sobota, 2 sierpnia 2008

żona podróżnika w czasie.


Bohaterami powieści Audrey Niffenegger są Clare i Henry. Już pierwsze akapity opisujące ich ‘pierwsze’ spotkanie tchną niesamowitością. Bo jak wyjaśnić człowiekowi, który Cię w ogóle nie zna, że jest miłością Twojego życia? Nazywam się Clare Abshire. Poznałam Cię, kiedy byłam małą dziewczynką… - Brakuje mi słów, bo jestem po uszy zakochana w tym mężczyźnie, który w ogóle mnie nie pamięta. Dla niego wszystko jest jeszcze przyszłością. Cała sytuacja jest tak absurdalna, że mam ochotę wybuchnąć śmiechem. Ja znam Henry’ego od lat, podczas gdy on patrzy na mnie z obawą i niepokojem. Henry w starych rybackich spodniach ojca cierpliwie przepytujący mnie z tabliczki mnożenia, francuskich słówek, stolic; Henry śmiejący się z lunchu o dziwnym smaku, który jako siedmiolatka przyniosłam mu na Łąkę; Henry w smokingu, rozpinający guziki koszuli w moje osiemnaste urodziny. (…) „Chodź ze mną na kawę, na kolację, na cokolwiek…” Jasne, że musi się zgodzić. Henry, który kocha mnie w przeszłości i przyszłości, musi kochać mnie także i teraz.

Ich spotkania, choć tak niecodzienne, początkowo są bardzo nieporadne. Henry w świecie Clare żyje od czasu kiedy dziewczyna miała 6 lat, Clare w świecie Henry’ego – dopiero od czasu powyższego spotkania w bibliotece, 14 lat później. Dziewczyna każdą kolejną wizytę ukochanego chronologicznie umiejscawia w czasie, Henry nie ma na to szansy, jest bowiem jedną z pierwszych osób na świecie, u której wykryto rzadkie zaburzenie genetyczne: od czasu do czasu jego biologiczny zegar uruchamia się na nowo i Henry przemieszcza się w czasie. Znika nieoczekiwanie, pozostawiając po sobie tylko stosik ubrań. Nigdy nie wie, gdzie się znajdzie i jaka będzie otaczająca go rzeczywistość. Jednak pomimo tego, oboje próbują wieść normalne życie. A z czasem, próbują oszukiwać sam czas. Tu przemycona karteczka z datą następnego spotkania, tam ukryty stosik ubrań, aby przeniesiony w czasie Henry mógł sobie z tym wszystkim lepiej poradzić. Tak naprawdę Żona podróżnika w czasie to opowieść o miłości przejawiającej się w codziennym życiu i powszednich gestach. Brak tu pompatycznych słów, wyznań i deklaracji. Ale dzięki temu opisywana historia zdaje się być dużo bardziej prawdziwą i szczerą, pomimo tak fantastycznych okoliczności w jakiej przyszło jej się rozgrywać.


Początkowo książkę czyta się relatywnie ciężko. Każdy podrozdział otwiera adnotacja typu: Sobota, 26 października 1991 (Henry ma 28, Clare 20 lat). Trzeba się pilnować, żeby się nie pogubić, gdyż początkowo nie wiadomo, który to Henry – czy ten z teraźniejszości? Czy też przeniesiony z przyszłości? Jednak po kilku pierwszych stronach cała trudność znika, pozostawiając jedynie przyjemność z dryfowania w czasie. Oraz arystotelesowską przyjemność rozpoznawania. Co mam na myśli? Niffenegger zręcznie przeplata epizody z przeszłości z teraźniejszością i przyszłością. Nie opowiada długich historii, raczej krótkie wydarzenia, kilkugodzinne spotkania. Bawi się z czytelnikiem niemal w taki sam sposób jak Cortazar w Grze w klasy. Czytając tę książkę, towarzyszyła mi cała paleta emocji. Cieszyłam się kiedy pewna sekwencja wydarzeń układała mi się w całość, trwałam w niepewności i jak Clare drżałam ze strachu o losy Henry’ego, który nagle znikał i zatapiał się w nieodkrytą jeszcze przyszłość, a także płakałam, kiedy razem z Clare wiedziałyśmy co musi nieubłaganie nadejść…Oj smutnie bywało.


Nie piszę więcej, żeby nie zdradzić szczegółów fabuły, powiem jedynie, że jest nieprzewidywalna, zaskakująca i wbrew różnym wydarzeniom, zamyka się naprawdę optymistycznie. Czerpałam ogromną przyjemność z lektury Żony podróżnika w czasie. Ciężko był mi się rozstać z bohaterami,naprawdę do nich przylgnęłam,bałam się o nich i cieszyłam z tego co dobre razem z nimi. Naprawdę niezwykła lektura,polecam gorąco do przeczytanie,szczególnie teraz latem.

1 komentarz:

Allu pisze...

Bardzo dobra recenzja - sam jestem tą książką zafascynowany od wielu lat. Żałuje, że tak mało ludzi ją zna i docenia.

Pozdrawiam.