Odnajdziesz tutaj moje myśli na temat historii,literatury,poezji,życia i śmierci.Sztuka jest uprzywilejowana na tych stronach,ona nadaje sens i smak życiu.Jeśli jesteś zainteresowany,czytaj,najlepiej przy kawie.Może odnajdziesz tutaj coś co cię zainspiruje.A może sam napiszesz do mnie kilka słów w komentarzu, które staną się inspiracją dla mnie.
niedziela, 26 kwietnia 2009
Cytat dla Ukochanego
sobota, 28 lutego 2009
Wypisy z Bobkowskiego.
Jakże inaczej przedstawia się naród w czasie pokoju i w czasie wojny. Wojna jest dla narodu jak rzucenie monety na marmurową płytkę; i choć nienawidzę wojny, to wydaje mi się, że trudno o lepszy probierz. Przypominam sobie, co myślałem o Francji za dawnych lat. Dziś zrozumiałem jedno; cechy, które są czarujące w czasie pokoju, które ceni się wysoko - te cechy farncuskie są zgubne w tej epoce. W czasie pokoju zapomnieli o wojnie, w czasie wojny nie potrafili zapomnieć o pokoju. (Szkice piórkiem, 24 VI 1940)
Właściwie Francuzi nigdy nie mają złudzeń; nie mają tego, co można określić "pędem do osiągnięcie niemożliwości"(...) Posiadają fenomenalnie rozwinięty, a tak trudny dla nas do osiągnięcia, zmysł życia bez ideału i bez iluzji(...) Potrafią mówić godzinami o sprawach codziennego życia, które jest dla nich jedynym istotnym zagadnieniem. Dziś lubi się ich, jutro nienawidzi, pojutrze znowu skokietują jakąś błyskotką lub łatwością podejścia do tego, co uważa się za "PROBLEM". Jakaś wspaniała umiejętność materializowania ducha, która jest chyba właśnie ich duchem. Niepokoją mnie, nie pozwalają nie myśleć, nie pozwalają wykręcić się jakimś ogólnikiem, który sam ciśnie się teraz na usta. (Szkice piórkiem, 31 VII 1940)
Coś we mnie pękło, coś bulgoce, do ust podchodzą słowa, których dotąd nie ośmieliłbym się wypowiedzieć głośno. W caałym swoim życiu żeniłem się ze wszystkim z miłości. Nie uznawałem innych małżeństw. To nie jest wygodne, ale co robić, gdy nie można inaczej? Z Francją ożeniłem się z wielkiej miłości młodego. I nagle tu, w Tulonie widzę, przeczuwam wszystko, domyślam się; domyślam się tej perfidnej korespondencji i flirtów, uprawianych między Sztabem niemieckim i Clermont-Ferrand, między Clermont-Ferrand i Tulonem. Tu widzę Francję nagą, leżącą w Tulonie, jak dziwka. Czeka i uśmiecha się z rezygnacją, rozchyla nogi... Zdradza mnie. (Szkice piórkiem, 1 IX 1940)
Bo we Francji nie jest ważne to, CO się mówi, ale nieskończenie ważne jest to, JAK się mówi. Dlatego można tutaj tak wiele powiedzieć - byleby zachować formę. Podziw i uznanie dla formy są tak głębokie i wrodzone, że kapitulują prze nimi i treść, i nawet sprzeczne z tą treścią uczucia. Jeżeli umiesz mówić, to wolno ci powiedzieć wszystko. (Szkice piórkiem, 8 stycznia 1942)
sobota, 19 lipca 2008
******************
"Pisać znaczy otwierać się aż do nadmiaru... Dlatego gdy się pisze, nie można być nigdy dostatecznie samotnym, nie można mieć nigdy wokół siebie dość milczenia, noc jest jeszcze za mało nocą".
Fragment znanego listu Franza Kafki do Felicji Bauer, tutaj cytowany za Herlingowym "Dziennikiem pisanym nocą".
środa, 16 lipca 2008
Porady dla młodych literatów.
Te przepisy są owocem doświadczenia; na doświadczenie składa się suma błędów (Ch. Baudelaire).
Udany debiut: nie jest wynikiem szczęścia czy geniuszu, lecz wielu drobniejszych sukcesów, które nastąpiły wcześniej.
Zarobki: nie należy przywiązywać do nich zbyt wielkiego znaczenia. Trzeba umieć ustępować (w negocjacjach z wydawcami).
Sympatie i antypatie wśród pisarzy: przyjaźnie i niechęci są jednakowo zdrowe, konieczna jest tu jednak szczerość uczuć.
Metoda twórcza: trzeba pisać szybko, trafnie i jasno. Należy dokładnie przemyśleć temat i dopiero wtedy zasiadać do pisania. Cenna jest jedność stylu, niewielka ilość skreśleń w korekcie.
Codzienna praca: unikać hulatyk, natchnienie jest siostrą codziennej pracy.
Zalety uprawiania poezji: zajmowanie się poezją przynosi bardzo wiele zysku, kształci moralnie, przynosi sławę (późno, bo późno, ale jednak).
O wierzycielach: lepiej ich nigdy nie mieć!
wtorek, 15 lipca 2008
M.KUNDERA- O GRAFOMANII.
1) wysoki stopień upowszechnienia dobrobytu, który umożliwia ludziom zajmowanie się czynnościami bezużytecznymi;
2) wysoki stopień atomizacji życia społecznego i płynące z niego powszechne osamotnienie jednostek;
3) radykalny brak wielkich przemian społecznych w życiu narodu (…).
Skutek wywiera także wpływ na przyczynę. Powszechna samotność wywołuje grafomanię ale jednocześnie powszechna grafomania utwierdza i powiększa ogólną samotność. Wynalazek druku umożliwił niegdyś ludzkości wzajemne porozumiewanie się. W czasach powszechnej grafomanii pisanie książek uzyska odwrotny sens: każdy jest otoczony swymi literami jak ścianą z luster, przez którą nie dochodzi żaden głos z zewnątrz. (…)
Ściana z luster, hmm... smutne to dosyć... I jeszcze taka myśl:
Piszemy książki, bo dzieci się nami nie interesują. Zwracamy się do anonimowego świata, ponieważ nasza żona zatyka sobie uszy, kiedy mówimy (…).
M. Kundera, Księga śmiechu i zapomnienia (powst. 1979).
poniedziałek, 14 lipca 2008
J.M.Coetzee

niedziela, 13 lipca 2008
Zbigniew Herbert

Arachne
Arachne była córką kupca farb w jednym z miast jońskich. Studiowała na wydziale tkactwa w Boskiej Akademii Sztuk Pięknych w Atenach, gdzie otrzymała dyplom summa cum laude wraz z przepowiednią zawrotnej kariery. Kto mógł przypuszczać, że przepowiednie te ziszczą się w sposób tak katastrofalny. Stan rzeczy – ulotne przędziwo.
Jednak jeszcze więcej w nierozważnej głowie Arachne. Sławę rozniecił ojciec tkaczki w dobrze zrozumiałym celu reklamy, tak że oboje kroczyli razem przez skrawek ziemi jońskiej wydartej barbarzyńcom, idąc jakby przez czas w chmurze bieli niebieskiej, ochry z Synopy, błękitu z Sorrento i zieleni Tintoretta, co prawda jeszcze niezrealizowanej, ale już przeczutej.
Sława nieposkromiona i nazbyt głośna sięgała uszu patronki sztuk Ateny, która zażądała konkursu. Pod zmienioną postacią zjawiła się w pracowni Arachne. Obie miały tkać zasłonę zatytułowaną banalnie, ale, jak się okazało, podstępnie. Arachne nie przeczuwała podstępu i zaprezentowała smaczny kawałek przedstawiający erotyczne życie Bogów. Jej znajomość figur erotycznych i innych szczegółów, w jakich przedstawieni byli Bogowie, była zaiste bogata i niepokojąco śmiała.
Atena wrażliwa na osobliwy związek sztuki z prawdą nie chciała jednak, aby sztuka kłóciła się z obyczajnością, odrzuciła te zuchwałe sceny gwałtownie, poszarpała tkaninę Arachne i na niej miała się powiesić śmiała artystka. Według innej wersji Atena przemieniła Arachne w pająka.
Diego Velazquez da Silva był artystą, który w niezrównany sposób godził swoje życie na fazy sprzeczne sztuki i życia dworskiego, wierności i zdrady, żaru i chłodu. W wielkim płótnie „Las Hilanderas” widzimy wnętrze królewskiego warsztatu świętej Elżbiety, gdzie młode dziewczęta przędą nici. W głębi scena, która być może przedstawia sąd Ateny nad tkaniną Arachne. Nie przedstawia, ale oddala w dziwne odosobnienie.
I tu błąka się tajemnica owego niezwykłego sądu – abstrakcja, śmierć, geometria, odsunięcie od wszelakich, różnorodnych form życia.
sobota, 12 lipca 2008
o studiowaniu z dedykacją dla Ukochanego

"Postać studiującego jest pełna sprzeczności i napięcia. Studia są bowiem jako takie bezkresne i niemożliwe do dokończenia. Kto zna wielogodzinne błądzenie po książkach, w czasie którego każdy fragment, każdy symbol, każdy inicjał, na który się napotykamy, zdaje się otwierać na nową drogę, porzucaną wszakże niebawem dla nowego odkrycia, [...] ten wie, że studia nie tylko nie mogą mieć końca, lecz też nie mogą go pragnąć. Stąd pada światło na etymologię słowa studium. Sprowadza się ona do rdzenia st- bądź sp-, wskazującego na wstrząs, szok. Studia i konsternacja są z tego punktu widzenia spokrewnione: kto studiuje, znajduje się w sytuacji kogoś, kto poczuł nagle uderzenie; skonsternowany tym, co mu się przydarzyło, nie potrafi ani zgłębić danej rzeczy, ani się od niej uwolnić. Studiujący jest zatem zawsze również trochę otumaniony, oszołomiony. Podczas gdy z jednej strony jest wytrącony z równowagi i pogrążony w myślach - gdyż w istocie studia to męka i namiętność, z drugiej strony mesjańskie dziedzictwo, za które bierze odpowiedzialność, pobudza go nieustannie do tego, aby doprowadzić rzecz do końca. Owo festina lente, to następowanie po sobie zdumienia i przenikliwości, odkrycia i niemocy, pasji i działania, jest rytmem studiów".
Giorgio Agamben, "Idee des Studiums", cytowane tutaj za artykułem Arkadiusza Żychlińskiego "O iluzjach edukacji" ("Przegląd Polityczny" nr 82).
czwartek, 10 lipca 2008
szafa z książkami.

"W tym surowo umeblowanym kupieckim pokoju stała sobie oszklona szafa na książki, zasłonięta zieloną taftą. Właśnie o tym księgozbiorze pragnę teraz porozmawiać. Taka szafa z książkami, do której zaglądamy we wczesnym dzieciństwie, towarzyszy człowiekowi całe życie. Układ jej półek, zestaw książek, kolor grzbietów, stają się kolorem, pułapem i układem całej literatury światowej. Tak to jest! Te książki, które nie stały w pierwszym księgozbiorze, nigdy nie wcisną się w kosmos literatury światowej. Chcąc nie chcąc, w pierwszym księgozbiorze każda książka to klasyka i już nigdy nie ośmielisz się wyrzucić z niego ani jednego grzbietu.
Ta dziwna maleńka biblioteka powstawała przez dziesiątki lat, w sposób równie nieprzypadkowy jak geologiczne słoje. Księgozbiór ojca nie był zmieszany z księgozbiorem matki. Każdy z nich istniał oddzielnie, tak że szafka ta w swoim przekroju była historią duchowych przygód całego rodu i zaszczepionej na nim obcej krwi.
Pamiętam, że na najniższej półce panował zawsze chaos: książki nie stały jedna przy drugiej, grzbiet przy grzbiecie, lecz leżały jak ruiny: rude Pięcioksięgi z oberwanymi okładkami, rosyjska historia Żydów napisana niezręcznym i bojaźliwym językiem przez mówiącego po rosyjsku talmudystę. To właśnie był pogrążony w kurzu chaos judaizmu. W to miejsce popadł też szybko mój starohebrajski elementarz, z którym nie zdołałem się zapoznać. W przystępie narodowej skruchy najęto mi prawdziwego żydowskiego nauczyciela. Przychodził do nas ze swej Torgowej ulicy i uczył mnie siedząc w czapce, co mnie bardzo peszyło. Jego literacki rosyjski brzmiał fałszywie. Elementarz hebrajski z obrazkami ukazywał w różnych postaciach - z kotem, książką, wiadrem, konewką - ciągle tego samego chłopca w czapce z daszkiem, o bardzo smutnym i dorosłym wyrazie twarzy. Nie rozpoznawałem w tym chłopcu siebie i całym swym jestestwem buntowałem się przeciw tej książce i nauce. Jedno mnie w tym nauczycielu uderzyło - uczucie żydowskiej dumy narodowej, chociaż brzmiało ono nienaturalnie. [...] Ale wiedziałem, że wychodząc na ulicę, chowa tę swoją dumę, i dlatego nie wierzyłem mu wcale.
Nad ruinami judaizmu zaczynał się porządek. To byli Niemcy: Schiller, Goethe, Körner i Szekspir po niemiecku, stare lipsko-tybingeńskie wydanie, baryłeczki i kurduple w wytłaczanych oprawach koloru bordo. Drobny druk obliczony na młode oczy, miękkie grawiury stylizowane trochę na antyk: kobiety z rozpuszczonymi włosami załamujące ręce, niby lampa, a jakby kaganek, jeźdźcy o wysokich czołach, a na winietach - kiście winogron. To ojciec przedzierał się samodzielnie z talmudycznego matecznika w świat germański.
Jeszcze wyżej stały rosyjskie książki matki - Puszkin w wydaniu Isakowa z siedemdziesiątego szóstego roku. Do dzisiaj myślę, że to piękne wydanie podoba mi się bardziej od akademickiego. Nie ma w nim nic zbędnego, czcionki ułożone są harmonijnie, kolumny wierszy płyną swobodnie, jak bataliony biegnących żołnierzy, a prowadzą ich, jak pułkownicy, rozumnie odmierzone na lata, włącznie z trzydziestym siódmym. Kolor Puszkina? Każdy kolor jest przypadkowy - jakiż kolor można dobrać do szmeru mowy? Do diabła z idiotycznym alfabetem kolorów Artura Rimbauda!
Mój isakowski Puszkin miał zwykłą gimnazjalną płócienną oprawę i sutannę nieokreślonego koloru, raczej czarnoburą, wyleniałą, o ziemistym piaskowym odcieniu. [...] Był na nim napis rudym atramentem: 'Uczennicy III-ej klasy za pilność'. Z tym isakowskim Puszkinem wiąże się opowieść o idealnych nauczycielach i nauczycielkach w dziurawych butach i z suchotniczym rumieńcem na twarzy: osiemdziesiąte lata w Wilnie. Słowo 'inteligent' matka, a zwłaszcza babka, wymawiały z dumą.
Lermontow miał oprawę zielonobłękitną i jak gdyby wojskową. Nie na próżno był huzarem. Nigdy nie uważałem, aby był bratem czy kuzynem Puszkina. Chociaż na przykład Goethe i Schiller byli dla mnie bliźniakami. Odczuwałem, że Lermontow jest Puszkinowi obcy, i dlatego świadomie go wyodrębniałem. Przecież po trzydziestym siódmym roku i krew, i wiersze szemrały już inaczej.
A kim byli Turgieniew i Dostojewski? Byli dodatkiem do 'Niwy'. Zewnętrznie prezentowali się jednakowo, jak bracia. Okładki z kartonu, obciągnięte skórą. Dostojewski obłożony był zakazem, który leżał na nim jak kamień grobowy. Mówiono o nim, że jest 'ciężki'. Turgieniew, jego Baden-Baden, 'Wiosenne wody' i leniwe rozmowy, był otwartu i dozwolony. Ale wiedziałem, że takiego spokojnego życia jak u Turgieniewa już nie ma i nigdy nie będzie".
Osip Mandelsztam, "Zgiełk czasu", tłum. R. Przybylski, Czytelnik, Warszawa 1994, s. 23-26. (Fragmenty tytułowego eseju).
poniedziałek, 7 lipca 2008
**** o uczonych...

"Od dwóch dni bacznie przypatruję się uczonym. Na myśl, że kiedyś mógłbym stać się podobny do któregoś z nich, mój sarkazm mięknie, przeradza się w smutek. Ci ludzie prawdopodobnie wiedzą bardzo dużo o czymś bardzo małym, bo też tak ktoś definiował uczonego: to człowiek wiedzący coraz więcej o coraz mniejszym wycinku. Jeden wie wszystko o jakichś kamieniach, drugi - prawie wszystko o jakichś papierach. To ludzie opętani, jeśli zaś trwonią dnie i noce na żmudne badania, czynią to nie gwoli szukania prawdy i eliminowania błędu, lecz po pierwsze dlatego, że nic innego i inaczej robić nie potrafią; pasjonuje ich własna praca, są owładnięci namiętnością podobną do pasji kolekcjonera znaczków czy muszel. Naukowcy całego świata to w większości zwyczajni rzemieślnicy, niestrudzeni wyrobnicy. Próżno szukać na ich twarzach szlachetnego znużenia myślą, pasji całościowego zrozumienia świata; widać na nich tylko przemęczenie fizyczne, skromność lub butę, nieśmiałość lub oderwanie. Czyżby naprawdę Arystoteles, Galileusz, Leonardo da Vinci czy Leibniz po to się narodzili, myśleli, miotali się i cierpieli, aby teraz mógł spokojnie prosperować taki rodzaj ludzi!?..."
Mircea Eliade, "Moje życie: fragmenty dziennika 1941-1985", tłum. I. Kania, KR, Warszawa 2001, s. 37-38.
piątek, 4 lipca 2008
Kobieta zawiedziona-Simone de Beauvoir

- „Tym razem weszłam na górę bez pośpiechu, włożyłam klucz do zamka. Jakie puste było mieszkanie! Jakie ono jest puste! To oczywiste, skoro nikogo w nim nie ma. Ale nie, zwykle kiedy wracam do domu, zastaję Maurycego nawet pod jego nieobecność. Dziś wieczór drzwi otwierają się na opustoszałe pokoje...”
- „Pewien człowiek stracił swój cień. Nie pamiętam już, co mu się przydarzyło, ale to było straszne. Ja straciłam swój obraz. Nie patrzyłam na niego często, ale on był w tle, taki, jaki Maurycy namalował dla mnie. Obraz kobiety bezpośredniej, prawdziwej, „autentycznej”, ani małostkowej, ani idącej na kompromis, lecz pełnej zrozumienia, wyrozumiałej, wrażliwej, głęboko myślącej, poświęcającej wiele uwagi rzeczom i ludziom, oddanej bez reszty kochanym przez siebie istotom i starającej się zapewnić im szczęście. Piękne życie, pogodne i aktywne, w „harmonii”. Wokół mnie zrobiło się ciemno, już siebie nie widzę. A co widzą inni? Być może coś szkaradnego.”
- „ Uśmiechnęła się z odrobiną politowania: - Ależ, mamo, po 15 latach małżeństwa to normalne, że przestaje się kochać swoją żonę. Dziwne byłoby, gdyby było inaczej! – Są ludzie, którzy kochają się przez całe życie. – Udają. – Posłuchaj, nie odpowiadaj mi jak inni ogólnikami: „To jest normalne, to naturalne.” To mnie nie zadowala. Z pewnością popełniłam jakieś błędy. Jakie? – Popełniłaś błąd sądząc, ze miłość to coś trwałego. Ja już zrozumiałam; kiedy tylko zaczynam się przywiązywać do jakiegoś faceta, biorę sobie innego. – A wiec nigdy nie będziesz kochać! – Oczywiście, że nie. Sama widzisz, dokąd to prowadzi. – Po co żyć, jeśli się nikogo nie kocha! Nie żałuję, że kochałam Maurycego i nawet dziś nie chcę przestać go kochać. Pragnę, aby on mnie kochał.”
- "Dziś rano doznałam olśnienia: to wszystko moja wina. Najpoważniejszy błąd, jaki popełniłam, to to, że nie rozumiałam przemijania czasu. Czas mijał, a ja trwałam w swej postawie idealnej żony idealnego męża. Zamiast ożywić nasze życie seksualne, fascynowałam się wspomnieniami naszych dawnych nocy. Wyobrażałam sobie, że zachowałam twarz i figurę trzydziestolatki, zamiast dbać o siebie, uprawiać gimnastykę, odwiedzać salon piękności. Pozwoliłam zanikać swojej inteligencji; nie kształciłam już umysłu, myślałam sobie: później, kiedy dziewczynki dorosną i nas opuszczą.[...] Sądziłam, że ognisko domowe starczy mu za wszystko, sądziłam, że mam go całego dla siebie. Ogólnie rzecz biorąc uważała, że wszystko jest już uzgodnione, ustalone: musiało go to drażnić, jego, który zmienia się i poddaje różne rzeczy w wątpliwość. Rozdrażnienie, tego się nie wybacza."
czwartek, 3 lipca 2008
Ciekawość Ciorana nigdy we mnie nie gasnie.

zamyślenie nad myślą mi bliską...
Groza. Lękam się tych odkryć bardziej niż nieszczęść, niż strasznej samotności, niż nocnych duchów, co lubią mnie gnębić. Jestem taki sam jak miliardowy pochód za mną i jak miliardowy pochód przede mną. Nie różnię się od swego standardowego modelu psychologicznego ani o centymetr, ani o odcień, ani o odruch. Powtarzam doświadczenia i odkrycia setek tysięcy ludzi, doświadczenia i odkrycia zapisane, a jeśli nie zapisane, to po wielokroć odczute i przeżyte i przez tę intensywność odczuć oraz przeżyć skamieniałe na zawsze jak gigantyczne pomniki albo jak Himalaje, których nie trzeba i nie warto zapisywać czy opisywać".
Tadeusz Konwicki, "Kalendarz i klepsydra", Czytelnik, Warszawa 1982, s. 346.
środa, 2 lipca 2008
Myśl Ciorana

"Parę dni temu... szykowałem się do wyjścia i chcąc poprawić szalik spojrzałem w lustro. I nagle niewyobrażalny strach: kim jest ten człowiek? Niemożliwe, żebym to był ja. Rozpoznawałem płaszcz, szalik, kapelusz, ale nie wiedziałem, kim jestem, bo to nie byłem ja. Trwało to jakieś trzydzieści sekund. Kiedy przyszedłem do siebie, strach nie ustąpił od razu, tylko nieznacznie osłabł. Zachowanie zdrowych zmysłów to przywilej, który może nam zostać odebrany".
E. M. Cioran
wtorek, 1 lipca 2008
Zdjęcie zrobione przez Ukochanego i cytat warty przeczytania.
"Plan godzin. - Tryb życia, jaki przystoi intelektualiście, od trybu życia mieszczanina różni się nade wszystko tym, że intelektualista nie uznaje alternatywy pracy i rozrywki. Praca, która po to, by trzymać się rzeczywistości, nie musi najpierw podmiotowi wyrządzać całego zła, jakie potem ma wyrządzić innym, jest przyjemnością nawet w chwilach rozpaczliwego wysiłku. Wolność, którą ta praca oznacza, to ta sama wolność, jaką społeczeństwo mieszczańskie rezerwuje wyłącznie dla wypoczynku i przez tę reglamentację zarazem mu ją odbiera. Odwrotnie, dla tego, kto wie o wolności, wszystkie tolerowane przez owo społeczeństwo rozrywki są nieznośne, i poza pracą, którą zresztą obejmuje to, co mieszczanie odsuwają na czas wolny po pracy jako 'kulturę', nie będzie wdawał się w żadne zastępcze rozkosze. Work while you work, play while you play - to jedna z podstawowych reguł represyjnej samodyscypliny. Rodzice, dla których dobre cenzurki dziecka były kwestią prestiżu, nie mogli pogodzić się z tym, że dziecko wieczorem zbyt długo czyta albo w ogóle, według ich pojęć, przemęcza się duchowo. W ich głupocie odzywało się ingenium ich klasy. Wpojona od czasów Arystotelesa doktryna umiaru jako racjonalnej cnoty usiłuje między innymi tak mocno utrwalić społecznie niezbędny podział człowieka na wzajem niezależne funkcje, aby żadna z tych funkcji nigdy już nie poważyła się zatrącić o inne i przypomnieć o człowieku. Ale Nietzschego równie trudno wyobrazić sobie w gabinecie, z przedpokojem, gdzie sekretarka sprawuje pieczę nad telefonem, siedzącego do piątej przy biurku, jak grającego po zakończonym dniu pracy w golfa. Pod presją społeczeństwa jedynie chytre skrzyżowanie szczęścia i pracy stwarza szansę autentycznego doświadczenia. Jednak coraz mniej na nie miejsca. Nawet tak zwane zawody umysłowe przez upodobnienie do interesu zostają kompletnie wyprane z przyjemności. Atomizacja postępuje nie tylko między ludźmi, ale także w poszczególnej jednostce, między sferami jej życia. Z pracą nie ma się wiązać żadne spełnienie, bo inaczej utraciłaby swą funkcjonalną skromność w totalności celów, na czas wolny nie powinna padać żadna iskra refleksji, bo mogłaby przeskoczyć na świat pracy i wszcząć pożogę. Strukturalnie praca i rozrywka coraz bardziej się do siebie upodabniają, a zarazem coraz ściślej oddziela się je niewidzialnymi liniami demarkacyjnymi. Z obydwu na równi wygnano rozkosz i ducha. Tu i tam rządzą zawzięta powaga i pseudoaktywność".
Theodor W. Adorno, "Minima Moralia: Refleksje z poharatanego życia", tłum. M. Łukasiewicz, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1999, s. 151-152.
poniedziałek, 30 czerwca 2008
I ja kiedyś myślałam,ach..a gdyby tak poznać Miłosza...

"Brnąłem w poprzek przez całą Amerykę, żeby poznać Czesława Miłosza. Nie lubię poznawać sławnych ludzi, których szanuję i podziwiam. Wolę ich znać po swojemu i jakby pokątnie. Z książek, z ekranu, z dźwięków. Taka znajomość i taka przyjaźń zupełnie mnie zadowala.
Ale z Miłoszem jest trochę inaczej. Mój stosunek do niego, znakomitego współczesnego poety, zawiera w sobie elementy zabobonu i czci odrobinę religijnej. Kiedy spoglądam często na niego poprzez jego książki, przez zasieki kolczaste wersetów jego tekstu, mam w głowie czad płonących torfowisk litewskich, mam na grzbiecie chłód lęków przed zapomnieniem w topieli rojstów pośrodku puszczy, która nie zaczyna się i nie kończy, mam w sobie drżączkę jak przy odprawianiu guseł, ale guseł wypędzonych spomiędzy naszych dębów na obce runwaye lotnicze.
Kiedyś nie lubiłem Miłosza nie znając go zupełnie. Słuchałem obelg i zniewag miotanych na niego i wierzyłem leniwie tym potwarzom. Prawdę mówiąc, znałem go już trochę, bo robiłem korektę jego reportaży Żagarysty w 'Odrodzeniu'. Nie dość, już mnie wtedy zafascynował i znęcił, ale potem zapomniałem. Może zapomniałem umyślnie, gdyż był dla mnie w tych esejach, ale chyba tylko dla mnie, zbyt pański, zbyt przemądrzały i natychmiast w nim węszyłem panicza oraz prymusa, którzy mnie prześladują całe życie i których lękam się jednakowo przez całe życie.
Więc udrapowałem się w niechęć, a może nawet w pogardę słuchając z aprobatą bajań o przeniewiercy. Potem sięgnąłem, żeby dać ideologiczny odpór, po tom esejów Miłosza.Czytałem walcząc z książką do upadłego, na śmierć i życie. Spocony, zziajany, z pękniętym kręgosłupem uległem, ale jeszcze się nie poddałem. A potem przyszły wiersze, a potem przyszła 'Rodzinna Europa', którą czytałem jak Biblię, jak własną metrykę [...], którą znam prawie na pamięć, ale której nie umiem nikomu powtórzyć, ale która pozwoliła mi zrozumieć samego siebie i mój los nie dorobiony, nie zaczęty i nie skończony.
Obcowałem w spazmach miłości i niechęci z tym człowiekiem, co odzywał się jak z tamtego świata. Powolutku, sam nie wiem kiedy, usynowiłem się własnowolnie, związałem się uzurpowanym pokrewieństwem, zacząłem trochę grać dla niego, przyjmować jakieś pozy, stroić poufałe miny.
I nie wycofam się, choćbym miał skonać. To jest panicz jakiś i prymus. To jest besserwisser i nieprzyjemny wynioślacz. Ale dzięki Bogu, dzięki Dewajtisowi i czortowi, że jest. Czy mu się podoba, czy nie, będę wysysał z niego tę gorycz naszych ziół, dewyne po trys, które podtrzymują moje słabe życie.
Sunąłem cichcem do niego przez całą Amerykę, żeby pokłonić się do ziemi i chwilę pomilczeć przy nim. Nie zapowiadałem się uroczyście, nie pisałem, nie dzwoniłem, żeby nie było pretensjonalnego szumu. Chciałem go spotkać skromnie i dostojnie [...]. Pełzłem więc w męczarniach przez ten legendarny kontynent do legendarnej i kochanej już przeze mnie zatoki San Francisco pełnej widzeń, a po drodze obmyślałem i przeżywałem natychmiast tysiące wariantów rozmów oraz milczeń między rozmowami. Tysiąc razy w myślach telefonowałem skromnie do Miłosza, tysiąc razy podchodziłem nieśmiało do niego na podworcach Berkeley, tysiąc razy pozdrawiałem go ślicznie po litewsku i białorusku. Wymyśliłem wszystkie jego riposty i odzywki, wszystkie możliwe sposoby zachowania.
Lecz nie przewidziałem jednego jedynego. Że po prostu uniknie spotkania ze mną. No i bardzo dobrze".Tadeusz Konwicki, "Kalendarz i klepsydra", Czytelnik, Warszawa 1982, s. 163-165.
A teraz sobie myslę,że pewnie Miłosz najzwyczajniej by uniknął spotkania ze mną. Nie czuję nawet o to żalu, uśmiecham się tylko i myślę sobie, jak to dobrze, że znam Miłosza tak po swojemu, z jego książek, wierszy z telewizji, że takie poznanie mi wystarcza.
środa, 4 czerwca 2008
Myśl warta przemyślenia.
![]() |
|
Gdyby Bóg mógł zboczyć z drogi prawdy, pozostałbym wierny prawdzie i opuściłbym Boga. |
Mistrz Eckhart |
niedziela, 13 kwietnia 2008
O POEZJI.....

"Ciemność poezji nie jest pomysłem poetów, to jest coś, co jest jej rdzeniem. Gdyby poezję przenicować, wywrócić na jej drugą stronę, na nice, to ukazałaby się- ciemność. To coś- ta ciemność- znajduje się w najgłębszych warstwach jej istnienia. Jacyś bogowie ją tam kiedyś umieścili. I wchodząc w tę ciemność- wchodzimy też w najgłębsze warstwy naszego tutejszego istnienia."
Jarosław Marek Rymkiewicz w rozmowie z Piotrem szewcem,Nowe Książki,2001,nr 8.