czwartek, 30 października 2008

PIWOWAR Z PRESTON-CAMILLERI



Na grzeczne pytanie markiza cavaliere nabrał powietrza w płuca.
— Mówię o Łagnerze! O jego boskiej muzyce! O duchu jego muzyki, który nawiedza wszystkich innych muzyków! O tej muzyce, na której wszyscy dzisiaj lub jutro połamią sobie rogi!
— O tym Łagnerze nigdy nie słyszałem — wyrzekł Giosuè Zito, szczerze zdumiony.
— Bo z pana jest ignorant! Nie ma żadnej różnicy między pana kulturą a kulturą dorsza! Kawałek tej muzyki zagrała mi pani Gudrun Hoffer na fortepianie. Myślałem, że jestem w raju! Ale, na świętego Belzebuba, jak można nie znać Łagnera? Nigdy pan nie słyszał o Okręcie widmie?
Giosuè Zito, który po uprzednim ciosie ledwie do siebie doszedł, zachwiał się i przytrzymał stolika, żeby nie upaść.
— A pan się zaparł, żeby mnie wykończyć! Dlaczego, do cholery, ciągle pan gada o tych duchach?
— Bo tak się ta opera nazywa i jest niezrównana! Mam to gdzieś, że pan narobi w gacie! To nowa muzyka! Rewolucyjna! Jak ta z Tristanal.
— Aj! Aj! — mruknął kanonik Bonmartino, badacz patrystyki, który miał zwyczaj oszukiwać samego siebie przy stawianiu pasjansa.
— Co chce mi pan dać do zrozumienia tym swoim aj, aj?
— Nic — wyjaśnił kanonik z twarzą tak pogodną, jakby wokół jego głowy krążyli dwaj aniołowie. — Chcę panu tylko oznajmić, że w języku włoskim tristano oznacza smętną dupę. Odbyt, anus triste. No i wyobrażam sobie, że skoro tak, to ta opera musi być tego warta.
— No to ksiądz kanonik też gówno rozumie z Łagnera!
— Przede wszystkim to się pisze wu, a, gie, en, e, er, i czyta się Wag-ner. To Niemiec, drogi przyjacielu, nie żaden Anglik ani inny Merykanin. I do tego ani chybi jest duchem, jak pan mówi, niech Bóg uchowa zdrowie pana Zito. Umarł, zanim się jeszcze narodził, to płód poroniony. Muzyka tego pańskiego Wagnera to uroczysta kupa, hałaśliwa sraczka, pierdy pełne i puste. Coś z wychodka, z kloaki. Ten, kto uprawia poważną muzykę, ani chybi tego nie zagra, może mi pan wierzyć.
— Czy panowie pozwolą, że dorzucę słówko? — odezwał się dyrektor szkoły Antonio Cozzo, który siedział w fotelu, czytał gazetę i aż do tej chwili nie bąknął ani słowa.
— Pan będzie łaskaw — powiedział Bonmartino.
— Nie mówię do księdza — uciął dyrektor szkoły — ale do cavaliere Mistretty.
— Proszę — podjął Mistretta, obrzucając go wojowniczym spojrzeniem.
— Chcę tylko powiedzieć parę słów o Trubadurze, arcydziele łabędzia Busseta. Czy to jasne?
— Jak najbardziej.
— A zatem, cavaliere, proszę posłuchać. Biorę Abbietta zingara i pakuję ją w pańskie prawe ucho, chwytam Tacea la notte placida i wsadzam panu w lewe ucho, żeby pan już nie mógł słuchać swojego ukochanego Łagnera, jak go pan nazywa. Potem łapię Chi del gitano i wpycham panu do lewej dziurki w nosie, sięgam po Stride la vampa i ładuję do prawej dziurki, aż nie zdoła pan złapać oddechu. A w końcu układam piękny bukiet z // balen del tuo sorriso, Di ąuella pira i Miserere i wtykam go panu w tyłek, który z tego, co słyszę, ma dużą pojemność.
Nagle w klubie czas jakby zamarł. Potem krzesło stojące obok krzesła cavalier Mistretty poszybowało przez salon w kierunku głowy dyrektora Cozzo. Ów, spodziewając się takiej akcji, wstał czym prędzej i uskoczył w bok, a tymczasem sięgnął prawą ręką do tylnej sakiewki przy spodniach, gdzie trzymał broń, pięciostrzałowy rewolwer „Smith and Wesson". Ale nikt z obecnych nie wpadł w panikę, wszyscy wiedzieli, że gest dyrektora był zwykłym trikiem, stosowanym nawet trzy razy dziennie w przypadku zapalczywych sprzeczek albo niegroźnych bijatyk. Nie ulegało jednak wątpliwości, że nigdy, przenigdy Cozzo nie odbezpieczyłby rewolweru, żeby strzelić do jakiejkolwiek żywej istoty, człowieka czy bydlęcia.
— Co jest, panowie, pora zakończyć te dyrdymały — wmieszał się commendator Restuccia, człowiek brzuchaty, małomówny i w razie sprzeciwu groźny.
— To on mnie zaczepił! — próbował się usprawiedliwić cavaliere, jakby się znalazł na korytarzu szkoły podstawowej.
Ale commendatore, wyraźnie znużony, utkwił w obu przeciwnikach groźne spojrzenie i przemówił głosem stanowczym.
— Powiedziałem dosyć, to dosyć!
Niezwłocznie obaj doprowadzili się do porządku. Dyrektor Cozzo podniósł krzesło, które go musnęło, cavaliere Mistretta poprawił marynarkę.
— Uściśnijcie sobie ręce — padł rozkaz commendatore, wobec którego wszelki sprzeciw byłby samobójczy. Wykonali polecenie, nie patrząc sobie w oczy, podczas gdy właśnie w tej chwili wkraczał służący Tano, niosąc na tacy kruche ciasteczka z sezamem, rurki z nadzieniem, lody cytrynowe, sorbety o smaku jaśminu, napoje migdałowe i anyżkowe. Tano zaczął je rozdawać zgodnie z zamówieniami. Nastąpiła chwila ciszy i właśnie w tej ciszy zgromadzeni usłyszeli, że don Totó Prestia półgłosem intonuje Una furtiva lacrima.





Brak komentarzy: