czwartek, 13 maja 2010

Oko nigdy nie śpi.



"Czternaście mów Dharmy" składających się na tę książkę, będących komentarzem do starochińskiego poematu zen Hsin hsin ming, Genpo Sensei wygłosił podczas sesshin (sesja lub odosobnienie medytacyjne) w Holandii i Anglii jesienią i zimą 1986 roku.

Genpo Sensei wygłaszał je codziennie przed lunchem. Wpierw czytał fragment poematu, potem omawiał go, interpretując i odpowiadając na pytania słuchaczy.

Czytając je teraz wyobraź sobie, że jesteś jednym z nich, siedzisz w zendo na poduszce medytacyjnej, a Genpo Sensei zwraca się wprost do ciebie. Ponieważ wykłady te nie mają charakteru akademickiego, Hakuyu Taizan Maezumi Roshi, nauczyciel Autora, opat Ośrodka Zen w Los Angeles, opatrzył je komentarzem ukazującym historyczne tło poematu. Większość buddyjskich terminów jest zwięźle wyjaśniona tam, gdzie pojawiają się po raz pierwszy, natomiast na końcu książki Czytelnik znajdzie osobny słowniczek (tam również znajduje się pełny tekst poematu Hsin hsin ming).Przygotowując tę książkę do druku, autor starał się przekształcić mówione słowa Dharmy w pisane tak, aby ich forma była zwięzła czytelna i oddawała bezpośredniość i moc głosu nauczyciela.


FRAGMENT KSIĄŻKI:


Nie mieć upodobań

Wielka Droga nie jest trudna, gdy idziesz nią bez upodobań.
Gdzie nie ma miłości i nienawiści, tam wszystko staje się jasne.
Najmniejsze jednak rozróżnienie dzieli nieskończenie Niebo i Ziemię.
Jeśli chcesz ujrzeć Prawdę, nie bądź za ani przeciw.
Ciągła walka dobra i zła jest chorobą umysłu.
Gdy umysł nie pojmuje prawdziwego sensu rzeczy, bezpowrotnie znika wrodzony mu spokój.

Jakie to jasne! Wszystko jest powiedziane już w pierwszej strofie, jeśli potrafimy ją w pełni zrozumieć. Pytanie, czy potrafimy? Czy, potrafimy rozpoznać nasze upodobania jako różne przejawy przywiązań? Wiemy, iż przywiązanie do ego jest przyczyną cierpienia. Oto Pierwsza Szlachetna Prawda Buddy, nazwana tak, bo jest prawdziwa ponad wszelką wątpliwość: naturą istnienia jest cierpienie, brak zadowolenia, duhkha. Druga Szlachetna Prawda mówi, iż cierpienie bierze się z przywiązania do ego, z potrzeby podtrzymywania pozorów istnienia odrębnego "ja", czemu służą nasze upodobania i wybory. Różne to przywiązania: sympatie i antypatie, miłość i nienawiść, namiętność i agresja.
Na przykład to, co zwykle nazywamy miłością, jest często po prostu przywiązaniem. Wyobrażenia i koncepcje myślowe kształtują nasze związki z innymi. Gdy mówimy: "mój mąż", "moja żona", "moje dziecko", powstaje poczucie posiadania, własności, a z nim pewne oczekiwania wobec innych, na przykład, aby byli tacy, jakimi chcielibyśmy ich widzieć, a także zazdrość i strach przed ich utratą, gdy sądzimy, że związek jest zagrożony. Tak oto nasze wyobrażenia zamieniają je w przywiązanie i chcemy teraz kontrolować i dominować innych.
Tak oto żony, mężów, rodziców i dzieci zaczynamy traktować jako istoty "mniej ludzkie", sprowadzając je do roli przedmiotów. Jest to przejaw przywiązania, a nie prawdziwej, niczym nie uwarunkowanej miłości. A potem dziwimy się, dlaczego nasze związki są nieudane, dlaczego jesteśmy nieszczęśliwi i dlaczego inni nie są z nami szczęśliwi.
Pragniemy, aby nasze dzieci przewyższały inne, by dostawały w szkole najlepsze stopnie i by miały najlepsze osiągnięcia w sporcie.
Traktowanie ich w ten sposób - jako przedłużenie własnego ego jest kolejnym wyrazem przywiązania. Latami żyłem w głębokiej frustracji wywołanej przez mojego ojca, który bardzo zaangażował się w moje wyczynowe pływanie, bowiem sam nigdy nie miał na to szansy, bo od dziesiątego roku życia musiał pracować. Tak więc ja miałem zrealizować jego niespełnione marzenia.
Bardzo kochając pływanie, zacząłem je w końcu nienawidzieć, ponieważ zawsze miałem na karku ojca, ciągle mnie popychającego, nigdy nie dającego mi ani dnia odpoczynku. Wstawałem codziennie o 6-tej rano, by jeszcze przed pójściem do szkoły trenować między 7 -mą, a 8-mą. Po południu trenowaliśmy od 14-tej do 18-tej, a nawet 19-tej.
Po kolacji znów zabierał mnie na basen od 20.30 do 22.30. Przez 12 lat nie miałem ani jednego wolnego dnia! Jeśli z powodu święta basen był zamknięty, to jechaliśmy 50 mil do najbliższego, który był czynny! Teraz, oczywiście, doceniam ten straszliwy rygor. Przygotował mnie do praktyki siedzącej medytacji, niemniej jednak pozostawił we mnie głęboki uraz. Próbując żyć poprzez nasze dzieci, żądając od nich, by były najlepsze, używamy ich do zaspokojenia naszego ego!
Być może pomyślisz: "Jasne, znam takich ludzi, ale ja sam do nich nie należę". Stop! Spójrz na siebie uczciwie: naprawdę nie ma w tobie poczucia posiadania, dumy właściciela, tendencji do porównywania, kiedy mówisz: "moja żona" albo "moja dziewczyna" albo "mój mąż"? Jak w ogóle możemy mówić, że ktoś jest mój, że jest moją własnością? Jakie to osądy, jakie rygorystyczne oczekiwania, jakie potrzeby ego kryją się za tym "moje"? Czy jesteś tego świadom?
Ale rozkosz posiadania nie trwa długo. Zauważyłem, że mój synek, Tai, ciągle żądający nowych zabawek, każdą nudzi się po kilku dniach.
Kupiłem mu japoński samochodzik z ekranem wyświetlającym drogę.
Mógł zmieniać biegi, przyspieszać, zwalniać, a nawet powodować wypadki. Szalał za tą zabawką dokładnie przez. . . trzy dni.
Ja taki jestem, ty zapewne też. Podniecamy się nową maszyną do pisania, nowym komputerem albo nowym telewizorem i, oczywiście, będziemy ich nadal używali, ale dreszczyk podniecenia szybko mija. Wszystko, co nowe, w końcu się starzeje. To prawo natury: cokolwiek się rodzi, starzeje się i umiera; stale więc usiłujemy zdobyć coś nowego.
Jest to szczególnie widoczne w Ameryce, nawet w naszych związkach małżeńskich. Po kilku latach, kiedy partnerzy nieco się "zużyją", jesteśmy gotowi ich porzucić. Już nas tak nie podniecają. Prawie każdy zmienia swoje stare samochody, stare telewizory, stare domy, a nawet starych mężów i żony na nowe, a jednocześnie dalej kierujemy się wobec nich tymi samymi starymi uprzedzeniami i oczekiwaniami.
Przywiązujemy się nie tylko do ludzi i przedmiotów. Podczas sesji zen kładzie się duży nacisk na poprawność form. Niektórzy pęcznieją z dumy, że tak sobie z nimi radzą i zaczynają być krytyczni wobec innych: "Przecież oni niczego nie potrafią zrobić poprawnie, to głupcy!" Bywa też odwrotnie: przywiązujemy się do koncepcji "nie-formy", kpimy z form, trzymamy się od nich z daleka, nawet ich nie znając, i myślimy, że ci, którzy są do nich przywiązani, to głupcy. Lecz kto tu właściwie jest głupcem? Każdy, kto tak myśli o innym.
Czytałem kiedyś o chłopcu, którego w szkole uważano za głupca, ponieważ kiedy dawano mu do wyboru 10 dolarów albo 10 centów, to zawsze wybierał 10 centów. Ten, kto mu dawał pieniądze, mówił wszystkim: "To dureń!" Powtarzało się to za każdym razem. Bardzo intrygujące! Przecież nie może być aż tak głupi! Zapytano go więc: "Czy nie rozumiesz, że 10 dolarów jest warte sto razy więcej niż 10 centów?" A on odparł: "Gdybym wziął 10 dolarów, to na tym by się skończyło, a w ten sposób zebrałem znacznie więcej niż 10 dolarów. Każdy mi daje pieniądze, bo każdy chce zobaczyć głupca".
Nasze ego przejawia się we wszystkim, co robimy, nie tylko w formach i rytuałach. Gdy stajemy się bardziej otwarci, wrażliwi, chłonni, to jego rola w naszym życiu zmniejsza się i jest to widoczne. Wszyscy jesteśmy jak otwarte książki, całkowicie czytelne dla każdego, kto chce nas zauważyć, kto nie jest zbyt zajęty sobą, a to znaczy, że prawie nikt nas nie zauważa. Sądzimy, że inni stale nas obserwują i stajemy się nadmiernie samo-świadomi: lękamy się i czujemy skrępowani. Ale ludzie patrząc na nas, nie widzą nas: są zbyt zajęci sprawdzaniem, co o nich myślimy: "Czy przejrzał moją maskę? Czy widzi, że ledwo się trzymam, że nie wiem o co chodzi ani kim jestem? Czy widzi, że jestem nikim?" Tak właśnie myślimy - jestem nikim! I wtedy usiłujemy udowodnić, że jesteśmy kimś, próbując kontrolować siebie i innych.
Jeśli uważnie spojrzysz w swój umysł, to przejrzysz własne ego na wylot. Kiedy Eka, późniejszy Drugi Patriarcha, zdesperowany wykrzyknął do Bodhidharmy: "Mój umysł nie zna spokoju!", ten odparł: "Pokaż mi twój umysł! Gdzie jest ten tak zwany umysł, który nie zna spokoju?".
Posłużył się piękną taktyką upaya (zręczne środki), by skłonić Eka do zwrócenia wzroku do wewnątrz. Eka szukał swego umysłu przez 10 dni, siedząc nieporuszony w medytacji dzień i noc. To śmieszne - pomyślisz - jakże mogło mu to zająć aż 10 dni? Ale większość z nas szuka 10 lat albo i więcej, uparcie wierząc, że "ja" i "moje" naprawdę istnieją!
Nie rozumiemy, że tu właśnie tkwi cały problem!
W końcu Eka wrócił, by stanąć twarzą w twarz z wielkim mistrzem Bodhidharmą, który miał już wtedy ponad 115 lat i ogromne, groźne oczy bez powiek. Uprzednio, gdy Bodhidharma zażądał: "Pokaż mi swój umysł!", Eka podkulił ogon pod siebie i uciekł, trzęsąc się ze strachu. Teraz, po 10 dniach, stał się zupełnie innym człowiekiem. Gdy Bodhidharma zadał mu ponownie swoje pytanie, odparł: "Szukałem umysłu wszędzie, aż w końcu zrozumiałem, że nie mogę go ani zobaczyć, ani pojąć, ani uchwycić". Dlaczego? Ponieważ umysł nie ma kształtu, nie ma formy, nie jest rzeczą, ponieważ jest "nie-rzeczą". Jest rozległy, bezkresny, niczym nie ograniczony. Oto dlaczego mówimy: "Nie praktykuj po to, by coś osiągnąć", bo cokolwiek osiągniesz, przeleci ci między palcami, nie utrzymasz tego długo. Usiłujemy zdobyć jakiś punkt zaczepienia, punkt oparcia, ponieważ grunt, na którym stoimy, jest bar d z o chwiejny, jak ruchome piaski. Gorzej: jest bez dna! Grunt, na którym stoisz, nie istnieje: nic dziwnego, że wydaje się taki niepewny. Odrzuć go! To tylko złudzenie twojego umysłu! Pozbądź się go całkowicie!
Jak? Wpierw musisz tego chcieć. Tu pojawia się intencja. Intencja to nie jest cel. Intencja to kierunek, a ten jest najważniejszy. Tą intencją musi być odrzucenie ciała i umysłu, "puszczenie" ich. Nie może nią być chęć trzymania i gromadzenia, bo wtedy nic nie osiągniesz. Tylko gdy intencja jest czysta, gdy siedzisz w medytacji, nie próbując nic przez nią uzyskać, tylko wtedy uda ci się "puścić" ciało i umysł. Spójrz odważnie we własny umysł, a zrozumiesz, że umysłu nie ma. Brak mu substancji, nie jest niczym trwałym i niezmiennym. "Ach - zdziwisz się - a więc jaźni nie ma! Nie ma ego!" Kiedy pierwszy raz nam mówią: "Odnajdź w sobie tego, który myśli", wszyscy odpowiadamy: "To jasne! Przecież to ja myślę, to są moje myśli. A czyje by miały być?!" Przyjrzyj się jednak temu uważnie, a pojawią się wątpliwości: "Mój Boże, skąd się te wszystkie myśli biorą? Nie wiem!... Przychodzą z nikąd, z pustki". Pojawiają się jak bańki na wodzie. Pojawiają się i znikają. Oczywiście, mamy swoje upodobania, tłumimy więc niektóre myśli, bo są nieprzyjemne, i przywiązujemy się do innych, bo są przyjemne. W miarę postępów w praktyce medytacyjnej przestajemy myśleć: "Ta bańka jest lepsza od tamtej" lub "Wolę tę, bo jest większa i piękniejsza", bo wiemy, że to tylko bańki. Myśli to tylko myśli! Dlaczego je wybierać i odrzucać, jeśli i tak nie mamy nad nimi żadnej kontroli? Przychodzą znikąd i do nikąd odchodzą.
Sądzimy, że panujemy nad emocjami, ale czy naprawdę? Siedząc
w medytacji możesz nagle poczuć łzy smutku na policzkach. Czy są gorsze niż śmiech? Co jest złego w płaczu? Łzy to naturalny twór ciała i umysłu. Dzięki nim oczyszczamy się, uwalniamy, rozluźniamy.
Myśli, wrażenia, emocje, łzy są jak krajobraz przesuwający się za oknami samochodu. Patrz uważnie, ale nie angażuj się w to, co widzisz.
Bądź bezstronnym obserwatorem, bądź jak lustro. Pozwól wszystkiemu pojawiać się i znikać, niczego nie tłumiąc ani do niczego się nie przywiązując. To tylko bańki!
To samo dotyczy wyobraźni. Dogen Zenji, twórca japońskiego Zen Soto, nigdy nie mówił: "Odrzuć wyobraźnię". My jednak ją odrzucamy:
"Nie powinienem puszczać wodzy fantazji!" A cóż w niej złego? Po prostu przyglądaj się jej.
Podobnie ze złudzeniami: "Jeśli chcę osiągnąć oświecenie, to nie mogę ulegać złudzeniom". Czyż nie jest to kolejne upodobanie? Oświecenie cenimy wyżej niż złudzenie! A cóż w nim szczególnego? Wcale nie jest takie wspaniałe - być może łudzenie się jest dużo zabawniejsze! Mój nauczyciel, Maezumi Roshi, zawsze mówił: "Wolę się łudzić!" Teraz rozumiem dlaczego: to naprawdę znacznie zabawniejsze!
Akceptując swoje złudzenia, stajesz się z nimi Jednością; znika rozdwojenie i konflikt. Pragniesz oświecenia, bo sądzisz, że tkwisz w głębokim złudzeniu. Ale w złudzeniu tkwi tylko ten, kto tak sądzi! Pragnąc oświecenia, jesteś więc głupcem, który tkwi w złudzeniu! Łudzisz się, myśląc: "Och, ci wszyscy wielcy ludzie, ci głęboko oświeceni mistrzowie, oni są tacy wspaniali, ale ja, ja jestem nikim, jestem głupcem " .
Wybierz złudzenie - to łatwiejsze! Bądź gotów się łudzić - więcej, zrób następny krok - chciej się łudzić! Zrób wszystko, co możesz, aby się łudzić! Wierzcie mi, to bardzo łatwe, nie wymaga wielkiego wysiłku.
Wybierając złudzenie, natychmiast stajesz się oświeconym - to pewne! W naszej praktyce niczego nie wybieramy. Jest złudzenie? W porządku! Jest oświecenie? Też w porządku! W końcu zarówno złudzenie, jak i oświecenie to tylko pojęcia. Nie ma złudzenia i nie ma oświecenia. Tego, kto całkowicie to rozumie, nazywamy "oświeconym".

Brak komentarzy: