piątek, 25 czerwca 2010

Tekst Marai z Zeszytów Literackich nr 110

W Padwie tak go nazywają: Il Santo, Święty. Z ziemską i ludzką poufałością. Święty Antoni jest w Padwie obecny tak jak ktoś, kto przynależy do rodziny. Wszyscy znają Świętego, mieszkańcy miasta odwiedzają jego grób w wielkiej bizantyńskiej bazylice jak grób przodka, z którym wszystko można omówić; wszystko, nawet najbardziej wstydliwe i smutne ludzkie sprawy.

Obcy też po to do niego idą. Ktokolwiek przyjeżdża do Padwy, pierwsze kroki kieruje do grobu Świętego Antoniego. Przystaje najpierw przed ogromnym kościołem, obok pomnika Gattamelaty na koniu i w roztargnieniu słucha nawoływań sprzedawców pamiątek, świec, świętych obrazków, cudownych medalików i widokówek. Potem kupuje dla Świętego Antoniego półmetrową świecę i wkracza do kościoła, przechodzi pod pękatą kopułą i zatrzymuje się przed pogrążonym w czerwonym półmroku płonących lampek grobowcem. W tym miejscu spoczywa Święty.
O każdej godzinie dnia klęczy tu wielu ludzi. Włosi i cudzoziemcy, mieszkańcy miasta i bogobojni turyści, którzy snują się grzecznie po sanktuarium, trzymając w ręce kapelusz, rękawiczki i aparat fotograficzny, a ich twarze zdradzają zmieszanie. Nikt nie zwraca na nich uwagi. Klęczy tu młoda kobieta w roboczym ubraniu, zrzuciła pewnie tylko fartuch i przybiegła z kuchni sąsiedniej restauracji, uklękła przed grobem Świętego i ukryła twarz w dłoniach. Kiedy po jakimś czasie wychodzi, widzę, że ma oczy mokre od łez. "Gdzie idziesz?", spytano przed chwilą, kiedy rozwiązywała fartuch. — "Zaraz przyjdę — odparła. — Zajrzę tylko na chwilę do Świętego".
Stoi tu lekko pochylony, wysoki, chudy, siwowłosy mężczyzna w ciemnym garniturze. Wyróżnia się niedbałą elegancją i dyskretną, smutną rezerwą, która nie pozwala mu zdradzić uczuć, okazać bólu nawet w pobliżu tego grobowca, przy którym płyną łzy. Głowę lekko skłonił, spogląda w czerwonawy mrok, dolna warga mu drży.
Stara kobieta w chustce głośno mamrocze z typową dla głuchych nieświadomością, że wszyscy słyszą, i najwyraźniej czuje się tu jak w domu; przydźwigała wszystkie strapienia, jakimi obdarowały ją młodość i starość w ciągu długiego życia: błaganie o szczęście i żałość mrocznego rozczarowania, jękliwe słowa żałoby i bezrozumne skargi rozpaczliwego wyrzutu. Przed grobem Świętego stara kobieta zachowuje się swobodnie, wyciera nos, mruga wilgotnymi oczami, rozgląda się, po czym dalej ciągnie swoją długą i głośną skargę. Co opłakuje? Na co się żali? Pewnie już nawet nie chodzi o szczegóły, o śmierć Eleonory i nieszczęście Giuseppy, nie o to, że Philippo pije, a Vittorio zginął... Nie, ona żali się na wszystko, wszystko, co było i jest, na całe życie z jego niepojętymi i nagłymi zwrotami, namiętnościami i ich skutkami. Stara kobieta mamrocze bez przerwy, ale niespiesznie, jak ktoś, kto ma czas i wie, że Święty cierpliwie wysłucha skargi. Młoda kobieta bez kapelusza przyciska dziecko do piersi i wznosi w górę niebieskie, jakby niewidzące, szklane oczy.
Wokół nagrobka, który kryje relikwie Świętego, rozgoryczeni i cierpiący ludzie, którzy mu ufali, pozostawili fotografie, listy i inne drobne przedmioty. Wiele tu zdjęć dzieci: miłe albo przestraszone buzie tych, których uratował Święty Antoni, przyjaciel dzieci, kiedy anioł śmierci wyciągał już swą kościstą rękę ku ich kędzierzawym główkom. Listy zapisane gorączkowym pismem, wyrażające wdzięczność w najróżniejszych językach. Dziękują, błagają, wyznają i żałują za grzechy, obiecują. Piszą we wszystkich językach niebieskim, czarnym i liliowym atramentem: "Jesteśmy ludźmi, jesteśmy grzeszni, jesteśmy dziećmi śmierci. Ale chcemy być szczęśliwi. Chcemy być kochani, nie chcemy, by nasze dziecko zmarło na koklusz. Kochany Święty Antoni, dopomóż!". A Święty milczy, ponieważ wie, że ludzie są słabi, żal za grzechy i obietnice jutro zmienią się w zimną obojętność, łakomą żądzę i zuchwałą wyższość. Świętego nie obchodzą obietnice. Milczy i pomaga.
Dlatego ja też zapalam świecę przed grobem Świętego, przystaję w mroku i mówię do niego w myślach:
"Wierzę w ciebie, drogi Święty, bo jesteś blisko ludzkich pragnień i cierpień. Będę cię odwiedzał co roku, jeśli łaskawy los pozwoli mi się znaleźć w pobliżu Padwy. Nie proszę cię o nic, ale nie kieruje mną duma, tylko zrozumienie i zgoda na los. ImageWierzę jednak, że możesz pomóc, i wierzę, że wszystkie te pragnienia, bóle, nadzieje i rozczarowania, z którymi wierni błagalnie zwracają się ku tobie, zespalają się w potężną, ponadludzką moc. Czuję ją w pobliżu twego grobu i dlatego zawsze stoję tu ze ściśniętym gardłem. Nie proszę cię o pomoc, drogi Święty, ponieważ wiem, że jestem odpowiedzialny za wszystko, co się stało i stanie: jestem winny i jestem ofiarą, inaczej być nie może. Ale uczucia ludzi, którzy zwracają się do ciebie o każdej porze dnia i w każdym miejscu na świecie, by ucieleśnić się tu w postaci łzy, listu czy fotografii, wszelkie cierpienia, na jakie nie ma ziemskiego wytłumaczenia, cała nadzieja i tajemnicze, niezrozumiałe pragnienia, wszystko to wzdycha, szepcze i płacze przy twoim grobie. I gdyby te westchnienia, które się ku tobie kierują, złączyły się w jedno, zerwałaby się tu taka wichura, tu, w tym mrocznym kościele, jak nad Saharą, kiedy podnosi się burza piaskowa. Drogi Święty, który trzymasz Dzieciątko na ręku, pomagaj ludziom. Sekret pomocy jest twoim sekretem. Bo widzisz, że nad ludzkim światem znów krąży Anioł Przeznaczenia. Pomóż, drogi Święty, zauszniku ludzkich pragnień, namiętności i nędzy, pomóż, ty najbardziej ludzki spośród świętych, który z gotowością pochylasz się nad upokorzeniem i hańbą, bo wiesz, jacy są ludzie, i wiesz, jak nędzny i zarazem wzniosły jest nasz los. Pomóż, drogi Święty, by Hans, Jean i George wrócili do domu z wojny, pomóż, by kobiety były silne i miały dzielne i uczciwe serca, i żeby dzieci nie dusił ani koklusz, ani gaz musztardowy. Teraz musisz szczególnie dużo pomagać, drogi Święty, bo grozi nam straszliwe osierocenie. Żarliwe modlitwy cierpiących i ubogich mogłyby teraz zapalić przed Tobą świecę tak ogromną jak Mont Blanc czy Gaurizankar, i w blasku tej świecy, która oświetla pogrążony w ciemności świat, nie ujrzałbyś nic innego, tylko pobladłe i załzawione albo wykrzywione śmiertelnym grymasem, nieme twarze. Więc teraz pomóż" — tak do niego mówiłem.
A młoda kobieta z dzieckiem na ręce uśmiechnęła się, jakby otrzymała wieść z niebios, i z ulgą wznosząc w górę niebieskie oczy, lekkim krokiem ruszyła do wyjścia.

Magyar Nők Lapja, 20 I 1940

SÁNDOR MÁRAI
tłum. Teresa Worowska

Niniejszy szkic pochodzi z tomu Sándora Máraiego, który ukaże się w serii "Podróże" nakładem Zeszytów Literackich.

Tekst tak piękny, że nie mogłam nie zamieścić go tutaj. Kupujcie Zeszyty Literackie!!!

Brak komentarzy: