środa, 22 października 2008

TAKIE PODRÓŻOWANIE UWIELBIAM.

ImageRyszard Kapuściński "Podróże z Herodotem". Kraków, Znak, 2004.

Seweryn Hammer tłumaczył "Dzieje" Herodota w połowie lat czterdziestych, pracę rozpoczął chyba już w trakcie II wojny, co należy potraktować jako wiele znaczący zbieg okoliczności, bo dzieło to opowiada o wielkiej wojnie ery starożytnej. Czesław Miłosz nie mógł znać greckiego oryginału (greki nauczył się dopiero w latach siedemdziesiątych, przygotowując się do tłumaczeń biblijnych), trudno też przypuszczać, by przed 1947 rokiem czytał przekład Hammera, z tej prostej przyczyny, że trafił on do drukarni w 1951 roku, a światło dzienne ujrzał w roku 1955. Tak więc opinia Miłosza na temat dzieła Herodota, jako bardziej dobrotliwego i mniej krwawego od późniejszej Wojny peloponeskiej Tukidydesa, zawarta w znanym ustępie "Traktatu moralnego" z 1947 roku ("Jeżeli wiesz, co było potem, / To dziwnie ci nad Herodotem, / Mając znajomość z nocy kresem / Zasiadaj nad Tukidydesem"), była przytoczoną przez poetę opinią obiegową. U Herodota - i Kapuścińskiego - nie brak "purpurowego soku".Jest to zazwyczaj okrucieństwo komiksowe, sprowadzające się do technicznego opisu tego, co za pomocą ograniczonej liczby prymitywnych narzędzi człowiek może zrobić z ciałem drugiego człowieka, jak w tej pierwszej z brzegu scenie, w której Lidyjczyk Pytios błaga przyjaznego mu króla Persów, Kserksesa, o zwolnienie ze służby wojskowej jednego z jego pięciu synów. Król wpada w szał: ?Nędzny człowieku, ty ośmielasz się wspominać o twoim synu, choć jesteś moim niewolnikiem, który powinien by z całym domem i wraz z żoną iść za mną? Po tej odpowiedzi zaraz rozkazał tym, którzy do egzekucji byli powołani, aby odszukali najstarszego z synów Pytiosa i wpół go przecięli, po czym jedną połowę zwłok ułożyli po prawej stronie drogi, drugą zaś po lewej, a środkiem miało przejść wojsko?.

Nie ze względów obyczajowych jednak publikacja polskiego tłumaczenia Dziejów była tak długo wstrzymywana. O szybsze bicie serca musiały przyprawiać cenzurę zarówno opisy złowrogich perskich władców, których żądza panowania nie znała żadnych granic, jak i odpowiedź Ateńczyków udzielona perskiemu wysłannikowi, proponującemu im bałamutną ugodę: ?My sami wiemy, że Pers posiada potęgę o wiele większą niż my, tak że nie trzeba nam tego przypominać. Ale mimo to, przywiązani do wolności, będziemy się bronić, jak potrafimy?.

Polityczne perypetie wokół publikacji polskiego tłumaczenia "Dziejów" dobitnie pokazują, na ile książka ta, mimo upływu niemal dwu i pół tysiąca lat, zachowała swą bulwersującą siłę. Bo za Herodotem nie przepadali już jego współcześni ? miał za mało uprzedzeń (nie ukrywał na przykład swego podziwu dla barbarzyńców, jeśli tylko na niego zasługiwali, a powstanie religii interpretował w sposób naturalistyczny) i za dużo niezależności, by zaskarbić sobie powszechny poklask. Nie opłacał go żaden władca, utrzymywał się sam, dzięki spotkaniom autorskim, w trakcie których snuł opowieści ze swych rozlicznych podróży. Nie był naukowcem, raczej pierwszym reporterem o umyśle ruchliwym, chłonnym i krytycznym, w dodatku obdarzonym niezłym zmysłem marketingowym ? wiedział na przykład, od czego należy zacząć opowieść, by zaciekawić czytelnika. Kapuściński po raz pierwszy zetknął się z Herodotem w roku 1951, gdy zaczął studiować historię w Uniwersytecie Warszawskim; kilka lat później, gdy ukazało się wreszcie polskie tłumaczenie Dziejów, przyszły autor "Cesarza" rozpoczął już swą pracę reportera w ?Sztandarze Młodych?, odnalazł w nim idealnego towarzysza podróży.

Tłem "Podróży z Herodotem" są w dużej mierze afrykańskie szlaki autora, choć książka zaczyna się od opisu pierwszych wypraw Kapuścińskiego ? do Indii i do Chin ? w latach pięćdziesiątych (przy okazji Kapuściński daje dowód wielkiego dystansu do siebie i poczucia humoru, kreśląc swój autoportret z czasów młodości ? jest to portret zahukanego młodego dziennikarza z PRL-u, który rusza na wyprawę do Indii, nie znając angielskiego). Na pierwszy rzut oka Podróże z Herodotem to zaledwie postscriptum do "Hebanu". Jednak nikt, kto uważnie przeczyta Podróże, nie będzie miał wątpliwości, że to książka w dorobku autora arcyważna. Herodot nie jest tu przewodnikiem w sensie dosłownym, podróż w przestrzeni fizycznej nie odbywa się w zasadzie jego szlakiem, choć czasem o niego zahacza. Jest natomiast i nauczycielem warsztatu, i autorem sceptycznej refleksji o niemożliwości dotarcia do prawdy, która jest perspektywiczna, i kimś w rodzaju Sancho Pansy, co i rusz napominającym współczesnego podróżnika, ostrzegającym go przed popadnięciem w euforię: popatrz, powiada, nic nowego nie zdarza się pod słońcem, bo prawa historii są niezmienne i niezmienna jest ludzka natura.

Herodot postawił przed sobą dwa zasadnicze cele. Pierwszym było utrwalenie dziejów świata, przeciwstawienie się niszczycielskiemu działaniu czasu. Drugi, bodaj ważniejszy, cel Herodota stanowiło zrozumienie rozdarcia świata, faktu, że ?rozpada się on na Wschód i Zachód, że te dwa obszary są w stanie skłócenia, konfliktu, wojny?. Zwłaszcza to drugie pytanie jest wciąż aktualne, a nawet aktualniejsze niż kiedykolwiek wcześniej: jak bowiem zrozumieć tę plątaninę bezładnych faktów, które składają się na historię, na naszą współczesność, która staje się historią? Dlaczego ludzie nienawidzą się wzajemnie, walczą ze sobą, chcą panować nad innymi? Można to tłumaczyć, odwołując się do socjologicznych, historycznych czy politycznych faktów. Aby zajrzeć pod ich podszewkę, należy jednak odwołać się do hipotezy o niezmienności natury człowieka, dzięki której wciąż to samo przedstawienie grane jest na arenie dziejów. Herodot, uważany za ojca historiografii, dostarcza, nieoczekiwanie, argumentów przeciwko historyzmowi. Ludźmi powoduje zawsze i wszędzie hybris, złudzenie wszechmocy, wiara we własne nieograniczone możliwości, która ściąga na ich głowy gniew bogów. Dlatego właśnie historia Napoleona wyruszającego na Moskwę tak jest podobna do historii perskich władców organizujących wyprawy przeciwko Grecji. Być dobrym władcą to nie chcieć zbyt wiele, umieć nałożyć na siebie mądre ograniczenia.

Skoro człowiek jest wszędzie taki sam (żeby poznać jego naturę wystarczy, zgodnie ze wskazówką Schopenhauera, przeczytać jedno historyczne dzieło), skąd odnaleźć w sobie wystarczająco dużo zapału, by zwiedzać świat? ?Człowiek, który przestaje się dziwić, jest wydrążony, ma wypalone serce. W człowieku, który uważa, że wszystko już było i nic nie może go zdziwić, umarło to, co najpiękniejsze - uroda życia?. Dla Herodota - i Kapuścińskiego - nie historyczne prawa, ale ludzie stoją w centrum zainteresowania, a ich rozmaite wcielenia, kostiumy, są wystarczającą podnietą, aby wyruszyć w podróż. W podróży można napotkać znaki nieograniczonej niemal potęgi ludzkiego talentu i wyobraźni, takie choćby, jak ruiny wzniesionego na rozkaz Dariusza Wielkiego Persepolis, które stają się okazją do medytacji nad podwójną, bosko-diabelską naturą piękna. Podróżnik stoi na szczycie schodów prowadzących do miasta, skąd Dariusz patrzył kiedyś na korowód małych jak ziarnka piasku lenników, i pod wpływem tego widoku formułuje pytanie o cierpienie niewolników, którzy wznosili kiedyś to i inne miasta, ciosali kamienie a potem pchali je pod górę, to samo pytanie, które doprowadziło Nietzschego do obłędu. "Czy te cuda mogłyby powstać bez owego cierpienia? Bez bata dozorcy? Bez strachu, który jest w niewolniku? Bez pychy, która jest we władcy? Czy wszelkiej sztuki przeszłości nie stworzyło to, co jest w człowieku negatywne i złe? Czy nie stworzyło jej przekonanie, że to, co w nim negatywne i słabe, może być przezwyciężone tylko przez piękno, tylko przez wysiłek i wolę jego tworzenia? I że jedno, co się nigdy nie zmienia, to jest kształt piękna i żyjąca w nas jego potrzeba?".

Odkrycie wielokulturowości świata, dzięki któremu naszym oczom ukazał się Inny, było jedną z najtrudniejszych prób, przed jakimi stanął człowiek w ciągu ostatnich stuleci, próbą, w której nie zawsze udawało mu się zachować twarz. Jej rezultat bywał dwojaki ? albo utwierdzenie własnej tożsamości na drodze podboju i ujarzmienia Innego, albo zdobycie dystansu do samego siebie, spojrzenie na siebie oczami Innego. Zrozumienie, że sami należymy do tej wielkiej mozaiki, której wszystkich kamyków pewnie nigdy nie poznamy. Zmienne losy tych spotkań uprawniają nas do tego, by nazwać ziemię "pogodną Arkadią, która co kilka lat spływa krwią". Ale nigdy nie zniechęcą do wyruszenia w jeszcze jedną podróż w poszukiwaniu piękna.

Brak komentarzy: