czwartek, 18 września 2008

MARAI-CZĘŚĆ 2

W gospodzie przy stoliku, gdzie popijają wino, milcząca stara kobieta w czarnej chustce. Siedzi poważna jak germańskie chłopki na obrazach Bruegla. W jej twarzy brak już cech płci. Nad kośćmi policzkowymi para czarnych oczu beznamiętnie obserwuje otoczenie. Te staruchy w każdym plemieniu są skarbnicą wiedzy. Opiekuńcze duchy, nieubłagane. Żyć własnym życiem w historii, która ustabilizowała się niczym instytucja: tak wyglądałoby moje zadanie. Nie mogę czekać czterdzieści, pięćdziesiąt lat na "rozwiązanie" sytuacji. Bo kiedy w trakcie mojego życia - co zdarzyło się kilkakrotnie - rysowało się owo historyczne rozwiązanie, w końcu zawsze okazywało się wszystkim, tylko nie "rozwiązaniem". Więc trzeba żyć i bronić się przed historią jak przed epidemią czy chorobą. Jeśli zanadto się zbliży, opierać się z całej siły. I żyć, w historii i niezależnie od niej, własnym niepowtarzalnym, straszliwie przemijającym, niepowracającym życiem... to jest moje historyczne zadanie, moje i wszystkich.
Ten gruby, chciwy i żądny krwi ksiądz chrząkając i sapiąc, spaceruje po Różanym Wzgórzu i snuje krwawe wizje nowej wojny, która "wypali" ze świata bolszewizm. Ja nie jestem zwolennikiem bolszewizmu, sądzę, że jasno widzę jego sens i wagę, i chciałbym, żeby ten niebezpieczny, antyhumanitarny i niezwykle szkodliwy eksperyment społeczny czas rozpuścił w kwasie siarkowym kompromisu pomiędzy ludźmi a władzą. Ale dla K. to za mało, on pragnie zemsty. Zwracam mu uwagę, że będąc księdzem katolickim, może sobie ewentualnie pozwolić na krwawy luksus zemsty, ale ja, pisarz, jestem zmuszony pozostać chrześcijaninem, nawet jeśli księża ochotnie błogosławią broń; dlatego nie pragnę wojny, lecz jestem przekonany, że trzeba znosić cierpienia i wierzyć, że podłość, rozlawszy się po ziemi, zawsze w końcu zelżeje. Znam przykłady.

Z Ewangelii Mateusza jasno wynika, jak niewiele wiedziało o Jezusie jego otoczenie. Obserwowano go z wiecznym zaskoczeniem i nie rozumiano.

Z rozpaczy to czy z tchórzostwa, ludzie teraz każdego dnia ulegają presji bieżącej sytuacji: wstępują do partii, a po cichu biją się w piersi. Można to skwitować wzruszeniem ramion. Można patrzyć na to inaczej. I można w ogóle nie widzieć, tylko żyć w jedyny możliwy sposób: z całkowitą wewnętrzną i zewnętrzną szczerością.

Ci moi podnieceni i chciwi rodacy myślą, że teraz milczę, żeby kiedyś - "kiedy nadejdzie odpowiednia chwila" - wreszcie zaryczeć z całych sił. Ale to nieprawda. Milczę, bo już prawie nie ma do kogo ust otworzyć.

Zagrożeń związanych z wolnością słowa dyktatura nie obawia się tak bardzo, jak boi się innego niebezpieczeństwa - wolności myśli. I stara się ją zdusić. Chce decydować o tym, co mają myśleć i czuć gruczoły, regulujące płyny fizjologiczne, niemo.

W minionych dniach nastąpiło to, czego się najbardziej obawiałem i co ostatnio uważałem za najpoważniejsze niebezpieczeństwo: "upaństwowiono" mego wydawcę, a moje książki - praca całego dotychczasowego życia - stały się towarem na pchlim targu polityki.
Może to było potrzebne, żebym któregoś dnia znalazł dość siły, by zamienić to, co mi jeszcze pozostało z Węgier, na pokój hotelowy w obcym kraju.

Życie miało w sobie jakąś słodycz, niepokój i słodycz, miłość, ciekawość, podniecenie, smaki i zapachy... ale już ich nie ma. Życie może mi jeszcze przynieść smaki i zapachy, tę słodycz. Jednak tylko wtedy, gdy ich z całej siły pragnę i czekam na nie. Ale teraz nie pragnę, tylko czekam.

Ewangelia Jana różni się od Ewangelii synoptycznych nie tylko tonem; nadwyżka treściowa, to, co wie o Jezusie i o wydarzeniach, zdradza, że Jan widział osobiście to, o czym pozostali, Mateusz, Marek, Łukasz tylko słyszeli. Tę nadwyżkę wyczuwa się na każdej stronie. Dlaczego tylko Jan zapisał, że na weselu w Kanie Galilejskiej Jezus powiedział do matki: "Czyż to moja lub Twoja sprawa, Niewiasto?". Dlatego, że tam był i słyszał to. Pozostali ewangeliści nie słyszeli o tym szczególe.
Jan napisał swoją Ewangelię z pozycji świadka. Pozostali - jako bardziej lub mniej współcześni autorzy wspomnień.

ImageTrauma, straszliwy cios, który dotknął Żydów, wyrwał ich jak gdyby z wszelkiej społeczności. Już nie zadośćuczynienie, nie wymierzanie sprawiedliwości, nawet już nie zemsta jest tym, co ich mobilizuje, tylko wywikłanie się, oderwanie, odrębność. Nie solidaryzować się z niczym, co nieżydowskie: to ich wewnętrzna, ostateczna reakcja na to, co się wydarzyło.

Brak komentarzy: