym krokiem przestąpił próg.

A dzisiaj miałam trochę czasu na buszowanie po księgarni. No może nie tyle ile bym potrzebowała, ale zawsze to coś. Udało mi się wybrać książkowe prezenty dla wszystkich, których razem z Ukochanym będziemy obdarowywali jeszcze w tym miesiącu. W końcu zebrało się sześć książek. Dacie wiarę, że ani jedna nie jest dla mnie.

czwartek, 14 maja 2009

ODPOCZYWANIE


Słodki odpoczynek. A dlaczego by nie, przecież czas ostatnio był pełen napięć. Dle WAS WSZYSTKICH- CUDNYCH CHWIL BŁOGIEGO WYPOCZYWANIA.

poniedziałek, 11 maja 2009

Dzisiaj. Poniedziałek.


A dzisiaj..no właśnie, dzisiaj jest mi smutno i to na tyle.

niedziela, 10 maja 2009

Mikrokosmosy- Claudio Magris

Wydawnictwo: Czytelnik
Warszawa 2002, ISBN: 83-07-02873-6, 150 x 210, s. 246, oprawa twarda, tłumaczenie: Joanna Ugniewska i Anna Osmólska-Mętrak

Claudio Magris, eseista, powieściopisarz, profesor Uniwersytetu w Trieście, laureat prestiżowych nagród europejskich (m.in. Herdera, a ostatnio Erazma), odniósł międzynarodowy sukces głównie dzięki "Dunajowi" ("Czytelnik" 1999) i "Mikrokosmosom". Te ostatnie, wyróżnione we Włoszech Premio Strega, łączą autobiografię z esejem, podejmują, na wzór "Dunaju", motyw podróży, lecz po zgoła odmiennej przestrzeni. Narrator nie przemierza już połowy Europy, ale odległość między Kawiarnią San Marco a Ogrodem Miejskim w Trieście, po drodze jednak mijamy wyspy na Adriatyku, górskie schronisko w Słowenii, Piemont, Tyrol, emblematyczne miejsca, w których kształtowało się doświadczenie autora. Powracają bliskie mu tematy: Europa Środkowa, specyfika Triestu, motyw granicy, metafora morza, podróży-życia. Wrażliwość pisarska łączy w charakterystyczny dla Magrisa sposób melancholię i zachwyt, ironia miesza się z czułością wobec nieskończonej ilości ludzkich losów, postaci ekscentryków i maniaków, anonimowych czy sławnych. Pojawia się kwestia granic i tożsamości, nie brakuje Magrisowi krwawych i absurdalnych przykładów okopywania się w domniemanej czystości etnicznej, wznoszenia nowych barier, zmieniania nazw. Nad wszystkim dominuje jednak przyroda – słoweński las, Adriatyk, wzgórza Piemontu – zacierająca ślady konfliktów, uparty wysiłek pamięci nie godzący się z utratą, zdziwienie wobec wiecznej metamorfozy życia.
Joanna Ugniewska
Mikrokosmosy Claudio Magris

sobota, 9 maja 2009

Niedziela

http://img.timeinc.net/recipes/i/recipes/ck/03142008/ice-cream-ck-222491-l.jpg
Oj lody, to ja baaardzooo lubię. Szczególnie te o smaku śmietankowym.
Ale, ale bardziej chciałam powiedzieć o tym, że jutro zaczynam pracę. Trochę się stresuję. Miałam trzy miesięczną przerwę w pracy. Najdłuższą przerwę jaką do tej pory miałam w swoim życiu zawodowym. Na początek, dwa dni próbne, a później Szef zdecyduje czy podpisać ze mną umowę.
Trzymajcie za mnie kciuki, bo wkraczam w obcą mi branżę. Wszystkie dobre myśli i modlitwy będą mile widziane.
A dzisiaj postaram się dobrze spędzić ten dzień. Pozdrowienia serdeczne dla Wszystkich, którzy tutaj zaglądają.

poniedziałek, 4 maja 2009

Czarna komedia. Na wieczory z usmiechem.

David Thewlis

Jest aktorem, pisarzem i reżyserem. Zagrał w wielu filmach, m.in. w "The Inner Life of Martin Frost" Paula Austera, "Omen", "Królestwo niebieskie", "Siedem lat w Tybecie", "Gangster numer jeden" oraz "Nadzy" (w reżyserii Mike’a Leigha). Za rolę w tym ostatnim otrzymał nagrodę dla najlepszego aktora na festiwalu w Cannes. Pojawił się również jako profesor Remus Lupin w "Harrym Potterze i więźniu Azkabanu" oraz w "Harrym Potterze i Zakonie Feniksa". Będzie go można także zobaczyć w dwóch następnych częściach przygód młodego czarodzieja. David Thewlis pochodzi z Blackpool, „Pośmiertna sława Hectora Kiplinga” to jego debiut literacki.

Hector Kipling jest znanym artystą. Nie dorównuje jednak popularnością swojemu przyjacielowi Lenny’emu Snookowi. Pewnego popołudnia, gdy obaj stoją w galerii Tate, życie Hectora zaczyna się walić. Jak przystało na malarza, jego kryzys egzystencjalny zaczyna się tam, gdzie rodzi się wielka sztuka. Jeśli zaś dodamy, że ów malarz ma czterdzieści trzy lata, a jego dziewczyna musi na jakiś czas wyjechać, otrzymamy sprawdzony przepis na katastrofę. Zwłaszcza gdy dojdzie do tego jeszcze niepożądana obecność psychoterapeutki na jego wernisażu, młoda, uwodzicielska poetka ze słabością do sadomasochizmu i wreszcie chory psychicznie wielbiciel, od lat starannie planujący zemstę. To każdego doprowadziłoby do łez.

Coraz szybciej następujące po sobie katastrofy zawiodą Hectora do szaleństwa, a powieść coraz bardziej będzie przypominała surrealistyczny, histerycznie śmieszny Hitchcockowski thriller – historię o tym, jak człowiek może zostać doprowadzony do stanu, gdy jedynym wyjściem z kryzysu wieku średniego staje się pistolet.

Zabawna, inteligentna, znakomicie operująca absurdem, czarna komedia Davida Thewlisa zwiastuje narodziny prawdziwego talentu literackiego.

David Thewlis napisał wyjątkowo dobrą powieść. Może być z niej równie dumny jak z dotychczasowej kariery aktorskiej. Istny człowiek renesansu. Mój prawdziwy bohater.
Billy Connolly

Przezabawny, inteligentny debiut. (...) Dająca do myślenia, świadcząca o znakomitym zmyśle obserwacyjnym autora panorama współczesnego środowiska artystycznego. Inteligentny, sprawnie operujący czarnym humorem autor i budzący współczucie bohater, od pierwszej chwili skazany na klęskę.
„Publishers Weekly”

Wciągająca czarna komedia. (...) Środowisko artystyczne zostało sprawnie odmalowane. Fabuła jest dziełem przenikliwego umysłu o pokrętnym poczucie humoru. (...) Thewlis ma talent.
„Kirkus Review”

piątek, 1 maja 2009

Biografia.


Biografie lubię czytać bardzo, a że i w balecie tańczyć koniecznie chciałam jako mała dziewczynka, więc lektura dziwić raczej nie powinna. A do tego teraz w wyd. Muza za książkę tę zapłacicie całe 5 zł. Cóż za smakowity kąsek, prawda? Książka wydana jest w twardej oprawie, a z djęcie z okładki naprawdę piękne. Polecam!!!
Biografia, której bohaterem jest Rudolf Nuriejew (1938-1993), światowej sławy tancerz tatarskiego pochodzenia, urodzony i wychowany w Ufie. Rozkochany w tańcu Rudik, wbrew woli ojca rozpoczął lekcje u Anny Wasiljewej, która jako pierwsza odkryła niezwykły talent chłopca. Baletu uczył się w Ufie i Leningradzie. W 1961 roku nie wrócił z tourne w Paryżu i poprosił o azyl. W ZSRR został uznany za zdrajcę, a jego rodzina cierpiała prześladowania. Na Zachodzie odniósł ogromny sukces. Tańczył na największych scenach świata, między innymi z Margot Fonteyn. Starsza o dwadzieścia lat, była jego partnerką nie tylko na scenie. Z jej pomocą stał się idolem milionów. Był podziwiany i obdarowywany także przez możnych tego świata. Zapanowała istna moda na Nuriejewa; inspirował wielkich kreatorów mody i stylistów. Uwielbiany i bogaty wciąż czuł się samotny i tęsknił za ojczyzną i rodziną. Powrócił tam tylko raz odwiedzić umierającą matkę. Smutki topił w alkoholu, ekscesach i licznych romansach z mężczyznami. Otaczała go aura skandalu, był znany ze swej bezkompromisowości, bezczelności i braku szacunku dla autorytetów.