czwartek, 10 lipca 2008

szafa z książkami.


"W tym surowo umeblowanym kupieckim pokoju stała sobie oszklona szafa na książki, zasłonięta zieloną taftą. Właśnie o tym księgozbiorze pragnę teraz porozmawiać. Taka szafa z książkami, do której zaglądamy we wczesnym dzieciństwie, towarzyszy człowiekowi całe życie. Układ jej półek, zestaw książek, kolor grzbietów, stają się kolorem, pułapem i układem całej literatury światowej. Tak to jest! Te książki, które nie stały w pierwszym księgozbiorze, nigdy nie wcisną się w kosmos literatury światowej. Chcąc nie chcąc, w pierwszym księgozbiorze każda książka to klasyka i już nigdy nie ośmielisz się wyrzucić z niego ani jednego grzbietu.

Ta dziwna maleńka biblioteka powstawała przez dziesiątki lat, w sposób równie nieprzypadkowy jak geologiczne słoje. Księgozbiór ojca nie był zmieszany z księgozbiorem matki. Każdy z nich istniał oddzielnie, tak że szafka ta w swoim przekroju była historią duchowych przygód całego rodu i zaszczepionej na nim obcej krwi.

Pamiętam, że na najniższej półce panował zawsze chaos: książki nie stały jedna przy drugiej, grzbiet przy grzbiecie, lecz leżały jak ruiny: rude Pięcioksięgi z oberwanymi okładkami, rosyjska historia Żydów napisana niezręcznym i bojaźliwym językiem przez mówiącego po rosyjsku talmudystę. To właśnie był pogrążony w kurzu chaos judaizmu. W to miejsce popadł też szybko mój starohebrajski elementarz, z którym nie zdołałem się zapoznać. W przystępie narodowej skruchy najęto mi prawdziwego żydowskiego nauczyciela. Przychodził do nas ze swej Torgowej ulicy i uczył mnie siedząc w czapce, co mnie bardzo peszyło. Jego literacki rosyjski brzmiał fałszywie. Elementarz hebrajski z obrazkami ukazywał w różnych postaciach - z kotem, książką, wiadrem, konewką - ciągle tego samego chłopca w czapce z daszkiem, o bardzo smutnym i dorosłym wyrazie twarzy. Nie rozpoznawałem w tym chłopcu siebie i całym swym jestestwem buntowałem się przeciw tej książce i nauce. Jedno mnie w tym nauczycielu uderzyło - uczucie żydowskiej dumy narodowej, chociaż brzmiało ono nienaturalnie. [...] Ale wiedziałem, że wychodząc na ulicę, chowa tę swoją dumę, i dlatego nie wierzyłem mu wcale.

Nad ruinami judaizmu zaczynał się porządek. To byli Niemcy: Schiller, Goethe,
Körner i Szekspir po niemiecku, stare lipsko-tybingeńskie wydanie, baryłeczki i kurduple w wytłaczanych oprawach koloru bordo. Drobny druk obliczony na młode oczy, miękkie grawiury stylizowane trochę na antyk: kobiety z rozpuszczonymi włosami załamujące ręce, niby lampa, a jakby kaganek, jeźdźcy o wysokich czołach, a na winietach - kiście winogron. To ojciec przedzierał się samodzielnie z talmudycznego matecznika w świat germański.

Jeszcze wyżej stały rosyjskie książki matki - Puszkin w wydaniu Isakowa z siedemdziesiątego szóstego roku. Do dzisiaj myślę, że to piękne wydanie podoba mi się bardziej od akademickiego. Nie ma w nim nic zbędnego, czcionki ułożone są harmonijnie, kolumny wierszy płyną swobodnie, jak bataliony biegnących żołnierzy, a prowadzą ich, jak pułkownicy, rozumnie odmierzone na lata, włącznie z trzydziestym siódmym. Kolor Puszkina? Każdy kolor jest przypadkowy - jakiż kolor można dobrać do szmeru mowy? Do diabła z idiotycznym alfabetem kolorów Artura Rimbauda!

Mój isakowski Puszkin miał zwykłą gimnazjalną płócienną oprawę i sutannę nieokreślonego koloru, raczej czarnoburą, wyleniałą, o ziemistym piaskowym odcieniu. [...] Był na nim napis rudym atramentem: 'Uczennicy III-ej klasy za pilność'. Z tym isakowskim Puszkinem wiąże się opowieść o idealnych nauczycielach i nauczycielkach w dziurawych butach i z suchotniczym rumieńcem na twarzy: osiemdziesiąte lata w Wilnie. Słowo 'inteligent' matka, a zwłaszcza babka, wymawiały z dumą.

Lermontow miał oprawę zielonobłękitną i jak gdyby wojskową. Nie na próżno był huzarem. Nigdy nie uważałem, aby był bratem czy kuzynem Puszkina. Chociaż na przykład Goethe i Schiller byli dla mnie bliźniakami. Odczuwałem, że Lermontow jest Puszkinowi obcy, i dlatego świadomie go wyodrębniałem. Przecież po trzydziestym siódmym roku i krew, i wiersze szemrały już inaczej.

A kim byli Turgieniew i Dostojewski? Byli dodatkiem do 'Niwy'. Zewnętrznie prezentowali się jednakowo, jak bracia. Okładki z kartonu, obciągnięte skórą. Dostojewski obłożony był zakazem, który leżał na nim jak kamień grobowy. Mówiono o nim, że jest 'ciężki'. Turgieniew, jego Baden-Baden, 'Wiosenne wody' i leniwe rozmowy, był otwartu i dozwolony. Ale wiedziałem, że takiego spokojnego życia jak u Turgieniewa już nie ma i nigdy nie będzie".

Osip Mandelsztam, "Zgiełk czasu", tłum. R. Przybylski, Czytelnik, Warszawa 1994, s. 23-26. (Fragmenty tytułowego eseju).

Brak komentarzy: