środa, 8 października 2008

Smutna lektura,ale bardzo istotna.Problem bardzo znany.


Regularnie pływałam. Pewnego dnia na basenie zdałam sobie sprawę, że zbyt długo odpoczywałam, zamiast intensywnie pływać. Niedobrze - zapiszczał ten głos, który słyszałam od czasu do czasu. - Musisz to zrekompensować dodatkowymi minutami. Od tej pory pływałam równe czterdzieści pięć minut, bez żadnych przerw.
Wreszcie któregoś dnia moja waga pokazała 55 kilo. ”Wow! - pomyślałam sobie - 55 kilo, ważę 55 kilo!” Jak dobrze było zobaczyć te dwie cyfry! Czułam, jak wewnątrz mnie buzuje szczęście. Kurczę, niemal zapomniałam, jak to jest! Ta dieta to naprawdę coś! Byłam zwyciężczynią. Nie mogłam teraz przestać - nie teraz, gdy po raz pierwszy od wieków czułam się naprawdę dobrze. Szkoła przestała mnie tak przygnębiać. Byłam ponad to. Uczestniczyłam w tajnym przedsięwzięciu.
Chyba mniej więcej na tym etapie odkryłam kalorie. Odkryłam je w postaci starej, żółtoróżowej, zbierającej kurz broszurki sprzed dwudziestu lat, wciśniętej na dno kuchennej szafki. Był tam wykaz kaloryczności, praktycznie biorąc, wszystkich podstawowych artykułów spożywczych. Zaczęłam zwracać uwagę na umieszczane z tyłu opakowań i pisane drobnym druczkiem tabelki. Pytałam mamę o przybliżoną zawartość kalorii w posiłkach, które dla mnie przygotowywała, i skrzętnie zapamiętywałam te liczby. Według książeczki, podczas diety wyszczuplającej powinno się jeść około 1000 - 1500 kalorii, w zależności od budowy ciała, płci, trybu wydatkowania energii i liczby kilogramów, które się chce zrzucić. Zatem dla mnie 1000 kalorii. Na wszelki wypadek.
53 kilo. Przypatrywałam się sobie bacznie w lustrze. Nikt już nie komentował mojej wagi, ani negatywnie, ani pozytywnie, lecz ja wiedziałam, że nadal nie jestem szczupła. Wystarczyło popatrzeć na mój tłusty brzuch albo uda! Ohyda! Stanowczo za grube! Można zrobić tylko jedno! - doradził mi głos. - Schudnąć do 50 kilo.
Stwierdziłam, że muszę więcej ćwiczyć, więc zaczęłam tańczyć. Zamykałam drzwi do mojego pokoju, puszczałam jakąś szybką muzykę i tańczyłam.
- Jess, masz to ściszyć! - Adam dobijał się do drzwi.
- Spadaj! - przekrzykiwałam hałas. Nikt nie mógł mnie teraz powstrzymać, nie teraz, gdy miałam cel.
- Ale ja próbuję oglądać telewizję!
- A ja robię coś bardzo ważnego!

Gdy ważyłam troszkę ponad 50 kilo, skurczył mi się żołądek i straciłam apetyt. Obliczanie tysiąca kalorii z czasem stało się codziennym obowiązkiem, ale niekiedy doliczałam tylko do ośmiuset, bo nie chciało mi się jeść. Mama nie była z tego zadowolona, ale powiedziała, że będzie to tolerować, dopóki nie schudnę poniżej 50 kilo. Obie wiedziałyśmy, że sama ważyła kiedyś pięć dych, a jest przecież trzy centymetry wyższa ode mnie.
Jeśli nie udało mi się pływać perfekcyjnie (czterdzieści pięć minut bez przerwy), uprawiałam szybki taniec, który wkrótce stał się moim nawykiem. Męczyłam się, ale kontynuowałam i udawałam, że jestem profesjonalną tancerką, w grupie tańczącej dla wykonawcy, którego piosenka właśnie leciała. Wyobrażałam sobie, że występuję w Top of the Pops, więc muszę zatańczyć idealnie albo stracę swoją wielką szansę na bycie zauważoną i rozpoczęcie solowej kariery. Czułam się potem kapitalnie, wykończona i radosna, czułam, że mam wszystko pod kontrolą.
W październiku weszłam w rozmiar 38. Moja waga zatrzymała się na 52 kilo i nie mogłam tego znieść. Strasznie mnie denerwowała ta końcówka, bardziej nawet niż poprzednim razem, gdy byłam grubsza o dobre 7 kilo.
Intensywne ćwiczenia powodowały, że głos w mojej głowie stawał się coraz mocniejszy. Postanowiłam, że chcę być nie tylko szczupła, ale chcę też mieć wyćwiczone, umięśnione ciało. Robienie czegoś na pół gwizdka nie ma sensu. Dzień się kurczył, wcześniej robiło się ciemno i zimno, a mamie też niekoniecznie chciało się odwozić mnie na basen. Pokazała mi więc, jak robić brzuszki i inne ćwiczenia, które mogły mi zastąpić pływanie - dobre, wzmacniające ćwiczenia. Ale mroczny wewnętrzny głos rozwijał się zbyt szybko i czasem, nocą, ogarniała mnie bezbrzeżna panika, gdy przejmował nade mną kontrolę: Nie bądź głupia - zapewniał mnie opryskliwie. - Potrzebujesz mnie. To dzięki mnie dajesz sobie radę, dzięki mnie trzymasz pion.
”Oczywiście, oczywiście. A teraz pójdę spać”.
Wszystko wydarzyło się błyskawicznie. Nawet zawodowcy byli zaskoczeni moim tempem. Ale ja z zasady robię wszystko szybko i przed terminem. Czasami to dobrze, czasami źle.
Teraz także i Rachel mówiła, jak wspaniale mi poszło. Dostałam od mamy nowy top, który pasuje do dżinsów, i nie mogłam się oprzeć zadowoleniu, gdy patrzyłam na swe odbicie w lustrze. Jeszcze nie było dość dobrze - oczywiście, że nie - ale było lepiej. Nie bądź próżna - szydził głos. - Na litość boską, spójrz na swój brzuch! Nie powinnaś jeść tego jogurtu! Naprawdę, mogłaś już sobie darować... Mama powtarzała, że ładnie wyglądam, ale ja wiedziałam, że ona i wszyscy inni kłamią. Chudłam sukcesywnie, ale i tak miganie cyferek na naszej elektronicznej wadze doprowadzało mnie do rozstroju.
Co?! 50 kilo i 12 dekagramów? Wczoraj było 50,10!! Ty świnio, przytyłaś!
Waga łazienkowa rządziła moim samopoczuciem. Ludzie to zauważali.
- Jess, chciałabyś obejrzeć ze mną film? - spytał Adam.
- Nie.

- Czemu już razem nie wychodzimy na miasto? - wydawał się zmieszany.
- Bo jestem zajęta.
- Czym?
- I tak nie zrozumiesz!

”Jesteś chudy, choć nawet się nie starasz. To nie fair. Gdybym była taka chuda jak ty, mogłabym jeść wszystko, na co mam ochotę”.
- Zmieniłaś się... - Adam posłał mi długie, otrzeźwiające spojrzenie. - Kiedyś dużo się śmiałaś, a teraz albo masz doła, albo chichoczesz jak idiotka.
Czytaj: dni, w które się obżarłam, i dni, w których utrzymałam dietę.
To było bardzo dziwne. Lubiłam myśl, że nad wszystkim panuję, że ze wszystkim daję sobie radę, ale nie przypuszczałam, że moje emocje są tak oczywiste dla otoczenia. To wina niedokładnej wagi. Na pewno. Bo gdybym już była szczupła, liczby nie miałyby takiego znaczenia i moje relacje z rodziną uległyby poprawie.
W końcu poprosiłam mamę, żeby kupiła nową wagę, i dopóki jej nie dostarczono, byłam spięta jak przed egzaminem.
Gimnastyka stała się moją religią. Ćwiczyłam pięć razy dziennie. Wymyśliłam sobie te pięć razy, bo nikt mi nie powiedział, jak często powinnam ćwiczyć. ”Pięć razy” wydawało się wystarczająco często, a z pewnością nie nazbyt rzadko. W pewnych kwestiach musiałam mieć pewność. Problem w tym, że obsesja nigdy nie daje pewności. Bo najczęściej myślałam, że połowę ćwiczeń wykonałam niedokładnie, a więc się nie liczą - i musiałam je robić jeszcze raz. A potem jeszcze raz. Zaczęłam wstawać wcześniej, bo z powodu porannej gimnastyki spóźniałam się do szkoły.
„Pora się zważyć i zmierzyć - to pierwsza myśl, która pojawiała się w moim mózgu. - A może powinnam najpierw poćwiczyć? Nie, zanim zacznę pracę, najpierw odbiorę nagrodę za wczoraj”.
Gdy teraz spoglądam na siebie z tego okresu, wygląda to strasznie. Patologiczne wręcz zaabsorbowanie sobą. Obsesja na własnym punkcie różni się jednak od arogancji - obsesyjne myślenie o swojej własnej beznadziejności jest prawdziwą torturą, ale nie będę się usprawiedliwiać cierpieniem. Cała ta sprawa nie jest przecież niczym chlubnym.

Brak komentarzy: