czwartek, 9 lipca 2009

Bycie w oddali.

MIRON BIAŁOSZEWSKI

Telefon od Czesława Miłosza. Z drugiego brzegu Ameryki. Ledwie zdążyłem założyć zęby, z początku źle mi szła dykcja, ale wessałem się w nią raz dwa. Wypytywał mnie, jak się czuję w ogóle i jak w stanie wojennym, pytał o uznawanie go w kraju. Zapewniałem go, że nie zrezygnują z asa, mimo że on im robi przeszkody (wiersz do Wałęsy). Miłosz jeździ z wieczorami autorskimi, czyta swoje wiersze w angielskim tłumaczeniu. Wytrzymuje to dobrze, zarabia na tym, co go cieszy, i ponadto poznaje swoją publiczność amerykańską. Powiedziałem mu, że podobno go uznają za amerykańskiego pisarza. Potwierdził.

Image[Nowy Jork] 15 listo.[pada]
Chodziłem po dzielnicy chińskiej i po innych bliżej cypla. Ziąb. Czym bliżej cypla, tym większy wydmuch. Między Chińczykami nie ma się uczucia obawy, co nie zawsze między Murzynami. Dużo ich pijanych. Murzynów. Gadających do ulicy. W sklepach i sklepikach chińskich często taniej niż gdzie indziej. Stare Chinki na zakupach, jak żony ostatniego wcielenia Buddy, półożywione.
Dzwonił Miłosz. Mówiłem mu o jego pisaniu. On, że stara się nie rozgraniczać prozy od wierszy. Ja mu na to, że niektóre jego wiersze są esejowate. Przytaknął, jakby z wahaniem. Zwierzyłem mu się, że czuję się wobec niego gapowaty, intelektualnie nierozgarnięty. On na to, że mi trochę zazdrości mojego pisania połączonego z ulicą Warszawy. On tego nie miał, bo w jego stronach było się między językami. Polacy mówili jak gdyby językiem z kronik, Białorusini po swojemu. Rozmowa zeszła na Nowy Jork. Dopiero od Miłosza dowiedziałem się, na czym polega zmiana. Kiedy on tu przyjechał, pod ziemią było całe drugie miasto. Potem to zniknęło. W subwayach pusto i niebezpiecznie.
Trochę pożałowałem tego podziemia żywego, ale pewnie dzięki temu jeszcze żywiej jest na wierzchu. Chodziłem dziś kilometrami ulic sklepowych i straganowych. Kupiłem zegarek za 6 dolarów. Jednorazowy, jak się zepsuje, to przepadło. To tyle, co kino. Na prezent dobre. Do kina też pojechałem wieczorem. Na Poltergeist. Gdybym tu dłużej mieszkał, pewnie bym się ogłupił. Ale może nie [...].
O Niagarze Miłosz, że już dawno niemodna. Teraz modny Grand Canyon.
Kilka razy w różnych miejscach nagle wpadał mi w ucho Mozart. Odczuwałem to jako wezwanie do Europy, na swoje łóżko. Mozart o wiele bliższy niż Manhattan z jego cudami.

Miron Białoszewski
Fragment tekstu z "ZL" 106

Brak komentarzy: