niedziela, 16 listopada 2008

O zawodach,literacki portret listonosza.

Fragment książki

Stone przybiegł z upomnieniem. Informowało ono, że trzymanie ekwipunku na fachownicy jest niezgodne z prze¬pisami. Wsadziłem upomnienie do kieszeni i dalej sortowa¬łem listy. Stone siedział w fotelu obrócony w moją stronę i obserwował mnie. Wszyscy pozostali listonosze umieścili czapki w swoich szafkach. Wszyscy oprócz mnie i niejakie¬go Marty'ego... Stone poszedł do niego i rzekł:

- Czytałeś zakaz. Twoja czapka nie powinna leżeć na fachownicy.

- Och, przepraszam, panie naczelniku. Wie pan, to z przyzwyczajenia. Bardzo przepraszam. - Marty zdjął czapkę z fachownicy i pobiegł z nią do szatni.

Nazajutrz rano znowu zapomniałem. Stone przyszedł z upomnieniem.

Informowało ono, że trzymanie ekwipunku na fachow¬nicy jest niezgodne z przepisami.

Włożyłem upomnienie do kieszeni i dalej sortowałem listy.

Następnego dnia rano, gdy tylko wszedłem, zauważyłem, że Stone mnie obserwuje. Robił to celowo. Chciał zobaczyć, co zrobię z czapką. Przetrzymałem go pewien czas w niepewności. Po czym zdjąłem czapkę z głowy i położyłem na fachownicy.

Stone podbiegł z upomnieniem.

Wrzuciłem je do kosza na śmieci bez czytania i dalej sortowałem pocztę.

Słyszałem, jak Stone pisze na maszynie. W stuku klawiszy pobrzmiewał gniew.

Zastanawiałem się, jak zdołał się nauczyć pisania na maszynie.

Znowu przylazł i wręczył mi drugie upomnienie.

Spojrzałem na niego.

- Nie muszę tego czytać. Wiem, co tam jest napisane. Że nie czytałem pierwszego upomnienia.

Wrzuciłem drugie upomnienie do kosza na śmieci.

Stone wrócił biegiem do maszyny.

Po chwili wręczył mi trzecie upomnienie.

- Słuchaj - powiedziałem - wiem, co w nich wszystkich jest napisane. Pierwsze upomnienie dałeś mi za położenie czapki na fachownicy. Drugie - za nieprzeczytanie pierwszego. Trzecie jest za to, że nie przeczyta¬łem pierwszego i drugiego upomnienia.

Spojrzałem na niego, a następnie wrzuciłem upomnie¬nie do kosza, nie przeczytawszy go.

- Mogę je wrzucać równie szybko, jak ty będziesz je pisał. To może trwać godzinami i wkrótce jeden z nas wyj¬dzie na głupka. Decyzja należy do ciebie.

Stone wrócił do biurka i usiadł. Nie pisał już więcej i tylko siedział, gapiąc się na mnie.

Następnego dnia nie poszedłem do pracy. Spałem do południa. Nie zadzwoniłem do urzędu. Potem wybrałem się do Federal Building. Powiedziałem im, co mnie spro¬wadza. Posłali mnie do gabinetu chudej starszej kobiety. Miała siwe włosy i bardzo chudą szyję, która zginała się nagle pośrodku, wypychając jej głowę do przodu. Spojrza¬ła na mnie znad okularów.

- Słucham?

- Chcę się zwolnić z pracy.

- Zwolnić?

- Tak.

- I jest pan etatowym listonoszem?

- Tak - odparłem.

Zaczęła cmokać suchymi wargami. Dała mi odpowiednie formularze. Wypełniałem je, sie¬dząc w jej gabinecie.

- Jak długo pracuje pan na poczcie?

- Trzy i pół roku.

Znowu zaczęła cmokać.

I tak to wyglądało. Wróciłem do domu i do Betty i otworzyliśmy flaszkę.

Nie zdawałem sobie sprawy, że za parę lat wrócę tam jako urzędnik i w tej roli przepracuję, zgarbiony na stołku, prawie dwanaście lat.

[...]

8

Pewnego popołudnia spotkałem na ulicy starego pija¬ka. Znałem go z czasów zamieszkiwania z Betty, gdy włó¬czyliśmy się po barach. Powiedział, że jest teraz urzędni¬kiem na poczcie i że to łatwe zajęcie.

Było to jedno z największych i najbardziej wierut¬nych kłamstw stulecia. Od lat szukam tego człowieka, ale obawiam się, że ktoś inny już dostał go w swoje ręce.

No i znowu zdawałem egzamin na pracownika służby cywilnej. Tyle że tym razem zaznaczyłem na kartce słowo "urzędnik" zamiast "listonosz".

Zanim otrzymałem zawiadomienie, że mam się zgłosić na uroczystość zaprzysiężenia, Freddy przestał gwizdać W osiemdziesiąt dni dookoła świata, ale ja już cieszyłem się na tę przyjemną pracę u Wuja Sama.

- Muszę załatwić jedną drobną sprawę, więc może wyjdę na godzinę lub półtorej na lunch - powiedziałem Freddy'emu.

- Okay, Hank.

Nie zdawałem sobie sprawy, jak długo będę go jadł.

9

Była nas tam cała zgraja. Sto pięćdziesiąt lub dwieście osób. Czekało nas nużące wypełnianie dokumentów. Po¬tem wszyscy wstaliśmy, zwracając się twarzami do flagi. Człowiek, który odbierał od nas przysięgę, był tym samym gościem, który przyjął ją ode mnie poprzednio.

Po zaprzysiężeniu powiedział:

- W porządku, teraz macie porządną pracę. Trzymaj¬cie się z dala od kłopotów, a firma zapewni wam poczucie bezpieczeństwa przez resztę życia.

Poczucie bezpieczeństwa? Można je uzyskać w wię¬zieniu. Trzy posiłki i żadnego czynszu do płacenia, żad¬nych opłat za usługi komunalne, żadnego podatku docho¬dowego i utrzymywania dzieci. Żadnych opłat rejestracyj¬nych. Żadnych mandatów drogowych. I aresztowań za jazdę po pijanemu. Żadnych przegranych na torze wyści¬gów konnych. Darmowa opieka medyczna. Braterstwo z ludźmi o podobnych zainteresowaniach. Kościół. Tyłek. Bezpłatny pogrzeb.

Prawie dwanaście lat później z tych ponad stu pięćdzie¬sięciu osób zostało nas tylko dwóch. Tak jak niektórzy lu¬dzie nie mogą prowadzić taksówki, stręczyć kobiet ani handlować narkotykami, tak większość facetów oraz dziewczyn nie może pracować na poczcie. Nie obwiniam ich. Z biegiem lat widziałem, jak przychodzą w grupach ponadstupięćdziesięcioosobowych i z każdej zostaje dwój¬ka, trójka lub czwórka - dość, by zastąpić tych, którzy odchodzili na emeryturę.

10

Przewodnik oprowadził nas po całym budynku. Było nas tyle, że musieli utworzyć oddzielne grupy. Korzy¬staliśmy z windy na zmianę. Pokazano nam stołówkę dla pracowników, podziemia, wszystkie te nieciekawe rzeczy.

Boże wszechmogący - pomyślałem - niechże się pośpieszy. Mój lunch trwa już ponad dwie godziny.

Potem przewodnik wręczył nam wszystkim karty zegarowe i pokazał zegary kontrolne.

- A w ten sposób odbija się kartę.

Pokazał nam jak, po czym rzekł:

- A teraz odbijcie sami.

Dwanaście i pół godziny później odbiliśmy je, wychodząc. To dopiero było uroczyste zaprzysiężenie.

11

Po dziewięciu, dziesięciu godzinach ludzie zaczęli ro¬bić się senni i osuwać się na sortownice, przytomniejąc w ostatnim momencie. Sortowaliśmy pocztę przeznaczo¬ną do poszczególnych obszarów doręczeń. Jeżeli na ko¬percie widniał obszar 28, wtykało się list do przegródki numer 28. Proste.

Jeden duży Murzyn poderwał się i zaczął wymachiwać rękami, żeby nie zasnąć. Zatoczył się.

- Niech to szlag! To nie do zniesienia! - powiedział.

A przecież był wielkim, potężnym drabem. Używanie bez przerwy tych samych mięśni było dość męczące. Wszystko mnie bolało. A na końcu przejścia między stano¬wiskami stał kierownik, kolejny Stone, i miał charaktery¬styczny wyraz twarzy - pewnie ćwiczą go przed lustrem; wszyscy kierownicy mieli taki wyraz twarzy - patrzyli na ciebie jak na kawał ludzkiego gówna. A przecież trafili tu¬taj tymi samymi drzwiami. Kiedyś pracowali jako urzędni¬cy lub doręczyciele. Nie potrafiłem tego zrozumieć. Byli starannie wyselekcjonowanymi klawiszami.

Cały czas trzeba było wspierać się na jednej nodze. Sto¬pę drugiej - oprzeć trochę wyżej na drążku. "Drążkiem" nazywano małą okrągłą podkładkę umocowaną na podpór¬ce. Zakaz wszelkich rozmów. Dwie dziesięciominutowe przerwy w ciągu ośmiu godzin. Zapisywali czas wyjścia i czas powrotu. Jeżeli wracałeś po dwunastu lub trzynastu minutach, wytykali ci spóźnienie.

Ale płaca była lepsza niż w sklepie. I - pomyślałem - mógłbym do tego przywyknąć.

Nigdy do tego nie przywykłem.



Brak komentarzy: