czwartek, 6 listopada 2008

COŚ O ANGLIKACH.

Przejrzeć Anglików. Ukryte zasady angielskiego zachowania

Kate Fox

przeł. Agnieszka Andrzejewska, Muza, Warszawa



Kate Fox, dyrektor oksfordzkiego Centrum Badań Spraw Społecznych, jest z wykształcenia antropologiem. Jej książka to owoc badań terenowych nad plemieniem zamieszkującym pewną wyspę położoną opodal Europy. Przez lata Fox żyła wśród mieszkańców owego plemienia, badając jego przesądy, obrzędy przejścia i rytuały godowe. W odróżnieniu od innych antropologów Fox nie musiała jednak odbyć egzotycznej podróży, bo badane przez nią plemię to doskonale nam znani Anglicy.

Czy rzeczywiście jednak znamy ich tak dobrze? Wszyscy mamy w głowie stereotypowe obrazy - sztywnego i flegmatycznego dżentelmena albo wulgarnego kibola z twarzą umalowaną w barwy swojej ukochanej drużyny. Czy te obrazy układają się w jakąś spójną całość - zwłaszcza gdy uświadomimy sobie, że kibol może się okazać właśnie owym dżentelmenem, który wypoczywa w dniu wolnym od pracy?

Fox przeprowadziła rzetelne badania terenowe. Wpadała na przechodniów, badając, jak często będzie przepraszana za własną symulowaną niezręczność. Wspinała się na dachy, by obserwować przez lornetkę zachowania Anglików w ich przydomowych ogródkach. W knajpach, zamiast sama się bawić, podsłuchiwała rozmowy o pogodzie i notowała, kto co pije i jak się zachowuje.

Z jej książki wyłania się fascynujący portret największej obsesji Anglików, jaką jest przynależność klasowa. Snobizm nie jest zjawiskiem znanym tylko Anglikom (choć nieprzypadkowo to oni wymyślili to słowo), ale na Wyspach Brytyjskich strach przed zdeklasowaniem i marzenie o awansie o szczebel w górę sięga poziomu trudnego do zrozumienia komuś z zewnątrz.

Wolne od tego strachu są tylko dwie klasy zajmujące skrajnie przeciwstawne położenia. Wszystko wolno arystokratom, bo w ich wydaniu coś, co kompromitowałoby członka klasy średniej, traktowane jest jako nieszkodliwa ekscentryczność. Wszystko też wolno klasie robotniczej, która - trawestując Marksa - nie ma do stracenia nic oprócz cukru w herbacie.

Można zrozumieć, dlaczego Orwell za "najnędzniejszą z nędznych" uważał "średnią klasę średnią". Jej członkowie rozdarci są między możliwościami i prestiżem członków wyższej klasy średniej, choćby swoich szefów, czasem zapraszających ich na polowania czy pokazujących od niechcenia zdjęcia swej posiadłości w Toskanii, a ciągłym strachem, że dowolny szczegół z ich otoczenia - choćby wprowadzenie się czarnoskórej rodziny do sąsiedniej posesji - strąci ich w czeluść niższej klasy średniej.

Myślałem, że "średnią klasę średnią" Orwell wymyślił jedynie na użytek swoich satyr społecznych takich jak "Wiwat Aspidistra", ale Fox zapewnia, że to jest pojęcie używane na Wyspach do dzisiaj - Anglikom nie wystarcza klasowa triada arystokracja - mieszczaństwo - proletariat, wyodrębniają w ich ramach dodatkowe podklasy.

Jak to działa w praktyce? Spójrz na samochód Anglika. Jeśli jest wypucowany do połysku, należy prawdopodobnie do przedstawiciela klasy średniej, a jeśli zapuszczony i brudny, do kogoś z klasy wyższej lub wyższej średniej - albo do proletariusza, któremu wszystko jedno.

Dalsze różnice dostrzeżemy, sprawdzając, kto konkretnie go myje. Właściciel co weekend? Niższa średnia. Pracownik stałej, ulubionej myjni odwiedzanej co weekend? Średnia średnia. Pracownik przypadkowej myjni odwiedzanej raz od wielkiego dzwonu? Wyższa średnia (tu konieczność dodawania sobie prestiżu przez dbanie o samochód znika, tę funkcję przejmuje jakość samego samochodu). Angielski deszcz? Klasa wyższa - ona w ogóle nie potrzebuje samochodu, czystego czy nie, do dodania sobie prestiżu.

Poznawszy samochód Anglika, odgadniesz, jakie zakupy zrobi w pobliskim sklepie sieci Marks & Spencer. Jeśli kupuje tam ubrania i żywność tylko na specjalną okazję, to niższa klasa średnia. Jeśli kupuje ubrania i żywność bardziej regularnie - to średnia klasa średnia. Jeśli tylko żywność, bieliznę i artykuły odzieżowe, na których nie widać metki M&S - to wyższa klasa średnia.

Dla ludzi, którym się wydaje, że znają angielski, Kate Fox ma złą wiadomość: nie ma takiego języka. Klasy różnią się nie tylko wymową (komedia G.B. Shawa "Pigmalion" nie wzięła się znikąd), ale nawet słownictwem.

Powiedz Anglikowi coś, czego on nie dosłyszy. "Pardon?" - zareaguje przedstawiciel niższej i średniej klasy średniej. "Sorry?" - zapytają przedstawiciele klasy wyższej średniej, którzy określają gorsze dzielnice miasta mianem "Pardonii". "What?" - zawołają chórem arystokrata i proletariusz (przy czym ten ostatni prawdopodobnie zje końcówkę i powie samo "Wha?").

W klasie wyższej można się w zasadzie tylko urodzić - pieniądze mogą zapewnić awans tylko do wyższej klasy średniej (ale im bardziej ostentacyjnie będzie się je wydawać, tym szybciej w oczach innych Anglików dostanie się łatkę snoba ze średniej średniej).

Życie wyższej klasy średniej mimo wszystkich jego zalet jest więc o tyle ciężkie, że ma się do czynienia z niezliczonymi tabu. Nie wolno w niej w ogóle mówić o niższych klasach, obowiązują eufemizmy takie jak "Kevin i Tracey" (od imion popularnych wśród gminu). Słowo "posh", którego wszyscy od klasy średniej średniej w dół używają na określenie klasy wyższej, też jest zakazane.

Zamiast słowa "posh" wolno używać słowa "smart" (w znaczeniu "elegancki"). Nie należy używać jego przeciwieństwa, słowa "common" ("pospolity"), bo kto tak mówi, demaskuje siebie jako snoba, stąd powyższe eufemizmy.

Anglik uczy się tego już w kołysce. Mali Kevin i Tracey nazywają swoich rodziców "Mum" i "Dad", podczas gdy ich wyżej sytuowani rówieśnicy mają "Mummy" i "Daddy". Matki nazywane Mum noszą torebki, na które mówią "handbag", matki nazywane Mummy po prostu "bag" - pisze Fox - Mum stosuje "perfume", Mummy nazywają je "scent". Mum spożywa posiłek w kolejnych "portions", Mummy nakłada zaś sobie na talerz "helpings".

Fox opisuje to wszystko z typowo angielskim ironicznym humorem. No właśnie, skąd w tej sztywnej strukturze bierze się słynny brytyjski humor? Zdaniem autorki każde słowo, jakim się odezwiesz w Anglii, może spowodować deklasowanie, zatem naturalny jest strach przed kontaktami społecznymi. Anglicy oswajają go po pierwsze, słynną skonwencjonalizowaną rozmową o pogodzie (która służy nieznajomym tak naprawdę do nieufnego obwąchiwania się i sprawdzania przynależności klasowej rozmówcy), po drugie zaś, obsesyjną koniecznością wkładania wszystkiego w ironiczny cudzysłów.

W praktyce działa to tak, że Anglik zapytany na dworcu: "Czy to jest pociąg do Manchesteru?", zamiast po prostu udzielić odpowiedzi twierdzącej, odpowie raczej odruchowo: "Jeśli nie jest, to mam poważne kłopoty". Taką odpowiedzią trudniej się skompromitować towarzysko, proste potwierdzenie zaś wpakuje nas w klasowe dylematy między zbyt pospolitym "tak" i zbyt snobistycznym "w rzeczy samej".

To może tłumaczyć - sugeruje Fox - skąd bierze się dobra opinia widzów i czytelników na całym świecie o angielskiej komedii filmowej, literackiej czy scenicznej. Przyzwyczajeni do wszechobecnej ironii i żartobliwości na co dzień Anglicy stawiają po prostu bardzo wysoką poprzeczkę temu, kto chce ich zabawić ironią, pobierając za to pieniądze.

To samo wyjaśnia - znane również innym nacjom - słynne ekscesy pijanych Anglików na wyjeździe. To tylko odwrotna strona medalu angielskiej sztywności - wymówka "jestem pijany, a więc teraz mi wszystko wolno" jest jedyną okazją dla Anglika do wyrwania się z klasowych tabu.

Analizując "Smutek tropików" Levi-Straussa, Jacques Derrida udowodnił kiedyś, że antropolog - nawet opisując jakieś odległe plemiona - mniej lub bardziej nieświadomie opisuje jednak własne społeczeństwo. Czytając książkę Fox, możemy nieco lepiej zrozumieć samych siebie, choć historia niestety zadbała o to, żebyśmy nie mogli mieć skostniałych struktur klasowych. Ma to jednak, jak się okazuje, swoje dobre strony - nie wpadamy w popłoch na pytanie o cel naszego pociągu.

Źródło: Gazeta Wyborcza Poznań

Brak komentarzy: