niedziela, 26 kwietnia 2009

Cytat dla Ukochanego

„Kiedyś filozofia rodziła się z podziwu wobec otaczającego nas świata (Arystoteles). A potem także z wątpienia (Kartezjusz). A teraz, na naszej ziemi, rodzi się ona z bólu. O jakości filozofii decyduje jakość bólu ludzkiego, który chce filozofia wyrażać i któremu chce zaradzać”. Tischner

Pisma wybrane 1942-1957. Bartoszewski

Wydawnictwo: Universitas
Kraków 2007, ISBN: 97883-242-0698-8, 170 x 243, 317 s., oprawa twarda

Władysław Bartoszewski - Więzień systemu nazistowskiego i komunistycznego, konspirator i powstaniec, bibliograf i kronikarz, dziennikarz i historyk, opozycjonista i państwowiec, chrześcijanin i humanista, wzór i autorytet.
"Życiorys nie do popsucia" - chciałoby się napisać w tym miejscu, ale określenia tego użył już wcześniej (w odniesieniu do Ojca Świętego Jana Pawła II) ks. Adam Boniecki, autor Kalendarium życia " - chciałoby się strawestować Juliana Ursyna Niemcewicza, ale uczynił to już Jan Nowak-Jeziorański mówiąc o Jerzym Giedroyciu.
O Władysławie Bartoszewskim napisano już niemal wszystko. By nie wpaść w patos i nie powtarzać się, powiem językiem przełomu wieków: życiorys wielowymiarowy i multimedialny, a jednocześnie integralny i kompatybilny.
To właśnie niezwykły życiorys legł u podstaw owego wyjątkowego autorytetu, jakim Władysław Bartoszewski - nazywany pięknie "budowniczym mostów" - cieszy się zarówno wśród Polaków, jak Niemców i Żydów. Z kolei autorytet ów sprawił, iż mógł on odegrać - i odgrywać nadal - tak istotną rolę w dziele historycznego pojednania polsko-niemieckiego i dialogu polsko-żydowskiego. Sprawił, że to właśnie on został zaproszony na uroczyste sesje parlamentów Niemiec i Izraela z okazji 50. rocznicy zakończenia drugiej wojny światowej, i że to właśnie on przemawiał podczas uroczystych obchodów 60. rocznicy wyzwolenia Auschwitz (o czym wyżej wspominałem).
Przewidział to prof. Hans Maier w laudacji wygłoszonej podczas wręczania Nagrody Pokojowej Księgarstwa Niemieckiego w 1986 r.: "Jeśli polsko-niemieckie pojednanie zostanie uwieńczone sukcesem, Władysław Bartoszewski będzie jednym z jego inicjatorów i orędowników. Tak często poszukujemy wzorców. On jest jednym z nich".
Ten niekwestionowany autorytet Władysława Bartoszewskiego w Polsce i na arenie międzynarodowej budowały także jego publikowane świadectwa, jak również liczne i ważne publikacje historyczne. Był on bowiem - i jest - nie tylko uważnym świadkiem (obserwatorem) i uczestnikiem najważniejszych wydarzeń naszej historii najnowszej, ale także wytrawnym znawcą i wydawcą źródeł, znakomitym dokumentalistą i niezwykle rzetelnym historykiem, wreszcie wybornym popularyzatorem.
Pobieżna nawet znajomość życiorysu Władysława Bartoszewskiego i choćby najważniejszych tylko jego książek skłania do oczywistego wniosku o pełnej zgodności czy wręcz jedności (integralności) życiorysu i działalności publicznej z tematyką pracy badawczej i twórczości pisarskiej.
Pełna bibliografia jego publikacji liczy już przeszło 1 200 pozycji. Traktował je - zwłaszcza książki Warszawski pierścień śmierci 1939-1944 i Ten jest z ojczyzny mojej - jako wypełnienie nakazu dania świadectwa i rodzaj spłaty długu.
Pisma wybrane 1942-1957 Władysław Bartoszewski oprac. Andrzej K. Kunert

Popołudnie w Toruniu.





Sobotnie popołudnie i wieczór spędziliśmy w Toruniu, tym razem w doskonałym towarzystwie.
Niezapomniane chwile, które pozwalają się oderwać od codziennych trosk.
Humory i pogoda dopisały wszystkim. Dziękujemy bardzo!

środa, 22 kwietnia 2009

Przyjacielskie czytanie.

Po raz kolejny sięgnęłam po ten zbiór listów. Chyba już pisałam, że Mertonem byłam zachwycona, ten zachwyt w miarę kolejnych czytanych książek przeradzał się w przyjaźń. Wielokrotnie mi doradzał, pomagał w podjęciu decyzji, zachęcał do zmagania się z własnymi cieniami.
Więc po raz kolejny powróciłam do jego lektury. Właśnie teraz, gdy ogarnia mnie zniechęcenie, bo nie mogę znależć pracy, kiedy przekonuję się coraz bardziej , że w wieku 32 lat na rynku pracy już jestem za wiekowa. Przygnębiło mnie to bardzo. Rodzą się pytania co to za kraj? Czy naprawdę jedyną opcją dla mnie ma być teraz call center? Naprawdę tego już nie rozumiem.
Dobrze, ale w tym wpisie najważniejsze ma być moje zachęcanie do czytania Mertona. Wyszukałam świetną recenzje Katarzyny Wiśniewskiej, polecam do przeczytania. Mam nadzieję, że zachęci. A ja po porannym przeglądaniu ogłoszeń z pracą, zasiądę sobie do czytania tejże korespondencji.

Przetrwanie czy proroctwo? Listy Thomasa Mertona i Jeana Leclercqa


RECENZJE

Merton, czyli paradoksy eremity

(Thomas Merton „Pasja pokoju”, „Przetrwanie czy proroctwo?”)

Gdzie Merton był bardziej u siebie? W klasztorze, pustelni czy wśród ludzi, w których sprawy angażował się bardziej niż przeciętny laik, przeglądający gazetę przy porannej kawie?


„Mam pokusę, by odpowiedzieć, że byłoby mi łatwiej uzyskać pozwolenie na posiadanie kochanki niż na wizytę w benedyktyńskim klasztorze” - pisał Thomas Merton w liście do Jeana Leclercqa z 1963 roku. Klasztor Gethsemani nie od początku był dla Mertona wytęsknioną przystanią, jak można by wnioskować czytając jego klasyczne dzieła - „Siedmiopiętrową górę” czy „Nowy posiew kontemplacji”, apologie wycofania się ze świata. Już po wstąpieniu do trapistów Mertona ogarniały wątpliwości, ciągle szukał. Myślał nawet o przejściu do kartuzów, zakonu o surowszej regule. Usłyszał wtedy od spowiednika, że jego marzenia są „pełne miłości własnej”. Ale próba radykalnego odcięcia się od świata zbiegała się paradoksalnie u Mertona z przylgnięciem doń, z zaangażowaniem w sprawy, które, zdawałoby się, powinien zostawić za sobą przekraczając klasztorną furtę.

W 1958 roku napisał list do Jana XXIII, tylko pozornie grzecznościowy. Po stosownych gratulacjach stwierdza, że jako mnichowi kontemplacyjnemu nie wystarcza mu wypełnianie powołania poprzez pokutę i modlitwę. „Ten biedny świat ma prawo do miejsca w mojej samotności” - napisze. Sprzeczność dostrzegał w nim Czesław Miłosz, który wiedział o tęsknotach Mertona do życia eremity, a jednocześnie obserwował, jak bardzo jest on spragniony wszelkich wieści spoza klasztoru, ile znaczą dla niego „świeckie” przyjaźnie czy samodzielnie redagowane, odbijane na powielaczu pismo poetyckie „The Monk’s Pond” (Sadzawka mnicha).

Na polskim rynku sukcesywnie ukazują się książki, które wypełniają luki w naszym obrazie Thomasa Mertona. Najnowsze z nich - „Przetrwanie czy proroctwo” oraz „Pasję pokoju” - można czytać jako kronikę duchowych rozterek trapisty (a także nierzadkich spięć z władzami zakonnymi), wypływających z jego wizji życia monastycznego; wizji, która nie zawsze mieściła się w ramach przed- lub świeżo posoborowego Kościoła.

Uprzejma klątwa mnicha

Dzieje korespondencji trapisty i francuskiego benedyktyna Dom Jeana Leclercqa sięgają roku 1949. Merton był już wtedy sławny dzięki „Siedmiopiętrowej górze”, Leclercq natomiast pisywał artykuły o średniowieczu, przygotowując krytyczną edycję dzieł św. Bernarda z Clairvaux. Wymiana uwag na temat mikrofilmów odkrytych w Gethsemani pism przerodziła się w wieloletnią głęboką rozmowę na temat odnowy zakonnej, nowatorskich pomysłów monastycznych, ekumenizmu.

Listy pozwalają przyjrzeć się z bliska kontemplacyjnemu klasztorowi trapistów z początku lat 50., „zatłoczonemu jak paryska ulica”. Przyjmowano wówczas ponad stu nowicjuszy, którzy z braku miejsca musieli sypiać w namiocie na dziedzińcu. A starsi stażem zakonnicy to, jak opisuje Merton, „niewielka zdezorientowana grupka mnichów, którzy pamiętają żelazną regułę Dom Edmonda Obrechta i zrezygnowali z dalszych prób pojmowania tego, co dzieje się w Gethsemani. W domu panuje młodzieńczy nastrój, pełen witalności i entuzjazmu, niczym na obozie wojskowym podczas przygotowań do łatwej i zwycięskiej wojny”.

Z entuzjazmem więc przyjmował Merton od benedyktyna „nowinki” o pustelniczych wspólnotach afrykańskich, o eremie kamedułów we Frascati. Poczucie solidarności zakonnej raczej mało go obchodziło, wręcz wyśmiewał mnichów zachowujących się jak „pies ogrodnika”; miał na myśli tych, którzy przebywając w dużych i gwarnych klasztorach uważają życie pustelnicze za niebezpieczną fanaberię, a ideał kontemplacyjny realizują oddając się bez reszty mniej lub bardziej istotnym pracom klasztornym. Merton kwitował to francuskim słówkiem: fumisterie (żart).

Sam walczył o prawo do zamieszkania w pustelni, wpadł nawet na rewolucyjny pomysł utworzenia ławry, czyli zespołu pustelni. Te plany omal nie doprowadziły do opuszczenia przez niego macierzystego klasztoru. W 1955 roku, po wizytacji opata generalnego, który wobec jego wizji wyraził silną dezaprobatę, napisze do Leclercqa: „Doszliśmy razem do punktu, w którym uważam, że nie mogę dłużej, a nawet nie powinienem pozostawać w Gethsemani lub w zakonie cysterskim”.

Do kwestii zmiany zakonu podchodził entuzjastycznie, powołując się na św. Bernarda. Dla Mertona przemyślane decyzje przejścia do innego klasztoru były oznaką nieulegania presji zakonnej biurokracji: „Tylko wtedy, gdy absolutyzujemy instytucję, zakładamy, że musi ona zwyciężyć ducha - ducha wolności”. Nie były to słowa bez pokrycia: niebawem sam postanowił zamieszkać w Meksyku jako pustelnik. Nietrudno się domyśleć, że prośba o eksklaustrację została w Rzymie odrzucona. Stopniowo mógł jednak realizować swoje plany nie opuszczając klasztoru trapistów: uzyskał pozwolenie, by pisać w podziemiu, potem w pustelni św. Anny.

Tymczasem zlecono mu funkcję mistrza nowicjatu, którą z zadziwiającą pokorą zaakceptował. „W istocie jest to zajęcie bardziej cenobityczne niż oczekiwałem. (...) Pośród moich nowicjuszy odnalazłem zdumiewającą ilość wewnętrznej, a nawet zewnętrznej samotności”.

„Przetrwanie...” ukazuje kontekst i reperkusje ważnego artykułu Mertona „Monks in the Diaspora”, który w skróconej wersji ukazał się w czasopiśmie „Commonweal” (w wersji polskiej: „Mnisi w diasporze”, „Znak” nr 2-3/1965). W kontrowersyjnym, inspirowanym teologią Rahnera szkicu Merton pisze o konieczności zrewidowania poglądu na zakony kontemplacyjne: „mnich, który wita świat diaspory uprzejmą klątwą, formułą nagany czy pogardą, czy nawet łzą szczerej litości, nie usprawiedliwia swojego istnienia w świecie i prawdopodobnie przestanie egzystować”. Ostro krytykuje to, co czego sam wystrzegał się w Gethsemani - bezpieczna rutyna, zakorzenienie, w tak oczywisty sposób kojarzące się z życiem mniszym, zdają się go mierzić, uznaje je za relikty średniowiecza sprawiające, że klasztor zamiast pogoni za Nieosiągalnym oferuje „wycieczkę w przeszłość”. Porządek, poczucie spełnienia, nawet autentyczna pobożność - to wszystko było dla niego ułudą, pułapką.

W środowisku zakonnym artykuł przyjęto z mieszanymi uczuciami. Pojawiły się polemiki oskarżające Mertona o defetyzm i pesymizm. Niezbyt poruszyło to autora. Krytykującego go publicystę „American Benedictine Review” nazwie w liście do Leclercqa aktywistą nie mającym prawdziwej skłonności do życia monastycznego. „Jednym słowem: jest on księdzem parafialnym lub »jezuitą«” - skwituje.

Nieposłuszny obywatel

Przypadłości, którą nazywał „obłąkanym aktywizmem”, poświęcał wiele uwagi w wykładach dla nowicjuszy, a także na kartach dziennika, starając się odnaleźć złoty środek między narcystyczną samotnością a społecznictwem. Bardzo szybko ten problem dotknął i jego samego. Po sukcesach kolejnych książek otrzymywał stosy listów. Zaczął coraz bardziej angażować się w „świat”, wyjeżdżać z prelekcjami, inicjować kolejne listowne znajomości. Obok korespondencji z Czesławem Miłoszem są to chociażby nieznane polskiemu czytelnikowi listy do Borysa Pasternaka (gdy autora „Doktora Żiwago” usunięto z radzieckiego Związku Literatów, Merton interweniował nawet u przewodniczącego Związku, wzywając go do opublikowania listu na łamach „Izwiestji”). Gdzie tak naprawdę był bardziej u siebie? W klasztorze, pustelni czy jednak wśród ludzi, w których sprawy angażował się daleko bardziej aniżeli przeciętny, żyjący w świecie laik, przeglądający gazetę przy porannej kawie? Nie ufał do końca sobie i własnym pustelniczym pragnieniom. Uświadomił to sobie właśnie po częściowym odseparowaniu się od wspólnoty. „Nie jestem ideałem absolutnego eremity, ponieważ moje odosobnienie jest częściowo samotnością intelektualisty i poety” - pisał do benedyktyna. Wróciły problemy emocjonalne, był na progu załamania nerwowego, podobnego do tego, jakie przeżywał na kilka lat przed wstąpieniem. W „Zapiskach współwinnego widza” znaleźć można refleksję, która odpowiedź na postawione pytanie skomplikuje jeszcze bardziej. W Louisville, w centrum handlowej dzielnicy, przyglądając się ludziom Merton dochodzi do wniosku, „że oni są moi, a ja jestem ich”, że kompletnie nieznajomi mu klienci supermarketów nie są w ogóle obcy. Nazwał to „przebudzeniem ze snu o odrębności”.

Konsekwentne pójście za tym doświadczeniem będzie go wiele kosztować. W 1961 roku zaangażował się jako publicysta w działalność antywojenną. „Pasja pokoju” to zbiór powstałych w tamtym czasie esejów i artykułów. By zrozumieć dramat wyboru Mertona, trzeba zaznaczyć, że żaden ksiądz ani tym bardziej mnich nie zabierał wtedy otwarcie głosu w sprawach polityki międzynarodowej, nie protestował przeciwko wojnie. On zaś nie starał się zachować w tym względzie szczególnej powściągliwości.

Pisząc artykuł „Źródłem wojny jest strach”, otwierający właściwie ten rozdział jego życia, wykonał krok nader śmiały: już po zaakceptowaniu tekstu przez cenzorów kościelnych dopisał do niego trzy długie akapity zawierające „wybuchowy” materiał, nawołujący do wprowadzenia całkowitego zakazu działań wojennych. Kolejny tekst, w którym wykazuje nieadekwatność chrześcijańskiego pojęcia wojny sprawiedliwej, został przez cenzorów zatrzymany. Zareagował też opat generalny trapistów: zabronił Mertonowi pisać na temat wojny. Rozgoryczeniu z powodu tej decyzji autor „Siedmiopiętrowej góry” dawał niejednokrotnie ujście w listach do przyjaciół.

W „Esejach zaangażowanych” poświęci wiele miejsca ważnym dla siebie pojęciom, o których w innych dziełach tylko sporadycznie napomyka: idei non-violence oraz zasadzie nieposłuszeństwa obywatelskiego. Pierwszą wiąże z osobą Gandhiego, którego pisma studiował jeszcze w szkole w Oakham. Mertona fascynował sposób, w jaki Gandhi wcielał zasady etyczne w życie społeczne i polityczne. Jak napisze w artykule „Łagodny rewolucjonista”, dla indyjskiego przywódcy działanie polityczne było na wskroś religijne nie przez to, że politykę przydzielono do służby wierze, lecz dzięki takiej interpretacji rzeczywistości, w której człowiek i rzeczywistość go otaczająca są przeniknięte kontemplacją - interpretacji, jaką Gandhi opierał zarówno na dziedzictwie hinduizmu, jak i Ewangelii. Co ciekawe - jak zauważa William H. Shannon - sam Merton zasadę niestosowania przemocy uzasadniał raczej argumentami rozumowymi aniżeli posiłkując się Pismem Świętym; argumentu, że to Chrystus nie stosował przemocy, używał rzadko. Analizowane przez Hannę Arendt zjawisko nieposłuszeństwa obywatelskiego, czyli bezwzględnej wierności własnemu sumieniu, nie wykluczającej konfliktu z niesprawiedliwym prawem, Merton obserwował w bliskim mu ideowo środowisku pacyfistów. Z podziwem wypowiadał się o Dorothy Day, publikował w jej piśmie „The Catholic Worker” (Day za odmowę wzięcia udziału w ćwiczeniach obronnych poszła do więzienia). „Profetyczną prowokacją” nazwie z kolei działania braci Berrigan, amerykańskich księży protestujących przeciwko wojnie w Wietnamie. Nie brakowało głosów, także wśród katolickich publicystów, oskarżających Mertona o sentymentalizm i granie na emocjach. Nie można tu nie wspomnieć, że zapalczywe teksty Mertona z okresu Zimnej Wojny trafiły w ręce Ojców Soborowych. Jak domniemywa jego biograf Shannon, nie jest wykluczone, że miały one wpływ na kształt konstytucji „Gaudium et Spes” we fragmentach dotyczących przemocy.

Z pojęciem nieposłuszeństwa obywatelskiego łączyć można także kwestię sprawiedliwości rasowej, która żywo Mertona interesowała, od czasu gdy jako student Columbii pracował w Harlemie. Do tego zagadnienia powróci w latach 60. w tekście „Do białego liberała”, kwestionując szczerość Amerykanów zaangażowanych w poprawę sytuacji Murzynów. Obszerny esej napisze o Tuckerze Calibanie, który „mówiąc ostateczne NIE Białej Ameryce” porzuca z dnia na dzień ziemię, gospodarstwo i wyjeżdża w nieznane. Komentarz Mertona wychodzi daleko poza problem rasizmu, jest charakterystycznym dla niego wołaniem o wolność w zatomizowanym, podszytym fałszywym spokojem „społeczeństwie sybarytów”.

***

Pozwolenie na opuszczenie klasztoru Merton uzyskał w 1965 roku, na trzy lata przed śmiercią. Jego „NIE” - ambiwalentne, bo wypowiedziane nie przez kontestującego świat mnicha, lecz przez człowieka powątpiewającego we wszelkie, zarówno świeckie, jak i zakonne konwencje - miało w końcu zabrzmieć z całą mocą, radykalnie. Wiódł odtąd pustelniczy tryb życia w pełnym wymiarze. Tuż przed przeprowadzką żartował w konferencji dla nowicjuszy: „Mam wrażenie, że ludzie mówią: w porządku, dobry stary Louie, jakoś mu się w końcu udało”.

Katarzyna Wiśniewska

(recenzja w Tygodniku Powszechnym z 12 grudnia 2004 i w Czytelni Onetu)

wtorek, 21 kwietnia 2009

JEGO ŚWIĘTOBLIWOŚĆ DALAJLAMA

"Najbardziej znany we współczesnym świecie buddysta, Jego Świątobliwość Dalajlama, jest niekwestionowanym autorytetem zarówno w dziedzinie teorii, jak i praktyki buddyjskiej. Jego poglądy, tak jasno i przystępnie wyrażone w książce Siła buddyzmu, pomagają poznać i właściwie zrozumieć podstawowe przesłanie nauk Buddy. A jak twierdzi sam Dalajlama, tylko dzięki zrozumieniu cudzych poglądów ludzie mogą nauczyć się wzajemnego szacunku, by zamiast sporów i wojen zaprowadzić harmonię i pokój&quot.
Lama Rinczen

"Największy żyjący autorytet duchowy wśród buddystów daje arcyciekawą próbkę głębokiej, twórczej, a zarazem zupełnie niedogmatycznej refleksji nad losami świata i człowieka. Wspaniały, inspirujący wkład w dyskusję o współczesności. Poruszająca, pełna lekkości i poezji prezentacja buddyzmu i tego, co buddyści nazywają Umysłem Buddy w działaniu".
Wojciech Eichelberger

Dalajlama - duchowy przywódca narodu tybetańskiego, wybitna osobowość II połowy XX wieku, laureat Pokojowej Nagrody Nobla w 1989 roku.
Jean-Claude Carriere - znakomity dziennikarz francuski, scenarzysta filmów Luisa Bunuela (Dyskretny urok burżuazji, Mroczny przedmiot pożądania), Miłosza Formana (Amadeusz) i Andrzeja Wajdy (Danton).
Lubię te książki, które pomagają żyć, które tak wiele mnie uczą.
Nie mam czasu na czytanie złych i głupich książek, a niestety i takie się zdarzają, bo życie wcale nie jest aż tak długie.

Właśnie zaczęłam czytać tę książkę.

Książka ta pomaga rozwiązywać problemy. Według autora, zamiast polegać autorytetach, często lepiej jest działać zgodnie z własna intuicją. Według Siemsa należy postępować w myśl starego chińskiego przysłowia: "Nie przynoś ludziom w prezencie ryb, lecz naucz ich, jak je łowić". Przedstawił on metodę focusingu, która nie jest ani nową metodą terapii, ani nowym sposobem uzdrawiania. To po prostu umiejętność wykorzystania tego, co już wiemy, słuchania samego siebie w chwilach stresu, opanowania gonitwy myśli. Opisana w tej książce metoda focusingu uczy, jak zapamiętywać właściwe reakcje, a nie działać automatycznie. Dzięki tej lekturze nauczymy się akceptować nasze zróżnicowane reakcje na wszystko, co nas otacza, to zaś pomoże nam akceptować w pełni samych siebie. Oto koniec poszukiwania autorytetów - codziennie będziesz oglądał autorytet w lustrze.

Martin Siems - jest dyplomowanym psychologiem i psychoterapeutą, pracuje w Hamburgu, gdzie prowadzi własną praktykę. W pracy stosuje następujące terapie: Gestalt, Hakomi, terapię biodynamiczną, terapię oddechową Reicha oraz terapię ustawień rodzinnych. Prowadzi liczne seminaria i warsztaty psychologiczne w Niemczech oraz w różnych krajach Europy, stosując i rozwijając stworzoną przez Gendlina metodę focusingu.

sobota, 18 kwietnia 2009

Ta książka może naprawdę pomóc niejednemu rodzicowi.

Jak kochać i wymagać, sprzyjać twórczości i rozumnie ograniczać? Jest to książka przede wszystkim dla rodziców, którym dzieci wchodzą na głowę oraz dla psychoterapeutów, którzy próbują im pomóc. Autorka zapoznaje czytelnika z coraz powszechniejszym zjawiskiem utraty zdolności dzieci do zdrowej dyscypliny, do samodzielności uczuciowej, gotowości dzielenia się i szacunku dla otoczenia. Z prowadzonych ostatnio badań wynika, że coraz częściej takie dzieci nie pochodzą z rodzin społecznego marginesu. Rodzice małych terrorystów zagubili jedynie wyczucie prawidłowych granic wolności dzieci, które bardzo potrzebują nie tylko uwagi, ale i wymagań, których rozsądne stawianie to wyraz troski. Wystarczająca dobra rodzicielska miłość integruje twórczo te tylko pozornie przeciwstawne opcje. Jako metodę przywracania równowagi agresywno-depresyjnemu dziecku, zagubionemu wśród własnych impulsów i sprzecznych zewnętrznych wymagań, autorka proponuje holding - technikę sprawdzającą się jak dotąd w postępowaniu z dziećmi autystycznymi.
Ciekaw jestem, czy zdobędą się na jej wypróbowanie polscy rodzice...

Jacek Santorski

Sięgnęłam po tę książkę po to, aby lepiej zrozumieć to dzisiejsze bardzo często widoczne odwrócenie ról pomiędzy rodzicami, a ich pociechami. Czasami bowiem życie z dzieckiem dla rodziców staje się ciągłą udręką i walką, z której jakże często wygranymi wychodzą właśnie dzieci.

Książka ta uczy jak mądrze wymagać i przekonuje, że wymagać trzeba. Dziecko nie kierowane, rozpieszczane ponad miarę jest dzieckiem zagubionym w świecie własnego ja. I choć rządzi dorosłymi poprzez wymuszanie płaczem, odmową lub smutkiem, to i tak nie jest szczęśliwe.

Naprawdę polecam tę książkę wszystkim rodzicom i nie tylko, ja sama nie jestem mamą, ale czytam z ogromnym zainteresowaniem.

Przyjażń człowieka z całkiem jeszcze małym łosiem.

Zdjęcie: KsiążkaDoppler właśnie stracił ojca. Pewnego dnia, jadąc przez las, spada z roweru. Półprzytomny czuje, że jego myśli przestają krążyć wokół codziennych spraw. Wypełnia go cisza lasu. Upadek wywołuje jednak zupełnie nieoczekiwane skutki. Mimo iż ma żonę i dzieci, Doppler przenosi się do lasu, gdzie rozbija namiot. Tak rozpoczyna się jego samotne, surowe życie na łonie natury. Żeby zaspokoić głód, zabija klempę, mimowolnie stając się przybranym ojcem osieroconego cielaka. Doppler i Bongo, bo takie imię otrzymuje zwierzę , stopniowo się zaprzyjaźniają. Bongo, jako juczny łoś, nosi na swoim grzbiecie suszone mięso swojej matki, które Doppler wymienia w supermarkecie na odtłuszczone mleko, bez którego nie potrafi żyć… Doppler to szalona, absurdalna, a jednocześnie zabawna powieść, niepozbawiona poważnych podtekstów i krytyki współczesnego społeczeństwa konsumpcyjnego.
Naprawdę dobrze się bawiłam podczas czytania tej książki. Czasami śmiałam się naprawdę głośno. Odnaleźć można również dużo intrygujących przemyśleń głównego bohatera.
Można czytać we dwoje na głos, tak jak my to lubimy robić dość często z Ukochanym, lub po cichu, samotnie.

Pascal Quignard- Noc seksualna

Zdjęcie: Książka

Noc seksualna to wspaniały i tajemniczy album Pascala Quignarda, składający się z setek reprodukcji dzieł sztuki Zachodu i Wschodu od czasów najdawniejszych do współczesnych oraz z autorskiego tekstu laureata Nagrody Goncourtów i Nagrody Akademii Francuskiej.

Ta niesamowita książka ukazała się u Flammariona. W niedługim czasie ukaże się – symultanicznie – w przekładach na wiele języków, między innymi na polski. Obcowanie z tą książką Quignarda stanowi doświadczenie niezwykłe, intensywne i ryzykowne. Quignard wciąga jak wir. Zaprasza w podróż przyprawiającą o zawrót głowy, ponieważ pyta edykalnie. Końcem życia jest śmierć. A co jest życia początkiem?


Felieton Jacka Dehnela

Pozycję tę polecam gorąco nie tylko do oglądania, ale i do czytania.

środa, 15 kwietnia 2009

Historie ludzkie- Miłosz

Miłosz Czesław "Historie ludzkie"
Numer specjalny, poza serią, "Zeszyty Literackie" 2007 nr 5
Czesław Miłosz: wiersze, szkice, przekłady poetyckie, rozmowy.

Czytelnik znajdzie w niniejszym tomie wiele wierszy i szkiców i wywiadów ogłoszonych tylko na łamach "Zeszytów Literackich".


Serdecznie polecam. Szczególnie dla tych, którzy chcą się wsłuchać w Miłosza, rozsmakować się jego literaturą. Dla mnie, to prawdziwa uczta. W sam raz nadaje się do czytania w towarzystwie filiżanki wyśmienitej herbaty.

wtorek, 14 kwietnia 2009

ANIOŁOWIE APOKALIPSY

Francuzi, mimo iż deklarują niechęć do amerykańskiego kina, nie mogą uciec od hollywoodzkich wzorców i sami starają się realizować filmy według "amerykańskiej" receptury. Przykładem takiej właśnie produkcji są ANIOŁOWIE APOKALIPSY. Zaczyna się dość interesująco. W starym klasztorze komisarz Pierre Niemans odkrywa zamurowane ciało nieznanego mężczyzny. Wszystko wskazuje na to, że ma do czynienia z mordem rytualnym.
Kilka dni później policjant Reda spotyka na ulicy mężczyznę wyglądającego jak sobowtór Jezusa Chrystusa z raną postrzałową w klatce piersiowej. Odstawia go do szpitala, gdzie zaledwie kilka godzin później dochodzi do kolejnej próby zamordowania mężczyzny.
Niebawem Reda i Niemans odkrywają, że prowadzone przez nich sprawy łączą się...Zaczynają więc prowadzić wspólnie śledztwo....
Pierwsze 30 minut jeszcze da się oglądać, pomimo przesadnego uochydniania tła. Z czasem jednak efekty specjalne zaczynają dominować nad logiką i cała atmosfera zagrożenia pryska jak bańka mydlana.
Rozwiązanie historii jest natomiast nieprawdopodobnie banalne i naiwne, a finałowa konfrontacja z "czarnymi charakterami" miejscami ociera się o groteskę.
Osobiście jestem na nie jeśli chodzi o ten film. Przyznam, że wprowadził mnie w bardzo złe samopoczucie. Film oglądaliśmy z Ukochanym tuż przed snem, może, to spodowało, że niezwykle ciężko mi się spało w nocy, byłam niespokojna i poddenerwowana. Tym bardziej więc film nie zachwycił mnie.
Osobiście nie polecam.Dziwię się, że tak dobry aktor jak Jean Reno zgodził się zagrać w tym filmie.
Jeana Reno bowiem sobie bardzo cenię, cenimy go oboje z Ukochanym i to głównie nakłoniło nas do obejrzenia tego obrazu.

Grzeszna miłość z Angeliną Jolie

Luis Vargas (Antonio Banderas) zamożny kubański biznesmen chce się ożenić. W małżeństwie nie liczy na miłość, gdyż uważa ją za niepotrzebną komplikację. Żona Amerykanka wydaje się dla niego idealnym rozwiązaniem. Julię (Angelina Jolie) poznaje korespondencyjnie. Jednak, gdy przybywa do niego na Kubę, oczekiwania Luisa ulegają zmianie. Zakochuje się w niej bez pamięci. Odnosi wrażenie, że Julia jest inną kobietą, od tej którą poznał w listach. Ukochaną prześladują senne koszmary, na plecach ukrywa tajemnicze blizny a historie, które opowiada są zmyślone.
Chcąc wyjaśnić zagadkowe zachowanie żony, Luis wynajmuje prywatnego detektywa. Walter Downs (Thomas Jane) nie przynosi dobrych informacji. Odkrywa, że jest ona prawdopodobnie morderczynią i złodziejką. Gdy Julia nieoczekiwanie znika z jego fortuną, Luis postanawia odnaleźć żonę za wszelką cenę. Gniew i zemsta zastępują miłość i namiętność. Obsesyjna zazdrość i chęć poznania prawdy prowadzą do pewnych komplikacji...
Film ten był klasyfikowany jako erotyczny thriller, jak dla mnie wpisanie tego filmu do tej kategorii, to gruba przesada, no ale cóż... Ja tutaj bym raczej była przy określeniu przygodowo-sensacyjny. Polecam ten film, nie dla tego, że jest wielkim dziełem filmowym, ale jest to film, który zapewni dobrą rozrywkę. Jest, to oczywiście moje zdanie, bardzo subiektywne zdanie.
Polecam! A wspomnę jeszcze tylko, że przy tym filmie męska część publiczności nie będzie się nudziła :))

niedziela, 12 kwietnia 2009

COHEN-PRZYNIESIONY PRZEZ ZAJĄCA, UKOCHANEGO-ZAJĄCA.

Live in London - Leonard CohenOd ponad czterech dekad Leonard Cohen uznawany jest za jednego z najważniejszych i najbardziej wpływowych współczesnych twórców muzyki. Artystę, którego tajemnicza z początku twórczość z czasem nabiera wartości i znaczenia. Jego piosenki poruszają szereg tak istotnych kwestii w życiu człowieka, jak duchowość, seks, religia czy władza. Nie boi się zadawać delikatnych pytań, wiedząc jak trudne mogą być na nie odpowiedzi. Cały jego życiorys i karierę artystyczną można uznać za podróż ku zgłębieniu tajemnic ludzkiej psychiki, jak i próbę wytłumaczenia, skąd po dziś dzień udaje mu się porywać kolejne pokolenia słuchaczy.

W 2008 roku Leonard Cohen wyruszył w pierwszą od 15 lat trasę koncertową. Bilety na pierwsze 29 występów sprzedały się w oka mgnieniu – noc w każdym miejscu okazała się magicznym wydarzeniem, o którym głośno było jeszcze przez następne dni. Cohen zachwycił fanów i krytyków tak bardzo, ze trasa wydłużona została jeszcze o ponad 50 koncertów, w ramach których artysta zawitał m.in. do Polski i na najważniejszy młodzieżowy brytyjski festiwal - Glastonbury. W sumie obejrzało go łącznie 700 tysięcy osób.

30 Marca ukaże się ‘Live In London’ - pierwsze wydawnictwo Leonarda Cohena od czasu wydanej w 2004 r. płyty ‘Dear Heather’. Album na dwóch płytach CD jest zapisem koncertu z 17 lipca ub. r. z londyńskiej O2 Arena – jedynej z największych koncertowych sal Europy, idealnie oddającej emocje towarzyszące występowi Cohena. Przegląd utworów z ponad 40-letniego repertuaru artysty w wersji ‘live’ to gwarancja niezapomnianych przeżyć także w zaciszu domowym.


Disc 1

1.Dance Me To The End Of Love
2.The Future
3.Ain’t No Cure For Love
4.Bird On The Wire
5.Everybody Knows
6.In My Secret Life
7.Who By Fire
8.Hey, That’s No Way To Say Goodbye
9.Anthem
10.Introduction
11.Tower Of Song
12.Suzanne
13.The Gypsy’s Wife

Disc 2

1.Boogie Street
2.Hallelujah
3.Democracy
4.I’m Your Man
5.Recitation w/ N.L.
6.Take This Waltz
7.So Long, Marianne
8.First We Take Manhattan
9.Sisters Of Mercy
10.If It Be Your Will
11.Closing Time
12.I Tried To Leave You
13.Whither Thou Goest


Radość moja jest wielka. Cudowny prezent, oj bardzo jestem rozpieszczana. Cohen jest dla mnie artystą szczególnym, mam dla niego wielki szacunek, no i słuchanie tej muzyki, to prawdziwa rozkosz. Już od razu po wielkanocnym śniadaniu razem z Ukochanym zabrałam się za słuchanie. Przyznaję się też do tego, że jestem zagorzałą zwolenniczką nagrań z wykonań koncertowych, mają dla mnie ten niepowtarzalny urok, pasje, i żywiołowość. Żadne studyjne, nawet najbardziej perfekcyjne wykonanie nie może tego zapewnić.

Po powrocie z Torunia, wieczorem w domu, świętowanie bardzo intymne.




Magiczny, cudowny czas mieliśmy we dwoje. Cudownie szczęśliwa się czuję, cóż za niezapomniane święta mam w tym roku.

Nasza wizyta w Toruniu.




Zdjęcia pokazują Naszą drogę z Torunia do domu. Goniliśmy zachodzące słońce. A pobyt w Toruniu był całkowicie spontaniczny, nieoczekiwany i wyjątkowy. Spotkało mnie w tym mieście ogromne szczęście, radość, zaszczyt, a to wszystko za sprawą Ukochanego. Dziękuję Ci Kochanie. Mogę śmiało powiedzieć, że jestem bardzo szczęśliwą kobietą. A głównymi bohaterami byliśmy my, czyli ja, Ukochany i pewien przecudnej urody pierścionek wręczony wraz z ogromnie ważnym pytaniem. TEGO DNIA NIE ZAPOMNĘ NIGDY W ŻYCIU.

WESOŁYCH ŚWIĄT WIELKANOCNYCH.

http://www.zgapa.pl/zgapedia/data_pictures/_uploads_wiki/r/RabulaGospelsFolio13vAscension.jpg
PIĘKNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT DLA WAS WSZYSTKICH. NIECH TEN CZAS BĘDZIE NIEZAPOMNIANY, OWOCNY I PEŁEN BLISKOŚCI.

środa, 8 kwietnia 2009

WSZYSTKIE TE KSIĄŻKI I NIE TYLKO TE SZCZEGÓLNIE POLECAM.

 ks. Józef Tischner:   Spór o istnienie człowieka  ks. Józef Tischner:   Miłość nas rozumie  ks. Józef Tischner:   Tischner czyta katechizm  ks. Józef Tischner:   Świat ludzkiej nadziei  ks. Józef Tischner:   W krainie   schorowanej wyobraźni  ks. Józef Tischner:   Ksiądz na manowcach  ks. Józef Tischner:   Historia filozofii   po góralsku



ODDAĆ SŁOWO MISTRZOWI SŁOWA.

http://www.znak.com.pl/files/covers/card/1053.jpgMYŚLENIE W ŻYWIOLE PIĘKNA

Pytanie moje brzmi: jaki jest stosunek między myśleniem filozoficznym a myśleniem artystycznym? Innymi słowy: jaki jest stosunek między myśleniem w żywiole prawdy a myśleniem w żywiole piękna? Aby przybliżyć się do sedna sprawy, musimy usunąć pewne nieporozumienia. Dotyczą one zarówno myślenia filozoficznego, jak i artystycznego.

Przede wszystkim nie wydaje mi się możliwe określenie istoty myślenia filozoficznego bez posłużenia się pojęciem prawdy. Myślenie filozoficzne, odrzucając ideę prawdy, podcięłoby gałąź, na której siedzi. Odrzucenie tej idei w myśleniu filozoficznym może się dokonać jedynie w imię prawdy o tym myśleniu, musi więc zakładać to, co zamierza odrzucić. Powstaje oczywiście pytanie, co oznacza pojęcie prawdy. Ale i w tej sprawie nie jesteśmy całkiem dowolni. Nie wchodząc w zawiłości zagadnienia i poprzestając jedynie na tym, co podstawowe, mamy prawo powiedzieć: prawda wskazuje na to, co jest przeciwieństwem iluzji. Jeśli przeciwieństwem iluzji jest byt jako taki, prawda jest bytem jako takim. Myślenie filozoficzne stawia sobie wtedy zadanie przedarcia się przez pozory i iluzje do bytu, który się kryje poza nimi. Głównym jego zadaniem będzie odnalezienie kryterium oddzielającego iluzję od rzetelnego przejawu bytu, przy czym iluzją może być nie tylko zjawisko, ale również sąd o bycie. W tym sensie myślenie to jest myśleniem w żywiole prawdy.

Po wtóre: nie wydaje się możliwe określenie myślenia artystycznego bez posłużenia się słowem „piękno”. Myślenie artystyczne - myślenie, którym jest przesycona wszelka twórczość i wszelki odbiór dzieł sztuki, jest myśleniem w żywiole piękna. Ale co to jest piękno? Na to pytanie nie ma odpowiedzi. Jedno jest pewne: piękno jest czymś różnym od prawdy i dobra. Czym jednak jest dzieląca je różnica? Na to pytanie też nie ma odpowiedzi. Wiadomo, że nie wchodzi tu w grę przeciwieństwo - takie, jakie zachodzi na przykład między dobrem a złem, między prawdą a iluzją czy między pięknem a szpetotą. Filozofia scholastyczna głosiła zasadę, że dobro, prawda i piękno convertuntur w bycie jako takim. Teza ta zakłada istnienie jakiejś różnicy, ale jej nie objaśnia. Zależy jej raczej na podkreśleniu jedni. A przecież różnice są. Czy mają charakter hierarchiczny? A może ich źródło jest wyłącznie subiektywne? A może chodzi tu o jakieś następstwo w czasie (jeśli przyporządkowania do czasu mają tu jakikolwiek sens)? Wszystkie te i tym podobne niejasności nie przekreślają jednak tezy, że myślenie artystyczne nie daje się pojąć bez jakiejś idei piękna.

Zachodzi więc istotna różnica między myśleniem filozoficznym a myśleniem artystycznym. Wyraża się to tym, że myślenie filozoficzne mogłoby się obejść bez idei piękna, a myślenie artystyczne mogłoby się obejść bez idei prawdy. Widać to zresztą po owocach. Owocem myślenia w żywiole piękna jest dzieło sztuki, owocem myślenia w żywiole prawdy jest nauka, a szczególnie filozofia. Pierwsze może żywić się iluzjami i zawierać iluzje, drugie może nie mieć nic wspólnego z pięknem, a bardzo wiele z przeciwieństwem piękna. Różnice te nie wykluczają jednak pokrewieństwa. Jest faktem, że myślenie filozoficzne jakby instynktownie ciąży ku jakiejś prawdzie, a myślenie artystyczne ku jakiemuś pięknu. Co to bliżej znaczy? Przyjrzyjmy się dwom przykładom myślenia filozoficznego i ich związkom z myśleniem artystycznym - filozofii Friedricha Nietzschego i filozofii Martina Heideggera. Oczywiście chodzi o fragmenty, które wiążą się z naszą sprawą bezpośrednio.

Przytoczmy wyznanie Nietzschego. Nietzsche zdaje się być wyznawcą poglądu, który wyraźnie przeczy tezie, że myślenie filozoficzne jest myśleniem w żywiole prawdy. Sądzi on, że związek między myśleniem a prawdą nie jest związkiem koniecznym. Pyta: „Co właściwie dąży w nas »ku prawdzie«? Jakoż zastanawialiśmy się długo nad pytaniem co do przyczyny tej woli, - aż wreszcie, nad jeszcze gruntowniejszem zatrzymaliśmy się (...) pytaniem. Pytaliśmy o wartość tej woli. Przypuśćmy, iż chcemy prawdy: czemuż nie nieprawdy raczej? I niepewności? Niewiedzy nawet?”.

Nietzsche stara się nawiązać do historii. Jak było w przeszłości? Czy filozofowie zawsze dążyli do prawdy? Pisze: „Prastara to wszakże, wiekuista historya: co działo się niegdyś ze stoikami, to dzieje się po dziś dzień jeszcze, skoro tylko jakaś filozofia wierzyć w siebie samą poczyna. Stwarza ona zawsze świat na swój obraz i inaczej nie może; filozofia jest po prostu tyrańskim tym popędem, najbardziej uduchowioną wolą mocy, dążeniem do »stworzenia świata«, do causa prima”.

Nie chodzi więc - nawet w filozofii - o to, by odkryć byt jako taki, lecz raczej o to, by go przetworzyć wedle ideału piękna. Tylko piękno jest wartością rzetelną. Wszelka prawda i wszelkie dobro mają być tworzywem dla piękna. Sens istnienia ludzkiego polega na twórczości artystycznej. Filozof ma namawiać, ma kusić do tego przedsięwzięcia. Czytamy: „Wyłania się nowy rodzaj filozofów: poważam się niezbyt bezpiecznem ochrzcić ich mianem. O ile ich odgaduję, o ile odgadnąć się dają - gdyż jest to ich znamieniem, iż do pewnego stopnia chcą pozostać zagadkami - rościliby snadź sobie ci filozofowie przyszłości prawo, a może także bezprawie do tego, by zwano ich kusicielami. Ostatecznie, nawet to miano jest jeno zakusem, a jeśli kto woli, pokuszeniem”.

Co to bliżej znaczy? Znaczy przede wszystkim to, że nie ma prawdy jako bytu kryjącego się poza przejawami. Iluzją jest byt jako byt - byt jako trwająca prawda bytu. Wszystko, co jest, jest jakąś iluzją, mniej lub bardziej trwałym złudzeniem - udawaniem substancjalnego istnienia. W języku filozofii piękna należy powiedzieć inaczej: wszystko, co jest, jest tworzywem. Tworzywem są barwy, kształty, ciężary rzeczy i tworzywem są dramaty ludzkie. Jeśli coś jest tworzywem, to znaczy, że jeszcze nie jest naprawdę. Coś z tego dopiero będzie, jeśli wejdzie w zasięg zainteresowań artysty i stanie się dziełem sztuki. Ale dzieła sztuki są rozmaite. O jakie dzieło sztuki chodzi artyście przede wszystkim? Przede wszystkim - o tragiczne dzieło sztuki. W świecie, w którym wszystko jest tworzywem, szczytowym osiągnięciem sztuki jest stworzenie dzieła tragicznego. Dzieło to ma opowiadać o tragedii i budzić podziw dla tragicznych bohaterów. Na czym polega tragedia? Tragedia polega na tym, że nie ma prawdy bytu i że dobro musi ponieść klęskę w starciu ze złem, bo dobra też nie ma - nie ma jako czegoś absolutnego i wiecznego. Jest tylko piękno. Wszystko służy budowaniu piękna. Bohater tragedii jest nadczłowiekiem. Być pięknym pomimo tragedii znaczy: być nadczłowiekiem. Nadczłowiek istnieje poza dobrem i złem. Ale nie poza pięknem. Sam stał się twórcą swego piękna, jest własnym arcydziełem. Prawda i fałsz, dobro i zło, rozpacz i rozkosz stały się w nim tworzywem.

Czy oznacza to rezygnację z wszelkiej idei prawdy i idei dobra? Nie. Chodzi tylko o to, że poza dziełem sztuki nic nie ma prawdziwego bytu. I nie ma też poza nim prawdziwego dobra. Dzieło sztuki prawdziwe i dzieło sztuki dobre to dzieło tragiczne, zbudowane na zwątpieniu w prawdę substancjalną i wieczne dobro. Filozof ma kusić człowieka do tego, by czynił ze swego życia dzieło sztuki tragicznej. W ten sposób przynajmniej częściowo wymknie się tragedii.

IWASZKIEWICZ- PODRÓŻNIK.

Jarosław Iwaszkiewicz
Wenecja i inne szkice

Zbiór esejów powstałych w efekcie rozlicznych podróży Jarosława Iwaszkiewicza po Europie i świecie, ale także po Polsce. Na tom składają się teksty wybrane z następujących książek: Listy z podróży do Ameryki Południowej (1954), Książka o Sycylii (1956), Gniazdo łabędzi (1962), Petersburg (1976), Podróże do Polski (1977) i Podróże do Włoch (1977). Znajdziemy tu m.in. blok szkiców poświęconych kulturze skandynawskiej, rosyjskiej i włoskiej, eseje o Wenecji, Rzymie, Neapolu, ale także teksty napisane w trakcie peregrynacji po kraju ojczystym, o Warszawie, Krakowie, Zakopanem i o Sandomierzu, który był ulubionym miastem pisarza. Zawarte w tej książce rozprawy dowodzą, że Jarosław Iwaszkiewicz to jeden z największych podróżników w historii literatury polskiej XX wieku.


Pod urokiem pisania Iwaszkiewicza jestem od dawien, dawna. To zauroczenie nie mija wcale z biegiem lat. Ach...móc tak podróżować jak Iwaszkiewicz, kto by nie chciał? Mi pozostaje czytanie o tych wycieczkach. Zaznaczę tylko, że bardzo mi się podoba ta szata graficzna zaproponowana przez Wydawnictwo Czytelnik.

niedziela, 5 kwietnia 2009

Kolejna książka o kobiecie. W świetle historycznym, a jednak nadal dużo w niej aktualności.

Ma czternaście lat, mieszka w irańskiej wiosce i jeszcze tego roku rodzice planują wydać ją szczęśliwie za mąż. Zły znak na niebie zwiastuje jednak nieszczęście - niebawem umiera jej ojciec i dziewczyna zostaje bez posagu. Musi więc wyjechać z matką do stolicy i zdać się na łaskę bogatego wuja projektującego dywany na dwór szacha Abbasa. W nowym domu obydwie kobiety harują jak niewolnice, ale jednocześnie dziewczyna odkrywa swój niezwykły talent i zamiłowanie do układania wzorów perskich dywanów. Wkrótce zostaje zmuszona do zawarcia trzymiesięcznego kontraktu małżeńskiego z zamożnym handlarzem. Obawiając się nędzy i hańby, szybko uczy się miłosnych gier, aby zaspokoić fantazje tymczasowego męża. Kiedy jednak opanowuje sztukę tkania dywanów, postanawia wziąć sprawy w swoje ręce...

Porywająca, zmysłowa, niezwykła opowieść, osadzona w XVII-wiecznej Persji, ukazuje losy kobiety walczącej o swoją godność w świecie zdominowanym przez mężczyzn. Krew kwiatów rozwija się niczym wschodni kobierzec - przeplatana baśniami, realiami życia w haremie i cudownymi szczegółami na temat piękna wzorów i barw perskich dywanów.

Raczej nie czytam książek o kobietach zniewolonych, więzionych z dalekich mi kultur. Nie robię tego i już, zraziłam się chyba po przeczytaniu KWIATU PUSTYNI. Teraz zrobiłam wyjątek, może dla tego, że książka jest osadzona w dość odległym XVII wieku. Wciągnęłam się dość szybko w losy bohaterki. Polecam, choć uprzedzam, że jeśli ktoś ma ochotę na bardziej ambitną literaturę, to raczej niech poszuka innej literatury. Nie oznaca,to oczywiście, że powieść ta jest tanim czytadełkiem, nicbardziej mylnego. Osobiście ustawiam ją gdzieś na środku skali.

ESEJ O FILOZOFII, KTÓRY GORĄCO POLECAM.

Autor: Maurice-Ruben Hayoun

(przy współpracy Esther Starobinsky-Safran)

Tytuł: FILOZOFIA ŻYDOWSKA

Data publikacji: marzec 2009
Przekład z francuskiego: Andrzej Wajs
Str. ok. 400
Kategoria: esej filozoficzny, historia filozofii

Esej M.-R. Hayouna jest próbą prześledzenia żydowskiego wątku w osnowie filozofii ogólnej. Otwarcie się myśli żydowskiej na zagadnienia uniwersalne i wchłonięcie przez myśl uniwersalną tematyki żydowskiej to według autora dwie strony tego samego zagadnienia.

Od czasu powstania klasycznego dzieła Juliusa Guttmana (Monachium 1933) jest to pierwsza książka traktująca filozofię żydowską jako historyczną całość i przedstawiająca jej dzieje od czasów Biblii i Talmudu aż po czasy współczesne. Jest to także pierwsza praca, w której mistyka została uznana za integralną część tej całości. Podkreślając historyczną ciągłość myśli żydowskiej, autor omawia długotrwały proces jej rozwoju zapoczątkowany na gruncie hebrajskim i kontynuowany na etapie kontaktów ze średniowieczną filozofią arabską aż po czasy oświecenia berlińskiego i epokę współczesną.

Autor prezentuje postaci i dorobek filozoficzny między innymi takich myślicieli jak: Filon z Aleksandrii, Saadja Gaon, Majmonides, Baruch Spinoza, Izaak Luria, Moses Mendelssohn, Leopold Zunz, Hermann Cohen, Franz Rosenzweig, Martin Buber, Leo Baeck, Emmanuel Lévinas i Gershom Scholem.

Książka zawiera biogramy poszczególnych filozofów, obszerną bibliografię i indeks osobowy.

„Mówiąc o filozofii żydowskiej, mam na myśli spotkanie judaizmu z filozofią ogólną w takiej postaci, w jakiej rozwijała się ona od początku istnienia. Przy definiowaniu i omawianiu zakresu zainteresowań filozofii żydowskiej trzeba wziąć pod uwagę to, czym w ogóle jest judaizm - co stanowi jego istotę i co to znaczy być Żydem. Obydwa te na pozór proste pytania od stuleci nurtują żydowskich myślicieli.

Po upadku starożytnej Świątyni i utracie państwowości Żydzi w diasporze nie poprzestali na pielęgnowaniu własnej tradycji religijnej, lecz podjęli duchowe wyzwanie skonfrontowania swojej myśli z innymi systemami filozoficznymi i światopoglądami po to, by lepiej poznać siebie i innych i móc prowadzić twórczy dialog".


Autorzy

Maurice-Ruben Hayoun - filozof, egzegeta i historyk, profesor Wydziału Filozofii na Uniwersytecie w Genewie, autor wielu prac o tematyce religijnej i filozoficznej, m.in. Maïmonide ou l'autre Moïse i Les Lumières de Cordoue à Berlin. Głęboko zaangażowany w różnorodne problemy współczesności, współpracuje z pismami „L'Arche" i „Figaro".

Esther Starobinsky-Safran - profesor Wydziału Filozofii na Uniwersytecie w Genewie, wykładowca historii i myśli żydowskiej, autorka m.in. Le Buisson et la Voix.

SOBOTNIA WYCIECZKA DO MIEJSKIEGO ZOO