czwartek, 18 września 2008

SANDOR MARAI-DZIENNIK 1948-CZĘŚĆ 1

Piję herbatę w kawiarni Flóris. Neony, ogrzewana sala, doskonała herbata. Wielkomiejski nastrój, jak w jakimś zachodnim mieście... Tu, za żelazną kurtyną, wszystko jest inaczej, niż to sobie wyobraża zagranica. Czasami gorzej. Czasami lepiej. Życie jest tajemnicze.

ImageTen dzielny Tomasz Mann ma niewąskie siedzenie, niemieckie siedzenie. Przez sto stronic prowadzi prelekcję o muzyce, doskonale, ze znajomością rzeczy i całkiem niepotrzebnie; wszystko, o czym opowiada i z czego odpali zapewne race w swej powieści - wszystko to można znaleźć w leksykonach.

Skończyłem Stary Testament. Po raz pierwszy czytałem go krytycznie. To zapewne pratekst. Wszystko, co wiemy, stąd się wywodzi, na tym się wznosi. Biologia mówi dziś niewiele więcej niż Księga Rodzaju. Czytałem go cały rok, cztery, pięć stron dziennie. Język Gáspára Károlyego działa ożywczo jak łyk tlenu w zadymionej kawiarni literackiej. To język węgierski o największej wiarygodności i sile.
Stary Testament uczy... nie da się sformułować takiego wniosku. Człowiek nie jest istotą całkiem beznadziejną, pewnie uczy tego. Bóg mu towarzyszy, nawet jeśli się gniewa.

W trakcie golenia zobaczyłem nagle własną twarz. Dawno jej nie widziałem. Przyglądam się nieufnie. Worki pod oczami, jeszcze rok temu ich nie było. Może to dziedziczne, ojciec też je miał. Własna twarz wydaje mi się mało znajoma. Trzeba by odkurzyć rysy ojca i matki z pyłu, który naniósł czas. Przypomina mi się coś, co kilka dni temu przeczytałem w amerykańskiej gazecie: "Abrahamowi Lincolnowi polecono jakiegoś człowieka. "Nie podoba mi się jego twarz" - oświadczył prezydent. A kiedy rozmówca się oburzył, Abraham Lincoln wzruszył ramionami i powiedział: "Po czterdziestce każdy jest odpowiedzialny za swoją twarz". To prawda. Nie ma usprawiedliwienia.

Teraz, kiedy od roku każdego dnia i każdej nocy zajmowałem się Nowym Testamentem, postacią Jezusa i apostołów, tekst przemówił do mnie ze szczególnym urokiem. Natchnione słowa Jezusa znów czytałem z nabożeństwem, jak wiersze, "bezkrytycznie", zachwycony pozwoliłem, by oddziałało na mnie wszystko, co w ich poezji jest magicznym czarem. To nieważne, kto spisał Ewangelie - tych słów, słów i porównań Jezusa nie sposób "wymyślić", mógł je tylko wypowiedzieć żywy człowiek, poeta. W świecie ducha nie ma innej wiarygodności poza stylem, który jest czymś więcej od człowieka - absolutny styl jest zawsze znakiem osobowości.

Rankiem w angielskim radio cytowano przemówienie ministra, który - minister angielski! - powiedział: "Bolszewizm jest właściwie ustrojem prawicowym". To prawda. Nie przypadkiem strzałokrzyżowcy i bolszewicy padają sobie w ramiona, gdziekolwiek i kiedykolwiek mają taką możliwość. W przedwojennym parlamencie węgierskim premier Bethlen powiedział strzałokrzyżowcom: "Panowie, będziecie szli na prawo tak długo, aż któregoś dnia spostrzeżecie, że znaleźliście się na lewicy". Dziś, w tym samym parlamencie, mógłby powiedzieć komunistom: "Panowie będziecie szli na lewo tak długo, aż któregoś dnia spostrzeżecie, że znajdujecie się na prawicy". Na prawicy, tam, gdzie kiedyś stali faszyści: na prawicy nacjonalizmu, zniewolenia życia umysłowego i społecznego wskutek nietolerancji.
Nie mogę być komunistą, bo jestem człowiekiem lewicowym, jakim zawsze byłem; dla zawodowych i wyspecjalizowanych lewicowców nigdy nie okazywałem się nim w wystarczającej mierze, ale dla reszty społeczeństwa węgierskiego zawsze uchodziłem za podejrzanie lewicowego, i tak jest po dziś dzień; prawicowością jest dla mnie wszystko, co oznacza ucisk, zduszenie wolności myśli i zdradę socjalizmu przez brak szacunku dla jednostki.

Brak komentarzy: