niedziela, 24 sierpnia 2008

O Brodskim

TOMAS VENCLOVA

2 VI [1972]. Przyleciałem do Leningradu. Widziałem Josifa, byli u niego Kuszner i Maramzin. Obiad znowu jedliśmy w Wołchowie. Josif w bardzo złym stanie - na granicy załamania nerwowego.

Image Dopiero co wrócił z Moskwy, gdzie biegał po ambasadach i urzędach. W ambasadzie Holandii wymieniał sto rubli na sto osiem dolarów. "Schody przypominały tylne wejście każdego moskiewskiego domu; potem korytarz, jak w mieszkaniu komunalnym i okienko. Ktoś, komu wymienili mniej, niż chciał, rozbił szybę, dlatego okienko zakrywa kawałek dykty. Po drugiej stronie siedzi rosyjska dama i od czasu do czasu podnosi ten kawałek dykty. Obok rozmowy rodaków. Chciało się wyjść i wyrzygać od tego wszystkiego". [...]
Mówiliśmy o Kownie.
Kilka dowcipów J., które zapisuję: "Habeas coitus act" [w nazwie prawa "Habeas corpus act" słowo "corpus" (ciało) zamienione zostało na "coitus" (spółkowanie)]. "Domus mea domus tolerantiae est" ["Dom mój domem publicznym jest"]. [...]
Wspólnymi siłami zebraliśmy (przede wszystkim M.[aramzin]) prawie wszystkie utwory J.: wyszło około pięćdziesięciu tysięcy wersów. Były i kurioza - J. przyznał się do wiersza Ten przepiękny świat, ta rozkoszna uczta, którego autorem jest w rzeczywistości Najman. Kiedy tyle się napisze, nietrudno o pomyłkę, tym bardziej że stylistyka jest tam dość brodskiańska.
J.: "Listę Don Juana też ułożyłem: mniej więcej osiemdziesiąt dam".
Rozmowa z matką J. Marią Mojsiejewną. Historie, które opowiada: J. nauczył się czytać, mając cztery lata, kiedy chcieli go sprawdzić, przyniósł książkę Tako rzecze Zaratustra i zaczął z niej czytać. Męczył ją wiecznie, wypytywał o gwiazdy, o to, jak się nazywają. Pewnego razu, jako pięciolatek, pływając z nią łódką po Wołdze, zapytał: "Przecież odpłynęliśmy już daleko, to kiedy zatoniemy?".
3 [VI 1972]. Ostatni dzień z Josifem.
Fotograf Liowa Poliakow zaprowadził nas do cerkwi na ulicy Pestla. Bywało, że w czasie wojny J. z matką leżeli w podziemiach tej cerkwi, kiedy Leningrad był ostrzeliwany. Widać ją z balkonu Brodskich, kiedy chodziłem do Josifa, zawsze sprawdzałem czas na zegarze z jej wieży. Liowa też wyjeżdża i - jak mówi Josif - "zachowuje się tak, jakby już stamtąd przyjechał". Ma parę ulubionych powiedzonek: "Tak tu, jak i tam zabić mnie może tylko jedno - śmierć". "Człowiek radziecki z bombą - zły człowiek radziecki; człowiek radziecki bez bomby - dobry człowiek radziecki".
Dzisiaj miał nadzieję zawieźć J. do Komarowa - ale J. już tam był przed trzema dniami. Więc skończyło się na fotografowaniu przed cerkwią. Potem zostaliśmy sami. Przez podwórza, żeby pozbyć się ewentualnego "ogona", poszliśmy nad Newę. Spiesząc się, wskoczyliśmy na stateczek odpływający z przystani koło Letniego Sadu i koło Miedzianego Jeźdźca znowu znaleźliśmy się na lądzie. [...]

"Tam nie będę mitem. Będę po prostu pisać wiersze, i to na dobre wychodzi. Chociaż chciałbym dostać posadę - niechby i bezpłatną - konsultanta poetyckiego przy Bibliotece Kongresu, żeby dokuczyć tutejszej bandzie".
"Nadieżda Jakowlewna [Mandelsztam] powiedziała mi: "Cóż, Cwietajewa najlepsze rzeczy napisała na emigracji". Lubię Nadieżdę - nie za jej zasługi czy mądrość, ale za to, że jest człowiekiem naszego z tobą pokolenia".
W odpowiedzi na niektóre moje żale: "Człowiek powinien czasem czuć do siebie nienawiść i pogardę - tak dochodzimy do człowieczeństwa. Zresztą tak je też tracimy. Ale zawsze trzeba pamiętać, że etap, na którym [...] się już znaleźliśmy, jest absolutnie niedostępny dla większości". Ja: "To jak słowa Teokryta u Kawafisa". J.: "Oczywiście".
"Okazało się, że napisałem pięćdziesiąt tysięcy wersów. Dobrych - myślę, że od dwóch do czterech tysięcy. W ubiegłym roku nie mogłem wydusić z siebie więcej niż trzech czy czterech wierszy". [...]
Płynęliśmy wzdłuż najpiękniejszego leningradzkiego nabrzeża. "Tego nigdzie nie zobaczę. W Europie miasta są racjonalne; a to zbudowano na rzece, przez którą właściwie nie da się nawet przerzucić mostu". Ja.: "A jednak jest jeszcze podobne nadbrzeże?. J.: "We Florencji. Zgadłem?". Rzeczywiście zgadł, co miałem na myśli.
Ni stąd, ni zowąd zeszło nam na Antonioniego. J.: "Zabriskie Point to straszna taniocha: Ściągnął scenę z Botticellego i myśli zaraz, że sam jest Botticellim. A tu jeszcze te wybuchy". Ale Powiększenie mu pasuje. "Umiesz prowadzić samochód? Pytam, bo mamy podobną konstrukcję psychiczną ? roztargnienie i tak dalej". Ja.: "Jesteś roztargniony, kiedy piszesz?". J.: "No nie". Ja.: "No właśnie, samochód to mniej więcej to samo. Może to szokująca analogia?". J.: "Nie, nie jest szokująca". W końcu doszliśmy do urzędu pocztowego na Newskim; J. zamówił rozmowę z Wiedniem [...]. I obaj poczuliśmy, że już czas. Dałem mu butelkę malunininkasa [mocnego litewskiego alkoholu], żeby wypili ją z Audenem. [...]
A potem pokazaliśmy sobie znak "V" [zwycięstwa], dwa palce, i to było wszystko.

4 [VI 1972]. Ustaliliśmy, że nie będę go odprowadzać - "żeby uniknąć niepotrzebnych wzruszających sytuacji". Na lotnisko pojechała tylko Era. Teraz, kiedy piszę te słowa, leci.
Wieczorem. Era wróciła koło południa. Poszliśmy z nią do rodziców Josifa. Odprowadzało go w sumie siedemnaście osób. Czertkowie, Ochapkin, Jasza Gordin, Romas, Poliakow, Maramzin... Rodziców i Mariny nie było. Celnicy nie puścili rękopisów Josifa - "fizycznie nie zdążymy ich przejrzeć", powiadają. Romas przywiózł je do domu na Litiejnym. Tam na krótko zebrali się wszyscy odprowadzający.
J. żartował i trzymał się dobrze, ale po kontroli celnej, kiedy wyszedł na pięć minut, żeby się pożegnać, był całkiem biały. Pokazał "V" - tylko Era go zrozumiała i odpowiedziała.
O piątej poszliśmy we dwoje na polski film Epidemia. Kiedy się kończył, J. lądował w Wiedniu; leci przez Budapeszt i tam na lotnisku czeka cztery godziny. Po powrocie zadzwoniliśmy do jego rodziców: tak, dał już znać, że jest na miejscu.
A może to wszystko nie jest jeszcze odcięte na wieki. Kto wie, gdzie będzie ten kraj i my sami za kilka lat. Istnieje "prawo natury", które zbliża kraje i kontynenty, i możliwe, że władza radziecka nie poradzi sobie z nim.

Tomas Venclova
tłum. Anna Mirkes-Radziwon, Marek Radziwon

Brak komentarzy: