wtorek, 8 września 2009

Polecam wszystkim ,którzy nie widzieli ;)

Takich filmów już się obecnie nie kręci. "W pogoni za szczęściem" to klasyczny dramat obyczajowy, który jednak opowiedziano na sposób, jakiego dziś w tym gatunku nie uświadczymy - bez potoków łez i z odrobiną dystansu do bohaterów. Nie wiem, czy jest to przede wszystkim zasługa grającego główną rolę Willa Smitha czy włoskiego reżysera Gabriele Muccino. Grunt, że panowie przywołali klimat, który znam z obyczajowych filmów zrealizowanych w latach 70-tych czy 80-tych. Akcja ich wspólnego filmu nie tylko rozgrywa się za prezydentury Reagana, ale przywodzi na myśl takie zrealizowane wówczas tytuły, jak "Miejsca w sercu". Dramaty stawiające nie na łatwe wzruszenia, tylko wiarygodność relacji między bohaterami.


Historia Chrisa Gardnera, który utopił oszczędności próbując dorobić się jako akwizytor, jest autentyczna. Tym bardziej cieszy, że autorzy filmu zdecydowali się opowiedzieć ją właśnie w ten sposób. Gardner imponuje determinacją, z jaką walczy o poprawę losu swojego syna. Nie idzie na kompromis z nieprzyjazną rzeczywistością, tylko zaciska zęby i dalej się z nią zmaga. Pomysł, aby ubiegać się o posadę maklera w sytuacji, gdy nie ma się grosza przy duszy ani dyplomu prestiżowej uczelni, wydaje się karkołomny. Chris wie, że dużo ryzykuje, a szanse ma minimalne. Rozumie jednak, iż tylko od niego zależy, czy uda mu się ten cień szansy wykorzystać."W pogoni za szczęściem" nie jest oskarżeniem pod adresem bliżej nieokreślonego systemu, który wpędza uczciwych obywateli w nędzę. Jeśli w oparciu o losy Gardnera miałbym pokusić się o jakąkolwiek generalizację, powiedziałbym, że składają się one na pochwałę zaradności. Branie losu we własne ręce oznacza jednak nie tylko pogoń za karierą i zarobkami, ale również przyjęcie odpowiedzialności za ludzi, którzy od nas zależą. Jedyny przypadek, kiedy Chris nie odbiera syna na czas z przedszkola ma miejsce wtedy, kiedy trafia do aresztu za niezapłacone mandaty.


Główny bohater nie jest jednak postacią posągową. Nie umie zbudować partnerskich relacji z żoną. Nie rozumie jej lęków i na stwierdzenie "Mam dość!" odpowiada jedynie "Jesteś słaba". Brutalnie ucina również marzenia synka o karierze koszykarskiej, twierdząc, że lepiej zarzucić nierealny plan od razu niż później boleśnie się rozczarować. To stwierdzenie, choć wypowiedziane spokojnie, ma ogromną wagę. Widz od razu orientuje się, iż ta rana może się nigdy nie zagoić i na zawsze pozbawi chłopca pewności siebie. Gardner jednak w porę reflektuje się, bierze głęboki oddech i mówi synowi: "Nigdy nie daj sobie wmówić, że nie możesz czegoś zrobić. Nawet gdybyś usłyszał to ode mnie".


"W pogoni za szczęściem" nie jest dziełem efektownym. Podczas seansu widz ma prawo poczuć się znużony, akcja posuwa się bowiem niespiesznie i skoncentrowana jest na najprostszych dylematach, np. jak naprawić żarówkę w sprzęcie medycznym. Maszyny być może nie uda się sprzedać, ale jeśli tak, oznacza to "kolejny miesiąc, podczas którego będzie można oddychać". Opowieści nie wieńczy żaden wielki finał, tylko stwierdzenie "To była właśnie moja krótka chwila szczęścia".


Owszem, może irytować uproszczona wizja świata wielkiego biznesu, w którym dyrektorzy są generalnie życzliwi ludziom, tylko strasznie zapracowani. W odpowiednim momencie z pewnością oddadzą pięć dolarów, które pożyczyli na taksówkę, kiedy zabrakło im drobnych. Mimo wszystko "W pogoni za szczęściem" zapada w pamięć i z czasem zyskuje na wartości. Muccino i Smith nie oferują łatwego pocieszenia. Pokazują, jak wiele kosztuje dążenie do poprawy swojego położenia, jak niepewne i krótkotrwałe jest zwycięstwo nad losem.
Według mnie dobry film,wzruszający i pokazujący silną wole ludzi jacy mogą być. Wiele uczy.Trzeba walczyć do końca,nieważne ile razy się upada,ważne ile razy się wstaje.

Brak komentarzy: