U wrót doliny.
Po deszczu gwiazd
na łące popiołów
zebrali się wszyscy pod strażą aniołów
z ocalałego wzgórza
można objąć wzrokiem
całe beczące stado dwunogów
naprawdę jest ich niewielu
doliczając nawet tych którzy przyjdą
z kronik bajek i żywotów świętych
ale dość tych rozważań
przenieśmy się wzrokiem
do gardła doliny
z którego dobywa się krzyk
po świście eksplozji
po świście ciszy
ten głos bije jak źródło żywej wody
jest to jak nam wyjaśniają
krzyk matek od których odłączają dzieci
gdyż jak się okazuje
będziemy zbawieni pojedynczo
aniołowie stróże są bezwzględni
i trzeba przyznać mają ciężką robotę
ona prosi
-schowaj mnie w oku
w dłoni w ramionach
zawsze byliśmy razem
nie możesz mnie teraz opuścić
kiedy umarłam i potrzebuję czułości
starszy anioł
z uśmiechem tłumaczy nieporozumienie
staruszka niesie
zwłoki kanarka
(wszystkie zwierzęta umarły trochę wcześniej)
był taki miły - mówi z płaczem
wszystko rozumiał
kiedy powiedziałam -
głos jej ginie wśród ogólnego wrzasku
nawet drwal
którego trudno posądzać o takie rzeczy
stare zgarbione chłopisko
przyciska siekierę do piersi
- całe życie była moja
teraz też będzie moja
żywiła mnie tam
wyżywi tu
nikt nie ma prawa
- powiada -
nie oddam
ci którzy jak się zdaje
bez bólu poddali się rozkazom
idą spuściwszy głowy na znak pojednania
ale w zaciśniętych pięściach chowają
strzępy listów wstążki włosy ucięte
i fotografie
które jak sądzą naiwnie
nie zostaną im odebrane
tak to oni wyglądają
na moment
przed ostatecznym podziałem
na zgrzytających zębami
i śpiewających psalmy.
Zbigniew Herbert.
Dzisiaj słuchaliśmy wersji śpiewanej tego wiersza,
ponownie się zachwyciłam, zapatrzyłam w
w te słowa i smutek mnie ogarnął. Piękna, nieśmiertelna
poezja.
Odnajdziesz tutaj moje myśli na temat historii,literatury,poezji,życia i śmierci.Sztuka jest uprzywilejowana na tych stronach,ona nadaje sens i smak życiu.Jeśli jesteś zainteresowany,czytaj,najlepiej przy kawie.Może odnajdziesz tutaj coś co cię zainspiruje.A może sam napiszesz do mnie kilka słów w komentarzu, które staną się inspiracją dla mnie.
piątek, 25 czerwca 2010
Nieśmiertelna poezja.
czwartek, 12 marca 2009
Myśl o Krakowie

Na granicy świata i zaświatów, w Krakowie.
Tup tup po wytartych flizach kościołów,
Pokolenie za pokoleniem. Tutaj coś zrozumiałem
Z obyczaju moich sióstr i braci.
Nagość kobiety spotyka się z nagością mężczyzny
I dopełnia siebie swoją drugą połową
Cielesną albo i boską,
Co pewnie stanowi jedno,
Jak nam wyjawia Pieśń nad pieśniami.
I czyż każde z nich nie musi wtulać się w Wiecznie Żyjącego,
W jego zapach jabłek, szafranu, cynamonu, goździków, kadzidła,
W Niego, który jest i który przychodzi
Z jasnością jarzących się woskowych świec?
I On, podzielny, dla każdego osobny,
Przyjmuje w opłatku jego i ją do wnętrza, w ich własny płomień.
Przesłaniają blask tkaniną swoich mszystomglistych strojów,
Noszą maski z jedwabiu, porcelany, mosiądzu i srebra
Żeby nie myliły twarze, pospolite.
Krzyżyki na marmurze będą ozdabiać ich groby.
Wiersz pochodzi z tomiku Druga przestrzeń, Wydawnictwo Znak, Kraków 2002.
piątek, 6 marca 2009
POETYCZNIE

Leśmian Bolesław
W malinowym chruśniaku
W malinowym chruśniaku, przed ciekawych wzrokiem
Zapodziani po głowy, przez długie godziny
Zrywaliśmy przybyłe tej nocy maliny.
Palce miałaś na oślep skrwawione ich sokiem.
Bąk złośnik huczał basem, jakby straszył kwiaty,
Rdzawe guzy na słońcu wygrzewał liść chory,
Złachmaniałych pajęczyn skrzyły się wisiory
I szedł tyłem na grzbiecie jakiś żuk kosmaty.
Duszno było od malin, któreś, szapcząc, rwała,
A szept nasz tylko wówczas nacichał w ich woni,
Gdym wargami wygarniał z podanej mi dłoni
Owoce, przepojone wonią twego ciała.
I stały się maliny narzędziem pieszczoty
Tej pierwszej, tej zdziwionej, która w całym niebie
Nie zna innych upojeń, oprócz samej siebie,
I chce się wciąż powtarzać dla własnej dziwoty.
I nie wiem, jak się stało, w którym okamgnieniu,
Żeś dotknęła mi wargą spoconego czoła,
Porwałem twoje dłonie - oddałaś w skupieniu,
A chruśniak malinowy trwał wciąż dookoła.
DLA UKOCHANEGO...ACH..I NIE WIEM JAK SIĘ STAŁO, W KTÓRYM OKAMGNIENIU...
czwartek, 2 października 2008
PIĘKNY TEKST

W Teatrze Telewizji w "Rodzinnym Show" było zupełnie nowe tłumaczenie Scarborough.
Zrobił je Jarosław Stypa
Bardzo udane, choć trochę odbiega od oryginału.
Gdy na targ zechcesz w Scarborough wejść,
Tam gdzie pieprz, rozmaryn i mak...
Pewnemu chłopcu przypomnij mnie,
Co miłości wykradł mi kwiat.
Powiedz, niech zrobi mi kaftan ze lnu,
Tam gdzie pieprz, rozmaryn i mak...
Nietknięty igłą, bez żadnych szwów.
Wtedy pokocham go jeszcze raz.
Powiedz, niech znajdzie mi pszeniczny łan,
Tam, gdzie pieprz, rozmaryn i mak...
Pośrodku głębiny, wśród morskich fal,
Wtedy pokocham go jeszcze raz.
Powiedz, niech zrówna go sierpem ze szkła,
Tam gdzie pieprz, rozmaryn i mak...
Gdy zapadnie noc lecz przed końcem dnia,
Wtedy pokocham go jeszcze raz.
środa, 27 sierpnia 2008
ADAM ZAGAJEWSKI- BRAMA
czwartek, 21 sierpnia 2008
Giennadij Ajgi

Pożegnalny
O, widzę ciebie, jak blask w pomarańczy,
kiedy się ją rozkrawa —
twoja cisza oświetlała źrenice
z daleka, nie tknąwszy jeszcze,
jakbyś patrzyła
jeszcze spoza źrenic —
tam, w głębi,
gdzie gorąco i czerwień.
Jakbyś ramionami i szyją
tłumaczyła moim ramionom,
gdzie w bliskości jest mijanie się,
i czy to było krzywdzące,
kiedy było
cichsze od ramion, cichsze od szyi, cichsze
od rąk.
Więc jak otwarte lufciki zapamiętałem
wszystkie twoje imiona dziecięce,
znałem je tylko ja i pozostały
jak śnieg na zewnątrz
zatrzaśniętej bramy —
cichsze od śmierci
i cichsze od ciebie.
wtorek, 19 sierpnia 2008
Piękna poezja i zdjęcia ukochanego,a kwiaty były dla mnie
JEDWAB DUSZY
nie mówiłem z nią
ani o miłości
ani o śmierci
tylko ślepy smak
i niemy dotyk
biegały między nami
gdy pogrążeni w sobie
leżeliśmy blisko
muszę
zajrzeć do jej wnętrza
zobaczyć co nosi
w środku
gdy spala
z otwartymi ustami
zajrzałem
i co
i co
jak myślicie
co zobaczyłem
spodziewałem się
gałęzi
spodziewałem się
ptaka
spodziewałem się
domu
nad wodą wielką i cichą
a tam
na szklanej płycie
zobaczyłem parę
jedwabnych pończoch
mój Boże
kupię jej te pończochy
kupię
ale co zjawi się wtedy
na szklanej płycie
małej duszy
czy będzie to rzecz
której nie dotyka się
ani jednym palcem marzenia.
wtorek, 5 sierpnia 2008
Zbigniew Herbert
Przepaść Pana Cogito |
W domu zawsze bezpiecznie ale zaraz za progiem gdy rankiem Pan Cogito wychodzi na spacer napotyka - przepaść nie jest to przepaść Pascala nie jest to przepaść Dostojewskiego jest to przepaść na miarę Pana Cogito dni bezdenne dni budzące grozę idzie za nimi jak cień przystaje przed piekarnią w parku przez ramię Pana Cogito czyta z nim gazetę uciążliwa jak egzema przywiązana jak pies za płytka żeby pochłonęła głowę ręce i nogi kiedyś być może przepaść wyrośnie przepaść dojrzeje i będzie poważna żeby tylko wiedzieć jaką pije wodę jakim karmić ją ziarnem teraz Pan Cogito mógłby zebrać parę garści piasku zasypać ją ale nie czyni tego więc kiedy wraca do domu zostawia przepaść za progiem przykrywając starannie kawałkiem starej materii |
poniedziałek, 28 lipca 2008
Mistrz słowa,coż..i tyle,a kto wrażliwy niech sam przeczyta.

Jak powinno być w niebie
Jak powinno być w niebie wiem, bo tam bywałem.
U jego rzeki. Słysząc jego ptaki.
W jego sezonie: latem, zaraz po wschodzie słońca.
Zrywałem się i biegłem do moich tysiącznych prac,
A ogród był nadziemski, dany wyobraźni.
Życie spędziłem układając rytmiczne zaklęcia,
Tego co ze mną się działo nie bardzo świadomy
Ale dążąc, ścigając bez ustanku
Nazwę i formę. Myślę, że ruch krwi
Tam powinien być dalej triumfalnym ruchem
Wyższego, że tak powiem, stopnia. Że zapach lewkonii
I nasturcja i pszczoła i buczący trzmiel,
Czy sama ich esencja, mocniejsza niż tutaj,
Muszą tak samo wzywać do sedna, w sam środek
Za labiryntem rzeczy. Bo jakżeby umysł
Mógł zaprzestać pogoni, od Nieskończonego
Biorąc oczarowanie, dziwność, obietnicę?
Ale gdzie będzie ona, droga nam śmiertelność?
Gdzie czas, który nas niszczy i razem ocala?
To już za trudne dla mnie. Pokój wieczny
Nie mógłby mieć poranków i wieczorów.
A to już dostatecznie mówi przeciw niemu.
I zęby sobie na tym połamie teolog.
Piosenka o końcu świata
W dzień końca świata
Pszczoła krąży nad kwiatem nasturcji,
Rybak naprawia błyszczącą sieć.
Skaczą w morzu wesołe delfiny,
Młode wróble czepiają się rynny
I wąż ma złotą skórę, jak powinien mieć.
W dzień końca świata
Kobiety idą polem pod parasolkami,
Pijak zasypia na brzegu trawnika,
Nawołują na ulicy sprzedawcy warzywa
I łódka z żółtym żaglem do wyspy podpływa,
Dźwięk skrzypiec w powietrzu trwa
I noc gwiaździstą odmyka.
A którzy czekali błyskawic i gromów,
Są zawiedzeni.
A którzy czekali znaków i archanielskich trąb,
Nie wierzą, że staje się już.
Dopóki słońce i księżyc są w górze,
Dopóki trzmiel nawiedza różę,
Dopóki dzieci różowe się rodzą,
Nikt nie wierzy, że staje się już.
Tylko siwy staruszek, który byłby prorokiem,
Ale nie jest prorokiem, bo ma inne zajęcie,
Powiada przewiązując pomidory:
Innego końca świata nie będzie,
Innego końca świata nie będzie.
Tak mało
Tak mało powiedziałem.
Krótkie dni.
Krótkie dni,
Krótkie noce,
Krótkie lata.
Tak mało powiedziałem,
Nie zdążyłem.
Serce moje zmęczyło się
Zachwytem,
Rozpaczą,
Gorliwością,
Nadzieją.
Paszcza lewiatana
Zamyka się na mnie.
Nagi leżałem na brzegach
Bezludnych wysp.
Porwał mnie w otchłań ze sobą
Biały wieloryb świata.
I teraz nie wiem,
Co było prawdziwe.
Czesław Miłosz
czwartek, 24 lipca 2008
Rilke

Rainer Maria Rilke
Z "NOWYCH WIERSZY"
Neue Gedichte, 1907
SKARGA DZIEWCZYNY
Mädchen-Klage
gdyśmy wszyscy byli dziećmi,
by być samym, spokój niosła;
komu zaś się dłużył czas,
własną stronę taki miał,
własną bliskość, własną dal,
drogę, zwierzę albo obraz.
I myślałam sobie: życie
zawsze będzie tak obficie
darzyć samotnością szczęsną.
W sobie każdy jest największy!
Czy nie znajdę już pociechy,
by zrozumieć się jak dziecko?
Czuję się jak odrzucona,
i jak męka nieskończona
ta samotność dręczy mnie,
kiedy na mych piersi wzgórkach
me uczucie skrzydeł szuka
albo pragnie znaleźć kres.
Paryż, ok. 1.07.1906
PIEŚŃ MIŁOSNA
Liebes-Lied
nie dotykała twojej? Jak ją w górę
nad ciebie wznieść ku innym rzeczom?
Ach, jakże ją przy czymś straconym chciałbym
przechować w mroku gdzieś daleko
na jakimś obcym cichym miejscu, które
nie wzlata wyżej, gdy wzlatują twoje głębie.
Lecz wszystko, co nas tyczy, mnie i ciebie,
zespala nas jak smyczka pociągnięcie,
co jeden głos z dwóch strun dobywa.
Na jakim my się rozpinamy instrumencie?
I jaki skrzypek nas w swej ręce niesie?
O, pieśń szczęśliwa.
(Poł. marca 1907)
KATEDRA
Die Kathedrale
jak kramy przykucają stare domy,
a ten kto nagle ujrzał ją, strwożony,
zamyka budy, niemo się przygląda,
okrzyki w rynku milkną, bębny cichną,
ku górze skłania swoje ucho chętne -
a ona stoi, opończą fałdzistą
swych starych przypór okryta niezmiennie,
i o tych domach w dole nie wie nic:
w miasteczkach tych niewielkich ujrzeć możesz,
jak ponad domy w otoczeniu tym
katedry rosły. Ich powstanie bowiem
nad wszystkim górowało, jak widzenie
własnego życia bliskość nazbyt wielka
przewyższa zawsze, jakby się nie działo
innego nic; jak gdyby przeznaczeniem
to było, co się w nich wypiętrza śmiało
i kamienieje, i na trwałe wiąże,
nie to zaś, co w uliczkach ciemnych w dole
przypadkiem imię jakiekolwiek bierze
i stroi się jak dzieci w czerwień, w zieleń
i jak tam kramarz się w fartuchu nosi.
A w tych posadach były narodziny,
i wielka siła, by się w górę wznieść,
i miłość wszędzie jak chleb i jak wino,
i u portali głos miłosnej skargi.
W biciu zegarów życie nie spieszyło,
a w biegu wież, co pełne rezygnacji
nie chciały nagle rosnąć, była śmierć.
Paryż, ok. 1.07.1906
czwartek, 17 lipca 2008
Piękna kołysanka Wojtka Bellona

Kołysanka dla Joanny I
Zanim mi sen na oczy spłynie
Moje myśli szybują przez lufcik
Żeby Cię ujrzeć w ową chwilę
Gdy włosy czeszesz przed lustrem
A kiedy zaśniesz w ciepłej pościeli
Zmęczona długim przelotem
Jak ptaki w skrzydła głowy wtulają
Patrząc na sen Twój spokojny
Niech Ci się przyśnią pory roku
Niech grają we śnie Twoim i tańczą
Jesień prężąca liście do lotu
Lato w upale słonecznym
A jeśli zima to w śniegu cała
Wiosna w miłków wiosennych łąkach
Śpij moje myśli nad Tobą czuwają
Na parapecie za oknem
środa, 16 lipca 2008
Zdjęcia zrobione przez Ukochanego i mój wiersz.
Wiedziona tęsknotą za słońcem
piłam spokojnie herbatę
gdy dosiadł się do mnie wróbel
taki z rodzaju tych
co wiarą płoną.
Nigdy nie wiedziałam
jak powinno być
ciszej czy głośniej
rozważniej czy czulej
bliżej a może z rezerwą
zawieszoną w kącikach ust.
Miałam do niego przemówić
do tego wróbla
ale usta
jak skrzydła w locie
rozpostarły się niemo
czując powiew świeżego powietrza.
Uśmiech coś zaśpiewał
a wróbel skrył sie w błękicie
popołudniowego nieba.
Kropla poezji

Robinson Jeffers Napis na kamieniu nagrobnym
Nie umarłem, stałem się tylko
Nieludzki: zrzuciłem
Żałosne moje słabości i pychę,
Nie jak w sypialni
Ubranie ktoś z siebie zrzuca, ale jak atleta
Obnaża się przed biegiem.
Delikatny kłębek nerwów, do mierzenia
Przyjętej konwencji
Dobra i zła, kurczący się z bólu
Lub drżący od radości,
Zestrojony i skrupulatny jak elektroskop,
Nie służy mi więcej, to pewne.
(Nie, dym go nie żałował; jeśli będzie potrzebny światu,
Jakże łatwo da się zastąpić!)
Lecz wszystko pozostałe uniosło się, wyzwoliło i zogromniało.
Kiedy byłem ludzki,
Podziwiałem piękno, ale teraz jestem jego częścią.
Krążę w powietrzu,
Głównie jako para i woda, i płynę oceanem;
Sięgam po wasze miasta i Azję
W jednej chwili; kładę dłoń na wschodach słońca
I połysku tej trawy.
Zostawiłem ziemi lekki osad popiołu
W dowód miłości.
wtorek, 15 lipca 2008
Poezja o poezji. Zawsze mnie interesował tentemat.

Jaroslav Seifert Być poetą
Życie dawno mnie nauczyło,
że muzyka i poezja
są czymś najpiękniejszym na świecie,
co życie mogło nam dać.
Oprócz miłości oczywiście.
W starych wypisach,
wydanych jeszcze za c.k. Austrii,
w roku, w którym umarł Vrchlický,
wyszukiwałem rozpraw o poetyce
i ozdobnikach poetyckich.
Potem włożyłem do szklanki różyczkę,
zapaliłem świeczkę
i zacząłem pisać pierwsze swoje wiersze.
Tylko buchnij, płomieniu słów,
pal się,
choćbym miał sobie palce poparzyć!
Zaskakująca metafora to coś więcej
niż złoty pierścień na palcu.
Ale i Rymownik Puchmajera
nie zdał mi się na nic.
Daremnie zbierałem myśli
i kurczowo zaciskałem powieki,
aby usłyszeć cudowny pierwszy wiersz.
W ciemności bowiem zamiast słów
ujrzałem kobiecy uśmiech i na wietrze
rozwiane włosy.
To było moje przeznaczenie.
Przedzierałem się za nim bez tchu
przez całe życie.
sobota, 12 lipca 2008
ten ton Miłosza już nie młodego mnie zauroczył..

Traktat Teologiczny
CZESŁAW MIŁOSZ
1. Takiego traktatu
Takiego traktatu młody człowiek nie napisze.
Nie myślę jednak, że dyktuje go strach śmierci.
Jest to, po wielu próbach, po prostu dziękczynienie,
a także pożegnanie dekadencji,
w jaką popadł poetycki język mego wieku.
Dlaczego teologia? Bo pierwsze ma być pierwsze.
A tym jest pojęcie prawdy. I właśnie poezja
swoim zachowaniem przerażonego ptaka
tłukącego się o przezroczystą szybę, poświadcza,
że nie umiemy żyć w fantasmagorii.
Oby do naszej mowy wróciła rzeczywistość.
To znaczy sens, niemożliwy bez absolutnego punktu
odniesienia.
2. Poeta, którego ochrzczono
Poeta, którego ochrzczono
w wiejskim kościele katolickiej parafii
natrafił na trudności
z powodu swoich współwyznawców.
Na próżno starał się zgadnąć, co dzieje się
w ich głowach.
Podejrzewał tam zastarzały uraz poniżenia
i kompensacyjne mity plemienne.
A przecie każde z nich, dzieci, nosiło swój własny los.
Przeciwstawienie ja–oni było niemoralne,
Bo dowodziło, że sam uważa się za coś lepszego od nich.
Łatwiej było powtarzać z innymi modlitwy po angielsku
w kościele Świętej Magdaleny w Berkeley.
Raz, wjeżdżając na obwodnicę skąd jedno pasmo
prowadzi do San Francisco, drugie do Sacramento,
Pomyślał, że kiedyś musi napisać traktat
teologiczny, żeby okupić swój grzech
samolubnej pychy.
3. Nie jestem
Nie jestem i nie chcę być posiadaczem prawdy.
W sam raz dla mnie wędrowanie po obrzeżach herezji.
Żeby uniknąć tego, co nazywają spokojem wiary,
a co jest po prostu samozadowoleniem.
Moi polscy współwyznawcy lubili słowa
kościelnego obrzędu ale nie lubili teologii.
Może byłem jak mnich w śródleśnym
klasztorze, który patrząc przez okno na rozlewiska
rzeki pisał swój traktat po łacinie, w języku
niezrozumiałym dla wieśniaków w baranich kożuchach.
I co za komizm między krzywymi płotami miasteczka,
gdzie kury grzebią na środku pylnej ulicy,
deliberować o estetyce Baudelaire’a!
Przyzwyczajony zwracać się o pomoc
do Matki Boskiej, z trudem tylko ją rozpoznawałem
w Bóstwie wyniesionym na
złoto ołtarzy.
4. Przepraszam
Przepraszam, wielebni teologowie, za ton nie licujący
z fioletem waszej togi.
Miotam się i przewracam w łożu mojego stylu,
szukając kiedy będzie mi wygodnie, ani za
świątobliwie, ani zanadto świecko.
Musi być miejsce środkowe, między abstrakcją
i zdziecinnieniem, żeby można było rozmawiać
poważnie o rzeczach naprawdę poważnych.
Katolickie dogmaty są jakby o parę centymetrów za
wysoko, wspinamy się na palce i wtedy przez
mgnienie wydaje się nam, że widzimy.
Ale tajemnica Trójcy Świętej, tajemnica Grzechu
Pierworodnego i tajemnica Odkupienia
są opancerzone przeciw rozumowi.
Który na próżno próbuje dowiedzieć się o dziejach
Boga przed stworzeniem świata, i o tym, kiedy w
Jego Królestwie dokonał się rozłam na dobro i zło.
I co z tego mogą zrozumieć biało ubrane dziewczynki
przystępujące do pierwszej komunii?
Choć i dla siwych teologów to trochę za dużo,
więc zamykają księgę powołując się na
niewystarczalność ludzkiego języka.
Nie jest to jednak dostateczny powód, żeby
szczebiotać o słodkim dzieciątku Jezus na sianku.
poniedziałek, 30 czerwca 2008
****

codziennie patrzę w niebo otwarte
pełne natchnionych duchów
które spływają przez twoje dłonie
kiedy starannie kroisz chleb
układasz palcami na wierzchu
ogniste koła pomidorów
i jakby od niechcenia
święcisz całość pieprzem i solą
codziennie patrzę w niebo otwarte
kiedy dotykasz moich palców
żebym nie upadł zbyt głęboko
w rozpadlinę smutku wiecznego
kiedy całujesz moje blizny
pielęgnujesz otwartą wciąż ranę
nucąc prastare tajemne zaklęcia
znosząc zioła na moje srebrne skronie.
Jest to wyjątkowy wiersz, wiersz, który napisał dla mnie Ukochany. O mnie i dla mnie. Myślę, że to jeden z najpiękniejszych prezentów jaki można otrzymać od ukochanej osoby.
Dziękuję Ci Ukochany...
wtorek, 24 czerwca 2008
tęsknota.

Piękny wiersz o jesieni, choć ciągle tęsknię do upalnego lata, to jednak jesień jest tak uroczym czasem w roku. A oto piękny wiersz opisujący tę porę roku.
John Keats
„Oda do jesieni”
Pora mgieł i dojrzałych plonów
Bliska krewna słońca w porze popołudnia
Razem z nim jest karmicielką ludzkich domów
Pod strzechą pnie się wzwyż jak soczyste winogrona
W sadach zgina urodzajem gałęzie jabłoni
I napełnia każdy owoc dojrzałością aż do rdzenia
By nabrzmiały dynie, śliwki i orzechy w łupinach
Ze słodkim jądrem; przyszłe pąki przyszłych kwiatów zawiązuje do kwitnienia,
By wciąż dużo było kwiatów dla pszczół już następnej wiosny,
Choć wciąż jeszcze wszyscy wierzą, że to lato się nie skończy,
Bo ono kwitnie przepychem w płodnych, wilgotnych godzinach.
Kto jeszcze ciebie nie dostrzegł wśród tego dobrodziejstwa?
Czasami kto szuka daleko, może cię odnaleźć
Siedzącą beztrosko na podłodze spichlerza,
W powiewach wiatru, gdy miękko będzie ci włosy targać,
Albo na polu w porze żniw pogrążoną we śnie,
Uśpioną zapachami maków, kiedy twoja ostra kosa
Oszczędza wielkodusznie zboże i wszystkie w nim kwiaty:
I czasem, tak jak żniwiarz trzymasz ospale
I leniwe ciężką głowę patrząc w strumienia fale
Lub jak cydrem upojona, cierpliwie wpatrzona
Obserwujesz jak płyną ostatnie letnie godziny.
Gdzież się podziały świeże pieśni wiosny? Ach, gdzież one są?
Daj już spokój, nie myśl o nich. Wsłuchaj się w swój własny rytm,
Kiedy chmury przepływają nad gasnącym dniem w słońcu kwitnąc.
A zielone równiny przesłania różowy wieczór jak dym.
Wtedy w zawodzącym chórze płaczą rzewliwie komary
Nad rzeka spokojną, wysoko wzlatując
Lub znoszone w toń lekkim wiaterkiem żyją, albo umierają;
Jagnięta beczą już ze wzgórz chcąc wrócić na noc do zagrody;
Cykają świerszcze; a teraz miękkim dyszkantem śpiewając
Rudzik brzmi przy domu, gdzieś się w ogrodzie chowając;
I jaskółki piszczą i ćwierkają, gdy nisko w pogoni za owadami latają.
Przekład: Tomasz Krzykała
poniedziałek, 23 czerwca 2008
Odrobina mojej poezji.

Kiedy jest ciężko i
trze mnie codzienność
powracam
do tej spokojnej myśli
jesteś ty
wiem
że mnie kochasz
Chcieliśmy i tak się stało
chcieliśmy- mogliśmy
możemy teraz
być dla siebie cali
teraz chłoniemy
swoje dawne losy
razem zapuszczamy korzenie
wplątani w siebie
a gwiazdy begłośne
jak śnieg wyśniony
przykrywają
dachy kościołów w naszym mieście.
czwartek, 19 czerwca 2008
Wiersz Ukochanego

PRZYPOMNIENIE
Chciałbym usłyszeć słowa
najlepiej z ust anioła
których nie zapomnę nigdy
- oto przed tobą droga
w dzień słońce w noc gwiazdy
zawieszone dla ciebie
i księżyc i roje pszczół
a droga tylko twoja jedyna
lecz muszę wracać cierpliwie
wobec milczenia aniołów
i Boga kryjącego się w płatkach żółtej róży
do tej ciszy ogromnej
ocienionej wiekowym dębem studni
zaczerpnąć chłodnej wody wiary
pierwszej jak popołudniowa drzemka
że to to ja muszę powiedzieć fiat lux.
Kropla poezji
Chodzi oto
by wiedzieć czy z ust
wydobywają się jeszcze
słowa słowa słowa
czy tylko kamienna fontanna
z której zsuwa się liść.