sobota, 23 stycznia 2010

Schmidt.



Film jest zadziwiająco uczciwym portret starzejącego się człowieka. To pozbawiona sentymentalizmu opowieść o zmaganiu się z podstawowymi pytaniami w życiu, opowieść o niczym specjalnym a jednocześnie o wszystkim, co najważniejsze. Reżyserowi perfekcyjnie udało się oddać samotność i smutek jaki towarzyszy jego 60-letniemu bohaterowi. Osadzając to w lekko komediowej otoczce uzyskał zaskakująco okrutny w wydźwięku rezultat - każdy nasz śmiech jednocześnie przynajmniej trochę boli. I mimo wielu zabawnych scen (np. tej, w której Schmidt wyskakuje z wanny, w której ma ochotę zanurzyć się roznegliżowana Roberta) to film, który raczej wzruszy Was do łez. W miarę rozwoju akcji ostatecznie okazuje się bowiem jak trywialne jest nasze życie i nasze problemy. Efekty podróży Schmidta, która miała być drogą do samopoznania, są więcej niż rozczarowujące. Bohater wraca do domu, upewniwszy się tylko, iż 60 lat spędził z klepkami na oczach. Reżyser zrezygnował z ukazania typowego dla amerykańskiego kina katharsis, podczas którego Schmidt miałby odnaleźć w końcu szczęście. Zamiast tego bohater musi stawić czoła pustce - największemu ludzkiemu wrogowi.

Bardzo dobry film, który może wam dać naprawdę dużo do myślenia.
O samotności o powierzchowności ludzkiego życia, która może przerażać.
Nicholson jak zwykle wciela się rewelacyjnie w kreowaną przez siebie postać.
POLECAMY!!!

Brak komentarzy: