sobota, 28 lutego 2009

Wzruszający film.


Namnożyło się w ostatnich czasach filmów dla młodzieży, czy to będących ekranizacją jakiejś mniej lub bardziej znanej książki, czy to od podstaw wymyślonych przez scenarzystów. Kiedy dowiedziałem się o "Moście do Terabithii", pomyślałem, że to kolejny film z rodzaju tych dziecięcych hitów, takich jak "Opowieści z Narnii", "Harry Potter" czy "Złoty kompas". Film, który na kilkadziesiąt minut zabierze mnie w jeszcze jeden baśniowy świat, urzeknie efektami specjalnymi i miłą muzyką - po prostu sprawi, że po seansie będę uśmiechnięty i zadowolony. Myślałem, że to właśnie taki film. Bardzo się myliłem.


Jesse Aarons nie ma szczęścia. W szkole koledzy przy każdej okazji go zaczepiają, po powrocie do domu chłopca czeka spotkanie z biedą, a na dodatek ojciec nie jest dla niego zbyt wyrozumiały i więcej czasu poświęca jego młodszej siostrze, Maybelle. Pewnego razu do klasy chłopca trafia nowa uczennica, Leslie Burke. Jesse z początku jest do niej negatywnie nastawiony, ale oboje szybko znajdują wspólny język. Aby uciec od problemów szarej rzeczywistości, Leslie i Jesse wyobrażają sobie Terabithię - baśniową krainę pełną tajemniczych stworzeń i nieodkrytych sekretów. Dzięki wzajemnej pomocy radzą sobie z kłopotami w życiu. Ale szczęście nie trwa długo. Pewnego dnia dochodzi do tragedii.


"Most do Terabithii" ma w sobie to "coś". Chociaż dramatyczne wydarzenia w pewnym momencie całkowicie pozbawiają go beztroskiej, baśniowej otoczki, to przez to bohaterowie stają się nam, widzom, bliżsi. To niesamowite, ale twórcy dokonali rzeczy niezwykłej. Otóż pokazali dzieciństwo, prawdziwe, zwyczajne, w pełnej uroku formie, bez żadnych uproszczeń i przekłamań, tak, jak ono naprawdę wygląda. Niewiele jest filmów, w których powiódł się ten zabieg. Niewiele jest też filmów, po których obejrzeniu coś by w nas pozostało, jakaś refleksja. Obraz Gabora Csupo zdecydowanie się do tego wąskiego grona zalicza.


Bez wątpienia największym plusem filmu jest wielowątkowy scenariusz, napisany na podstawie książki Katherine Paterson. Fabuła składa się z wielu sytuacji, które toczą się wokół głównej osi, czyli stopniowego odkrywania przez Jesse'a i Leslie Terabithii. Wiele wątków przytłoczonych w filmie jest nad wyraz poważnych i dojrzałych i, według mnie, to dzięki temu obraz jest tak wyjątkowy i szczególny - bo podejmuje tematy trudne i rzadko spotykane w filmach z założenia przeznaczonych dla dzieci i młodzieży. A przecież takie problemy nie są wcale obce dzieciom, przeciwnie - odrzucenie przez szkolne społeczeństwo, uciekanie od szarej rzeczywistości w świat marzeń, a nawet ból po stracie bliskiej osoby - dzieci tego doświadczają. A "Most do Terabithii" szczerze o tym mówi.


Aktorstwo to temat na oddzielną recenzję. AnnaSophia Robb i Josh HutchersonJosh Hutcherson świetnie zagrali swoje role i stworzyli naprawdę znakomite kreacje dwojga przyjaciół, które na długo pozostają w pamięci. Na pewno w przyszłości ci młodzi aktorzy zrobią wielką karierę. Od bardzo dobrej strony pokazał się też Robert Patrick (legendarny T-1000 z "Terminatora 2"), grając surowego, ale odpowiedzialnego i troskliwego ojca Jesse'a. (recenzja z film web.Autor Krzysiu)

Polecam gorąco. Muszę jednak szczerze powiedzieć, że jeśli ktoś jest choć trochę wrażliwy, to z całą pewnością poleci mu niejedna łezka. Dwa dni chodziłam smutna myśląc o tym obrazie.
Jest, to jednak ciepły film. Zarówno dla dzieci jak i dla dorosłych, może nawet z przewagą na tych drugich. Ukochany też się trochę skarżył na zakończenie, nie lubi gdy filmy źle się kończą.

Brak komentarzy: