czwartek, 5 listopada 2009

9 songs.


Film ten, to opowieść o miłości angielskiego studenta (Keiran O'Brien) i młodej Amerykanki (Margo Stilley). Poznają się na koncercie Michaela Nymana. Od tej chwili nie mogą bez siebie żyć. Ich szczęśliwe życie wypełnia seks i muzyka. Miłość cielesna przeplatana jest w filmie z fragmentami koncertów twórców takich, jak: Franz Ferdinand, Primal Scream, Dandy Warhols.
Co właściwie chciał zaprezentować zainspirowany ponoć "Platformą" Houellebecqa reżyser, pokazując dwoje ludzi bez właściwości i pustkę, która ich otacza. Portret miłości we współczesnym świecie? Fizyczność bez zbędnego kontekstu? A może po prostu przekroczyć pewne granice?
Oglądamy tę dwójkę nie dowiadując się niczego o nich samych, ani o świecie, który ich otacza. Sam pomysł, by ogołocić historię z jakichkolwiek ozdobników i elementów, które odciągałyby uwagę od bohaterów, jest świetny, tyle że czegoś w tym filmie zabrakło.
Jeśli ktoś by pytał jak śmiałe są sceny z filmu, to powiem, że bardzo śmiałe. Nic nie pozostało pominięte, wszystko widać.

Brak komentarzy: