wtorek, 13 stycznia 2009

Don Kichot widziany trochę inaczej.


Andrés Trapiello
GDY UMARŁ DON KICHOT
Zaskakującą powieść Andresa Trapiello można czytać na co najmniej dwa sposoby: jako pełną romansowych wątków kontynuację arcydzieła Cervantesa Przemyślny szlachcic Don Kichote z Manczy oraz jako rodzaj eseju o związkach między literaturą a życiem. Prawda miesza się tu ze zmyśleniem, a rzeczywistość z fantazją do tego stopnia, że w końcu granice się zacierają. Co więcej, w świecie fikcji, czytelnik odkrywa tajemnice bytu, jakich wcześniej nie dostrzegał.
Błędny rycerz umiera. Co się teraz stanie z osobami z jego najbliższego otoczenia? Czy udźwigną brzemię, które spoczęło na nich jako na spadkobiercach wielkiej literackiej legendy? Oto gospodyni Quiteria — jak się okazuje, od lat skrycie zakochana w Don Kichocie — postanawia opuścić dom, zwłaszcza że wciąż popada w konflikty z siostrzenicą zmarłego, Antonią. Ta z kolei wypłakuje oczy z miłości do bakałarza Samsona Carrasco, który wydaje się nie odwzajemniać afektu, myśląc jedynie o czekających go podróżach i przygodach. Najbardziej zasmucony śmiercią Don Kichota jest wierny Sanczo Pansa, który nagle utracił sens życia. Postanawia zatem nauczyć się czytać, aby zapoznać się ze słynnym już w świecie dziełem Cervantesa. Zarówno dla byłego giermka, jak i dla bakałarza lektura powieści jest porażającym doświadczeniem. Nagle wydarzenia, w których uczestniczyli, zaczynają postrzegać w zupełnie nowym świetle i przekonują się o kruchości ugruntowanych, zdawałoby się, opinii. Kiedy zaś pełni podziwu dla talentu i mądrości wybitnego pisarza dowiadują się, w jak ciężkich żyje on warunkach, decydują się odwiedzić go w Madrycie.

Fragment książki
Tamtego dnia Don Kichot zasiadł przy potrójnym świeczniku i czytał jedną ze swych książek. Był to typowy zimowy dzień: szary, smutny, wilgotny, z deszczem zacinającym o szyby. Zapadł wczesny zmrok i Antonia położyła się w swoim pokoju. Quiteria podeszła od tyłu do swojego pana, zupełnie jak Malva, jego ulubiona kotka.
— Czy wasza miłość wie, jak długo służę już w tym domu?
Don Kichot podniósł wzrok znad książki. Zdziwiło go to wtargnięcie gospodyni, bo dawno już przykazał, że jeśli jest w bibliotece, nikt — ani gospodyni, ani siostrzenica, ani żaden z domowników, gości czy przyjaciół — nie ma prawa mu przeszkadzać.
— Co? Pytasz, ile lat? Przecież wiem, że dużo — odpowiedział, nie wdając się w szczegóły.
— Dwadzieścia trzy lata, trzy miesiące i piętnaście dni — oświadczyła Quiteria, jak zawsze skrupulatna w rachunkach. — Czy pamięta wasza miłość ów dzień, w którym tutaj przyszłam? Czy potrafiłby powtórzyć słowa, które mi wtedy powiedział, i to, co ja mu odrzekłam?
— Quiterilla, o co ci chodzi? Dlaczego mnie pytasz o takie drobiazgi? Jestem ci winien za jakiś miesiąc? Nie dostałaś spódnicy, która ci się należała? Albo może buty masz nie takie, jakie przystoją gospodyni szlacheckiego domu?
Quiterilla... Gospodyni zabiło mocniej serce, gdy znów usłyszała to imię, którego Don Kichot użył tamtego dnia. Nie, on na pewno nie zapomniał. Nie musiał już nic mówić, ona i tak wiedziała.
— No więc powiedz mi, czy jestem ci coś dłużny.
— Nie, panie Alonso, tu nie o to chodzi. Ja bym i za darmo służyła w pana domu. Mogłabym chodzić w łachmanach, byle mnie wasza miłość nie oddalił. To ja do końca życia się nie wypłacę za to wszystko, co dla mnie wasza miłość zrobił. Gdyby nie dom Quijanów, nie wyszłabym, jak to się mówi, z rynsztoka i nie wyzwoliłabym się spod tyranii głodu.
— Och! — wykrzyknął Don Kichot. — Ale przecież ja nic takiego nie zrobiłem!
- Nie. Zrobił wasza miłość, i to bardzo dużo. Ale mnie też się zdarzyło coś, o czym muszę powiedzieć, choć nie umiem znaleźć sposobu. Och, gdybym miała waszą elokwencję! Wasz-mość pan mój dobrodziej zawsze potrafi znaleźć odpowiednie słowo i mówi jak prawdziwy poeta! Można by rzec, że od samych Potęg anielskich* uzyskał wasza miłość ten dar. Don Kichot słuchał w zdumieniu i zupełnie nie wiedział, o co chodzi Quiterii. Starał się być jednak cierpliwy i łagodny, tak jak on to potrafił:
— Posłuchaj, Quiteriłla, ja jestem teraz zajęty, więc jeśli masz coś do mnie, powiedz mi to krótko i po prostu.
— Och, mój panie Alonso! — westchnęła Quiteria. — Gdyby to się dało powiedzieć po prostu! We mnie wszystko aż się gotuje i nie potrafię o tym mówić spokojnie. No dobrze, spróbuję... Sama nie wiem, jak to się stało, ale już pierwszego dnia... Nie, nie mogę. To jest dla mnie za trudne. Wasza miłość miał wtedy jeszcze wszystkie włosy na głowie i czarną brodę. Był też taki młody, wytworny i władczy, kiedy kazał mi się wziąć do pracy. Dostałam pierwsze zadanie: miałam motać wełnę, międlić len, smażyć figi i łuskać migdały. Och, i ta cierpliwość waszej miłości, gdy nie wszystko mi szło tak, jak chciałam!... Jakże mogłam nie pokochać tak dobrego pana? Głęboko skrywałam w sercu tę miłość i zabrałabym ją ze sobą do grobu, ale widzę, co się dzieje w tym domu. Martwię się, że wszystko w nim podupada, a najbardziej, że mój pan traci zdrowie.
Don Kichot uniósł brwi i szeroko otwartymi oczyma patrzył na gospodynię.
— O czym ty mówisz, Quiterio? Ja tracę zdrowie? W życiu nie czułem się lepiej.
By to udowodnić, jednym susem, nie odkładając nawet książki, znalazł się na stole, tak jak zwykła to robić jego kotka Malva. Zeskoczył na ziemię, rozpostarł ramiona jak akrobata w cyrku i jeszcze dwa razy powtórzył ten wyczyn, podrzucając do sufitu i łapiąc czerwoną szlafmycę, którą od pewnego czasu stale nosił.
— No i co? Tak wygląda ktoś, kto stracił zdrowie?
Nie, wasza miłość. Martwi mnie tylko, że mój pan nie śpi, nie je i wciąż jest niespokojny. Od kilku miesięcy nic, tylko mówi do siebie, czyta do późnej nocy, potem zasypia i gada przez sen. Nieraz słyszałam, gdy wasza miłość drzemał przy kominku, imię tej mojej rywalki...
— Rywalki?! — zawołał Don Kichot i nie wypuszczając książki z ręki, założył ją palcem, by nie zgubić wątku. — O jakiej rywalce ty mówisz? A może to tylko złe duchy i czarownicy zaćmili mi umysł?
Quiteria przypomniała sobie, że wtedy po raz pierwszy jej pan zaczął mówić o złych duchach i czarownikach. Po raz pierwszy mogła zajrzeć w mroczną otchłań jego szaleństwa.
— Jakie duchy i jacy czarownicy? A nie było to tak, że kiedyś po kryjomu wybrał się wasza miłość, by zobaczyć, co robi i kim jest niejaka Aldonza Lorenzo z Toboso? Na Boga i Najświętszą Pannę z Hontanar, patronkę mojej wioski: gdyby nie ta Aldonza i to jej nieszczęsne przezwisko — Dulcynea! — nigdy bym nic nie powiedziała i tylko cierpiała w milczeniu, dopóki by ksiądz do mnie nie przyszedł z ostatnim sakramentem!Czy wasza miłość mógłby zaprzeczyć, że...
Don Kichot nie pozwolił Quiterii dokończyć. Wstał. Był cały czerwony na twarzy: ze wzburzenia, gniewu lub ze wstydu. Quiteria przelękła się. Zaczęła żałować swych słów.
Ale nie, nic takiego się nie stało. Don Kichot zaczął chodzić po pokoju. Przeszedł go raz, drugi, trzeci, dziesiąty. Nic nie mówił, myślał nad każdym słowem, które chciał wypowiedzieć. Ponieważ wciąż milczał, Quiteria mówiła dalej, lecz teraz jakby się tłumacząc:
— Wiedzcie, wasza miłość, że ja nic nie chcę dla siebie. Bóg mi świadkiem, że służyłabym tutaj do śmierci i nie żądała niczego w zamian, lecz pojawiła się teraz ta inna i zabiera mi mój skarb i me jedyne szczęście. Wiem, kim jestem i że nie przyszłam na świat po to, by kochać kogoś, kto tak bardzo przewyższa mnie stanem i majątkiem, a już na pewno nie powinnam oczekiwać, by on mnie również pokochał, zwłaszcza że niebo urody też mi poskąpiło. Dowiedziałam się jednak, kim jest ta moja rywalka: że to Aldonza Lorenzo, którą znam od dziecka i która, co nieskromnie powiem, w niczym ode mnie nie jest lepsza. Tylko dlatego ośmieliłam się przyjść tutaj do mego pana dobrodzieja i wylać z serca mój żal. Wiem, że to była z mojej strony zuchwałość, ale znacie mnie, panie, tak długo, więc zechciejcie zrozumieć, co czuję i dlaczego mówię to, co mówię.
Don Kichot uspokoił się już i znów usiadł. Wzruszyła go Quiteria. Nie spodziewał się, że coś takiego od niej usłyszy. Przełknął to, co najpierw chciał powiedzieć, i gdy się w końcu odezwał, jego słowa były jak płatki śniegu, które delikatnie padały na rozżarzone serce gospodyni.
— Muszę ci się przyznać, moja droga Quiterio, że przepięknego imienia owej Aldonzy, o której mówiłaś, nigdy bym się nie ośmielił wyrzec w nędznych ścianach mego domu, bo zwykło ono gościć wyłącznie na ustach królów, cesarzy i książąt w pałacach z porfiru i błękitnego marmuru. Ty też, Quiterio, musisz zrozumieć, że Aldonza jest kobietą, do której należy całe moje serce, i to nie od dzisiaj, lecz od wielu długich lat, dwunastu lub czternastu, jeśli dobrze liczę. Gdyby ona pierwej nie skradła mego serca, natychmiast bym je oddał tobie, bo nie spotkałem jeszcze kobiety, która byłaby lepsza, troskliwsza i roztropniejsza od ciebie. Ale gdybyś, Quiterillo, zajrzała do mej piersi, sama byś zobaczyła, że jest pusta, bo owa Dulcynea niczym sroka złodziejka porwała me serce i ukryła w swym gnieździe.
Quiteria rozpłakała się. Dla kogoś, kto jest biedny, płacz bywa nieraz jedyną pociechą.


* Potęgi anielskie (Potestates), według świętej Hildegardy (1098-1179) czwarty chór anielski (w porządku wstępującym) po Mocach (Virtutes), a przed Zwierzchnościami (Principatus), u księdza Wujka zwany leż Władzami. U Dionizego Areopagity (Pseudo-Dionizego, VI w.) drugi gatunek aniołów w drugiej hierarchii. W obu porządkach są to anioły o porażającym blasku, oznaczają „sprawności" w rozumieniu „cnót" magicznego pierścienia lub ziela.

Brak komentarzy: